piątek, 31 maja 2013

Level 8

Large

Nie spodobało mi się to, że Justin wręcz siłą zaciągnął mnie do swojego mieszkania. Już od pół godziny siedziałam na chłodnym blacie i jedyne co robiłam to milczałam, co czynił również i chłopak. Cholera, co jest z nim nie tak? Co jest ze mną? Jeszcze tydzień temu było wszystko w porządku, a teraz nie ma dnia, w którym bym się nie bała, w którym bym nie płakała i nie miała ciarek.
- Będziesz mnie tak przetrzymywał?
Chłopak mi nie odpowiedział, tylko zdjął koszulkę, a moim oczom ukazał się jego umięśniony tors, teraz pokryty licznymi siniakami. Niektóre wcale nie wyglądały na świeże, były brązowe, albo żółte. Wyglądało to okropnie i na sam widok, wszystko mnie bolało. Zastanawiało mnie jak on może się poruszać, bez wydawania jęków bólu. Przecież teraz był cały czerwono-fioletowo-żółty.
- Nic mi nie będzie - mruknął Justin, widząc moją minę.
- Po co mnie tutaj trzymasz?
- Chcę Cię jedynie ochronić - odpowiedział mi spokojnie, podchodząc do mnie. Strużki krwi na jego twarzy zdążyły już zaschnąć.
- Jesteś częścią tego koszmaru, jak więc masz zamiar uchronić mnie przed sobą? - fuknęłam. Nie rozumiałam jego intencji i tej aury, otaczającej jego osobę. Zdawałam sobie sprawę, że w jakiś sposób chce dobrze.
Oczy Justina tak jakby przygasły, odszedł ode mnie zakładając sobie ręce na kark i głęboko westchnął, jakby chciał opanować własne emocje.Chodził po całym mieszkaniu patrząc w sufit, a ja siedziałam nie wiedząc co robić. Zdawałam sobie sprawę z tego, że go uraziłam, ale czemu miałabym kłamać? Przecież to wszystko wokół mnie, to całe zło, to ludzie z oka w trójkącie i Justin.
- Może lepiej będzie jak już odstawisz mnie do domu.. poradzę sobie - mruknęłam schodząc z blatu. Nie uśmiechało mi się siedzieć tutaj dalej i nawet jeśli ktoś jest w moim domu, pójdę tam. Poradzę sobie sama.
- Nie - Justin podszedł do mnie i chwycił mnie za nadgarstki. - Nie.
- Nie możesz mnie tutaj więzić.
- Nie pójdziesz tam, nie teraz - znowu zaczął to samo. 'Dopóki oni nie opuszczą domu, nie wrócisz tam' bla, bla, bla. Cholera, to moje życie!
- Co jest z tobą nie tak? - skrzywiłam się. To całe napięcie, które było między nami jeszcze kilka dni temu kompletnie zniknęło. Być może dzisiejsze wydarzenia miały w tym swój udział, nie mam pojęcia. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale chłopak przyciągnął mnie do siebie i przytulił powodując, że nie potrafiłam się odezwać. Po prostu cała skamieniała pozwoliłam mu się we mnie wtulać.
- Za każdym razem gdy mnie odrzucasz czuję się dwa razy gorzej, niż gdy na moim ciele pojawiają się siniaki - szepnął w moje włosy. - Za każdym razem coś rozrywa mnie od środka. Chcę tylko byś czuła się bezpieczna - dodał wtulając swoją głowę w moją szyję. Czy on się o mnie bał? Ale czemu? Przecież właściwie mnie nie zna.

