piątek, 6 czerwca 2014

Level 19

- Jesteś popierdolony.
- A ty gorąca.
- Masz chociaż szesnaście lat? - zmarszczyłam brwi i oparłam na kolanach, bo mój oddech nadal myślał, że biegnę.
- Oczywiście. Szesnaście i dwa miesiące - oparł się plecami o płot, po czym spojrzał na dwójkę czarnoskórych chłopaków, którzy jeszcze godzinę temu nas gonili.
- Dzięki pojeby - wyjąc z kieszeni małą torebeczkę foliową z tabletkami i rzucił ją w ich stronę. Ci tylko powiedzieli coś niezrozumiałego dla mnie, bo to był chyba slang na bronksie i poszli.
Ollie zabrał mnie do mieszkania, proponując mi publiczny prysznic przecznicę dalej, ale wolałam być już spocona. Do przyjazdu Danny'ego była jeszcze ponad godzina, więc postanowiliśmy pograć w kosza, zamieszczonego obok garażu.
- Strzał za trzy punkty! - krzyknęłam, gdy piłka przetoczyła się po obręczy i wpadła do środka.
- Z tej odległości na pewno nie trzy. Odsuń się do tyłu.
Zrobiłam pięć dużych kroków i wyciągnęłam ręce, by Ollie rzucił mi piłkę. Ta jednak poszybowała nade mną i zastygła w miejscu złapana przez czyjeś dłonie. Odwróciłam się i zobaczyłam Danny'ego, który się do mnie uśmiechał. Justin natomiast stał oparty o samochód i patrzył na swoje buty.
- I jak? Nie umarłaś od strachu?
- Ha-ha-ha, bardzo śmieszne - spojrzałam na niego krzyżując ręce na piersi i przewróciłam oczami.
- Pójdę po twoją torbę - puścił mi oczko i wyminął mnie, by wejść do budynku. Podeszłam do Justina, który miał na sobie ciemne jeansy, które trzymał bardzo nisko, złote supry i czarną koszulkę z logiem Nirvany. Spod rękawów wypełzały siniaki, które ciągnęły się po całych rękach. Wystawały także spod koszulki, a więc miał je na klatce piersiowej, a gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam siniaka na szczęce i pod prawym okiem.
- O mój boże - wyleciało z moich ust, a opuszki moich palców automatycznie powędrowały na fioletowe i czerwone plamy.
- Hmm. Myślę, że widziałaś już mnie poobijanego.
"Poobijanego"
- Możesz mi powiedzieć, co się stało? - spytałam, a ten tylko schował ręce do kieszeni, więc nie mogłam widzieć jego rozwalonych do krwi kostek i odbił się nogą od samochodu. Wziął torbę od Danny'ego i włożył ją na tylne siedzenie, a potem otworzył mi drzwiczki. Pożegnałam się z chłopakami i wsiadłam, a on wymienił jeszcze kilka zdań z nimi. Miał posępną minę i mówił przez zęby.
Jechaliśmy w ciszy, którą przerwałam po piętnastu minutach.
- Powiesz mi?
- Hm?
- Skąd te wszystkie siniaki.
- Cóś, gdy się uderzysz, to czasem krew wylatuje z żył..
- Skąd pojawiły się one u Ciebie - westchnęłam i podciągnęłam kolana pod brodę. Moje dresy były porwane, a ja czułam, że nie pachnę zbyt świeżo.
- Czasem dostaję wpierdol za różne rzeczy, czy taka odpowiedź Cię satysfakcjonuje?
Nie zupełnie.
Już się nie odezwałam, tylko czekałam aż podjedziemy pod wieżowiec, gdzie stoi mój samochód. Spojrzałam na wyświetlacz w telefonie - osiemnasta. Kurwa, miałam pojechać do Claire. Napisałam jej, że będę za trochę więcej niż godzinę i wysiadłam z samochodu.
- Mam nadzieję, że ten frajer nie powiedział nic złego.
Nie, Ollie mówił tylko o Anastazji...
- Nie - zapewniłam go. - Całkiem miło spędziłam czas.
- Przepraszam, miałem pewne rzeczy. Wiesz, Lord.
- Nic nie szkodzi - wyciągnęłam torbę z tylnego siedzenia i naciągnęłam jej pasek na ramię. - Czy jutro też mam przyjechać?
- Nie.
- Okay - skinęłam głową i odblokowałam samochód za pomocą breloka, który wyjęłam z kieszeni torby.
- Ale - Justin zatrzymał mnie, gdy  chciałam wsiąść do samochodu.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Myślę, że moglibyśmy gdzieś wyskoczyć jutro. Jeśli chcesz, znaczy, przepraszam-głupie pytanie. Cześć.
- Nie, chciałabym, jeśli byłoby to coś normalnego - to znaczy żadnych podziemi, siedzib illuminatich i opuszczonych budynków.
- Moglibyśmy wyjechać gdzieś za miasto. Jak młodzi ludzie.
- Okay - uśmiechnęłam się i zamknęłam drzwiczki. Odpaliłam silnik i wyjechałam w towarzystwie kiwającej się figurki Baracka Obamy.
Zaraz. Czy ja się właśnie umówiłam z Justinem?!