Coś zaczęło drażnić moją twarz, wybudzając mnie tym samym z naprawdę dobrego snu. Światło informujące o poranku nie dawało mi szans, bym mogła dalej spać, więc leniwie otworzyłam oczy. Nadal byłam w mieszkaniu Justina, na materacu, a chłopak siedział na jego brzegu i mi się przyglądał. Krwi na jego twarzy już nie było, ale nadal zdobiły ją liczne siniaki i opuchnięcia. Dopiero teraz, gdy wczorajsze emocje zdążyły już opaść, czułam skrępowanie przebywając z nim. Znowu.
Nie wiedziałam co robić. Po prostu leżałam patrząc na bruneta, który się we mnie wpatrywał.
- Jesteś głodna?
Kiwnęłam przecząco głową. Wydawało mi się, że jeśli zjem cokolwiek - zwymiotuję. W dodatku żołądek tak ściskał mnie ze zdenerwowania, że nie mogłabym nic przełknąć. Chciałam już tylko wrócić do domu, położyć się do własnego łóżka i zapomnieć o tym co dzieje się wokół. Czy to tak wiele?
Justin chciał coś powiedzieć, ale jego telefon zaczął dzwonić. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy spojrzał na wyświetlacz.
- Tak?... Nie, nie widziałem się z nim... To już nie mój problem... Zacznę jak przestaniesz być chujem... Nie interesują mnie twoje gry - cały czas był spokojny. Odpowiadał bez większych emocji, jakby niczym się nie przejmował. Coraz częściej odnosiłam takie wrażenie, że nic go nie obchodzi. - Okay... Skończyłeś?... No chyba mówię, że tak... za chwilę.
Chłopak włożył telefon z powrotem do kieszeni swoich spodni i spojrzał na mnie.
- Muszę coś załatwić, będę za pół godziny, nie ruszaj się stąd i nikomu nie otwieraj - powiedział szybko i założywszy na siebie bluzkę leżącą na podłodze, oraz czapkę, wyszedł z mieszkania. Po chwili usłyszałam dźwięk przekręcanych kluczy w drzwiach. Świetnie. Jestem zamknięta.
Korzystając z wolnego czasu, ogarnęłam swoje włosy, a następnie wzięłam się za sprzątanie tego bałaganu. Pozbierałam wszystkie butelki po piwach i wódce, których było naprawdę dużo i kilka razy się o nie potknęłam, wyrzuciłam wszystkie paczki po papierosach, zamiotłam podłogę i poskładałam ubrania, które tak jakby tworzyły dywan. Justin nadal nie przychodził, a ja zdążyłam doprowadzić jego mieszkanie do ogólnego ładu i składu, chociaż nadal wyglądało tutaj potwornie. Może to przez lokalizację? Nie wiem. W mieszkaniu nie było żadnych zdjęć, nic przyjemnego. W szafkach zamiast naczyń znajdowały się alkohol, tubki farb, terpentyna i pędzle. Jedyne, co utrzymywał w czystości to półka na supry. Nic więcej.
- No i co ja mam robić? - westchnęłam wracając na materac. Nagle po mieszkaniu rozbiegło się donośne pukanie do drzwi. Ale czemu Justin miałby pukać do własnego domu? Ostrożnie podeszłam do drzwi i spojrzałam przez wizjer. Cholera, zasłonięty. Ktoś po drugiej stronie zaczął walić jeszcze mocniej, a ja nie wiedziałam co robić. Drzwi wcale nie były specjalnie stabilne, więc to tylko kwestia czasu, jak zostaną otworzone. Nie wiedziałam gdzie się schować, serce zaczęło mi bić tak mocno, że miałam wrażenie, że słychać je w całym pomieszczeniu. Rozejrzałam się jeszcze raz i sobie uświadomiłam, gdzie mogę się schować. Podbiegłam do blatu i wspięłam się na niego, a następnie spojrzałam w górę. Wejdę tam, tylko jeszcze nie wiem jak. Nie jestem specjalnie silna i wygimnastykowana, a poprzednim razem pomagał mi Justin. Po pomieszczeniu rozległ się huk, jeszcze chwila i ten ktoś się tuta wedrze. Adrenalina jaką przyniosło mi dobijanie się do drzwi, sprawiła że podskakując złapałam się belek naprawdę mocno i zdołałam się wspiąć, co wcale nie było łatwe. Czułam się jakbym intensywnie ćwiczyła. Cholera, udało mi się.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi do środka. Siedziałam wręcz na bezdechu, wydawało mi się, że moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
Skrzyp, skrzyp, bum... skrzyp, skrzyp, bum... skrzyp, skrzyp, bum....
Zamknęłam oczy modląc się, by ten ktoś nie wiedział o miejscu, w którym przebywałam. Wydawało mi się, że przez dziurę wychyli się zaraz jakaś postać, ale nic takiego nie następowało. Słyszałam jedynie kroki i chrząknięcia mężczyzny. Po chwili drzwi się zatrzasnęły, a kroki ustały. Ja jednak nie potrafiłam się poruszyć. Po prostu siedziałam w ciemnym pomieszczeniu, na przeciwko malunku Justina, na który teraz nakładał czerwony kolor, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo światło napływające do tego miejsca, było niewielkie. Objęłam dłońmi kolana i zacisnęłam mocniej powieki, chcąc zasnąć. Niestety jedyne co mi się udało, to wsłuchiwanie się w bicie własnego serca.
Nawet nie wiem kiedy czas zaczął lecieć tak szybko, że nawet nie zauważyłam, że Justin wrócił do mieszkania.
- Nicky? - usłyszałam jego głos i momentalnie skierowałam się do zejścia na dół. Zeskoczyłam na blat i spojrzałam  na chłopaka cała drżąc. Cieszyłam się, że już przyszedł, że już nie muszę się bać. Bo właśnie przy nim czułam się bezpieczna, nawet jeśli przerażała mnie jego osoba. - Wszystko w porządku?
- Ktoś tutaj był - powiedziałam na wpół łamanym głosem.
- Kto?
- Nie wiem, schowałam się - ręce trzęsły mi się ogromnie, nie mogłam się uspokoić. - Proszę Cię, nigdy więcej nie zostawiaj mnie tutaj samą.
Justin podszedł do mnie, siedzącej na blacie i złapał mnie za biodra. W jego oczach tliły się maleńkie iskierki.
- Obiecuję Ci, że zawsze przybędę, gdy będziesz tego potrzebowała. Zawsze - podkreślił ostatnie słowo patrząc na mnie uważnie. Kiwnęłam głową i przełknęłam ślinę. Pomimo, że nadal nie widziałam sensu naszej znajomości, jeśli tak to mogę nazwać, czułam, że jestem naprawdę bezpieczna, gdy jest blisko, przy mnie. I nawet jeśli nie mogłam spokojnie oddychać, a jego obecność mnie nieco krępowała, musiałam przyznać przed sobą - potrzebuję go.

Stojąc pod drzwiami domu przypomniałam sobie wczorajszą sytuację. To jak Justin zabrał mnie do siebie, to jak się o mnie martwił. Dzisiaj jednak nic nie mogło mnie powstrzymać, bym weszła do środka. Nawet on, stojący dwa metry dalej.
- Do zobaczenia, Justin - powiedziałam ostatni raz patrząc w jego stronę i weszłam do mieszkania. Musiałam się porządnie odprężyć w wannie i spędzić chociaż chwilę sama ze sobą, by wszystko dokładnie przemyśleć i znaleźć jakieś rozwiązanie. Powinnam udać się na policję? Przecież ojciec Justina jest tak potężny, że powiedzenie o tym komukolwiek, skreśliłoby moje życie. Co mam więc zrobić, by czuć, że nic nie grozi moim przyjaciołom? Poddać się jego woli? Bo właśnie tego chce ten sukinsyn, chce czuć, że ma nade mną całkowitą kontrolę. Cholera, chcę moje nudne życie z powrotem.
Otwierając drzwi od pokoju bałam się, że zastanę karteczkę, albo kolejny dziwny prezent. Niestety, było jeszcze gorzej i chyba wolałabym już dostać karteczkę.
- Cześć, Veronico.

Szaleję z tymi rozdziałami! Dodaję codziennie, ale co poradzić, skoro mam taką wenę? Wiem, że najlepsze są tłumaczenia, ale fajnie by było jakby to opowiadanie też było na poziomie tych z zagranicy, no nie?