Do Secaucus dotarłam przed 20 i nie miałam już czasu, by pojechać do domu, więc od razu skierowałam się do Claire.
- Przepraszam, jeśli musieliście czekać - powiedziałam gdy weszłam bez pukania, skierowałam się do salonu i zrzuciłam torbę na podłogę.
- Ważne, że przyszłaś!
- Tak, ale.. potrzebuję prysznica. I czystych ubrań.
- Obsłuż się - rzuciła Claire i powróciła do rzucania popcornu do buzi Todlera, co szło jej dość miernie, bo trafiała wszędzie tylko nie tam. Westchnęłam tylko i poszłam do łazienki Claire, która znajdowała się na górze. Był tam straszny bajzel, kosmetyki warlały się nawet na podłodze, więc musiałam uważać, by nic nie nadepnąć. Umyłam też włosy, bo czułam się jakby ktoś wtarł w nie ohydne masło i po dwudziestu minutach stałam już gotowa. Pożyczyłam od niej fioletowe szorty i szarą bluzę z szerokim rękawem do łokcia. Włosy tylko wytarłam i spięłam w coś na wzór koka, ale kompletnie mi nie wyszło.
- Cóż, nie ma już popcornu, no i wyjedliśmy chipsy, więc głodujemy i nie mamy co robić. Jakieś pomysły? - podsumowała CJ, gdy już w trójkę siedzieliśmy na kanapie w salonie.
- Zjedliście miskę popcornu i chipsy i nadal jesteście głodni?
- Hmm - zamyślił się Rough. - Tak?! Niektórzy potrzebują trochę więcej by nie umrzeć z niedożywienia.
- Ta, jasne.
- Zamówmy chińszczyznę!
Todler zadzwonił do chińskiej restauracji, a po pół godzinie mieliśmy przed sobą pachnące białe pudełeczka pełne aromatycznego, azjatyckiego żarcia. Zdecydowaliśmy się też pooglądać film, który tak nas zainteresował, że przez cały czas rozmawialiśmy, biegaliśmy po domu i ścigaliśmy się we wciąganiu makaronu. Bawiłam się naprawdę dobrze.
- A tak w ogóle... co się ostatnio z tobą dzieje?
- Nie rozumiem.
- To-znaczy-czemu-znikasz-i-się-pojawiasz.
- Aaaa, to - w moim głosie dało wyczuć się skrępowanie. No bo co ja właściwie mam odpowiedzieć? 'No wiecie, taki Justin, troszkę psychopatyczny, opuszczony przez Boga chłopak, którego ojciec wielokrotnie wywołał u mnie płacz i zagrażał mojemu życiu, oraz porwał mnie i zamknął w klatce uczy mnie trochę jak się obronić przed takimi sytuacjami'? Stanowcze nie.
Claire spojrzała na mnie mrużąc oczy, które dzisiaj podkreśliła grubą, czarną kredką. a Rough wyłączył telewizor, przez co pokój wypełniał jedynie odgłos śpiewających cykad.
- Cóż.. zapisałam się na boks.
- O matko, serio? - Todler złapał mnie za ramie, chcąc wyczuć mój biceps, ale ja mam naprawdę wiotkie ramiona i poza skórą i kośćmi nic tam nie ma.
- Cóż, dopiero zaczynam. Póki co łapię kondycję - poprawiłam się na kanapie i schowałam ręce w kieszenie bluzy, bo zaczęły mi się pocić. Nie lubię kłamać, a ostatnio cały czas tylko kłamię. I nie umiem przestać.
Opowiedziałam im na czym polegają moje treningi, oczywiście wszystko było obłudą, z wyjątkiem tego, że umiem już kilka ruchów, i że treningi mam w Nowym Yorku, dlatego schodzi mi tak długo. Najlepsze w tym wszystkim było to, jak łatwo mi uwierzyli. Myślałam, że umieją wyczuć fałsz z moich ust, bo znają mnie już tyle lat.
Około jedenastej ja i Todler opuściliśmy dom Claire i udaliśmy się do mnie, gdzie przespaliśmy resztę nocy u mnie na kanapie.
Rano moja głowa była wgnieciona między oparcie kanapy, a tors Todlera, a reszta mojego ciała spoczywała pod jego nogami, co zaczęło mi doskwierać dopiero jak się przebudziłam. Zanim jednak przebudził się mój przyjaciel i uznał, że da mi wstać minęło jeszcze sporo czasu. Czasem mam ochotę go zabić, ale potem uświadamiam sobie, że życie bez niego nie byłoby takie fajne, choćby dlatego, że to jedyny taki Rough pod słońcem. No i ma świetną klatę!
- Błagam was, idźcie sobie stąd, chcę włączyć Let's Cheer, bo dziewczyny powiedziały, że jeszcze trochę i przyjmą mnie do drużyny - ostatecznie to moja siostra wyswobodziła mnie z ciężaru Todlera, gdy przyszła we własnoręcznie zrobionym stroju cheerleaderki, by poćwiczyć na xbox. Myślę, że spódniczka jest stanowczo za krótka, a top zbyt obcisły, ale jej to nie przeszkadza.
Zwlekliśmy się z kanapy i pomaszerowaliśmy do kuchni, gdzie za śniadanie posłużył nam sok pomarańczowy i płatki Apple Jacks. Miałam właśnie pełno płatków w buzi i nie zdążyłam ich popić, gdy mój telefon zaczął dzwonić - Justin. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Zapomniałam!
- Halo? - powiedziałam niemal zakrztuszając się porcją płatek. Przeklęte Apple Jacks.
- Jeśli chcemy wyjechać z miasta zanim będą godziny szczytu, to musimy wyjechać teraz. Już wyjeżdżam. Będę za czterdzieści minut.
- Co? Za czterdzieści minut? Uh, no dobra.
Rozłączyłam się i spojrzałam przepraszająco na Todlera, który teraz stał przed lodówką i starał się znaleźć coś dobrego.
- Wybacz mi, ale musisz już iść.