czwartek, 30 maja 2013

Level 7

Tumblr_mi6f97x0ma1qmqaono1_400_large


Zaraz po naszej dość nietypowej rozmowie żadne z nas nie potrafiło się odezwać. Po prostu siedzieliśmy i milczeliśmy. Wraz z nadejściem godziny 13:00, Justin odwiózł mnie do domu. Od tamtej pory go nie widziałam, tak samo w czwartek... i dzisiaj. Z jednej strony się cieszyłam, bo nikt nie zakłócał pracy mojego serca i naprawdę było mi lżej. W dodatku przez ten cały czas nie dostałam żadnej wiadomości od ojca Justina i nie miałam wrażenia, że ktoś mnie śledził. Czułam się zupełnie tak samo, jak przed tymi wszystkimi wydarzeniami. Po prostu jak zwykle kłóciłam się z Kath, a potem razem z Rough i CJ, podbijałam szkołę. Znaczy się Todler jak zwykle trenował, a Claire uczyła matmy młodsze roczniki, podczas gdy ja wdrążałam się w życie popularsów. Niekoniecznie z własnej woli. Mimo tych wszystkich plusów, spokoju i dobrego humoru, głupio było mi przyznać przed samą sobą, ale było mi dość pusto bez krępującej obecności Justina.
Dzisiaj jest piątek, dzień, w którym Duce robi imprezę. Zamierzam się na nią wybrać za jakąś godzinę, by mieć dobre wejście, a ja dalej nie wiem co założyć. Westchnęłam patrząc w lustro i rzuciłam się na łóżko. Nigdy nie byłam na żadnej domówce, a tamta noc w klubie była jedną jedyną. Nie mam zwyczajnie nic co by się nadawało. Telefon w kieszeni moich jeansów zaczął wibrować, a na wyświetlaczu zobaczyłam napis 'CJ'
- Halo? - mruknęłam przeciągając się na łóżku.
- Ubrana?
- Nie, nie mam nic. Przyjdę chyba w zwykłych jeansach i topie, albo od razu nago, co będę wydziwiać.
- Nie wygłupiaj się. Przyjdź do mnie i coś wymyślimy.
Niechętnie, ale się zgodziłam i już piętnaście minut potem siedziałam w jej pokoju.
- Hmm... masz za idealne ciało do czegokolwiek - zaśmiała się, lustrując mnie wzrokiem i wytknęła mi język. Rzeczywiście, nie miałam zastrzeżeń do swoich długich, szczupłych i zgrabnych nóg, płaskiego brzucha, jędrnych pośladków, kształtnych piersi i smukłych ramion. Do ciała nie miałam żadnych zastrzeżeń.
- Niestety Bóg dał mi ciało, a zabrał urodę - wzruszyłam ramionami, wpychając w siebie krówkę, a za moją odpowiedź dostałam poduszką w głowę.
- Zaraz coś wymyślimy, aż Jadenowi opadnie szczena.
Najdziwniejsze w tym wszystkim, było to, że teraz kompletnie zapomniałam o Jadenie. Właściwie nie myślałam teraz o żadnym chłopaku, jakby każdy przestał mnie interesować. Za sprawą Claire, byłam gotowa za piętnaście dwudziesta. Stojąc przed ogromnym lustrem za drzwiami, uznałam, że wyglądam prawie super.  Na nogach miałam czarne półbuciki przed kostkę, ubrana w granatową obcisłą sukienkę (rozumiecie to? Ja?!) z odkrytymi plecami, ale za to małym dekoltem, a właściwie jego brakiem, z pomadką na ustach, smoky eyes i lokami wyglądałam naprawdę dobrze. Może nie tak jak Claire, w swoich czarnych skórzanych spodniach, botkach na obcasie i białą siatkowaną bluzką, przez którą prześwitywał czerwony stanik, ale wyglądałam dobrze.Zaraz, ale gdzie podziała się brunetka z brudnymi trampkami i za dużym topem?
- No ile mam czekać? - wydarł się Todler, opierając się o maskę mojego auta. Claire pośpiesznie zamknęła drzwi i podeszłyśmy do chłopaka. Ależ się odstawił. Właściwie to założył po prostu czarne rurki z niskim krokiem, z których jak zwykle muszą wystawać bokserki, rozpiętą koszulę, by chwalić się wszystkim opaloną szósteczką, a włosy postawił nieco na żel. Wyglądał jak zwykle, ale pierwszy raz normalnie przy nim oddychałam. Czy nawet Todler mnie teraz nie pociąga?!
Uznaliśmy, że przejdziemy się pieszo, bo od domu CJ do Duce'a jest co najwyżej dziesięć minut. No, w naszym tempie dwadzieścia.
Gdy tylko znaleźliśmy się na właściwej alei, słychać było dudniącą muzykę, ludzie bawili się i przed domem, i z tyłu przy basenie i w środku. Połowy z nich nie znałam. Co ja gadam, nie znałam większości. Co chwila ktoś się o mnie obcierał, wszędzie tylko polewali piwo i wódkę. Przyjazd policji to kwestia czasu.
- Todler, WÓDKAAA! - darli się jacyś chłopcy, a chwilę potem mój przyjaciel odłączył się od nas. Nie żebym go winiła. Przecież to chłopak, powinien spędzać czas nie tylko z dwoma dziewczynami, ale i kolegami. Gdy odłączyła się ode mnie Claire, zostałam skazana na siedzenie na kanapie, przy połykającej się parze, z puszką w dłoni. Było mi strasznie niekomfortowo, ja nie umiem zachowywać się normalnie na tego typu imprezach. Pić, tańczyć, flirtować?
Na kanapie zrobiło się jeszcze ciaśniej, gdy ktoś przeskoczył przez moje ramie i usiadł po mojej lewej, napierając na mnie swoim ciałem.
- Jak się bawisz, Nicks? Powinnaś sie trochę rozerwać - Jaden ukazał swoje śnieżnobiałe zęby i położył rękę na moim kolanie. Był w samych kąpielówkach, a pojedyncze krople wody wrzały na jego umięśnionym torsie.Zazwyczaj szkolnym ideałem jest taki blondyn, najlepiej opalony, no i standardowo członek szkolnej drużyny futbolowej  (czyt. taki ktoś jak Todler). Jak jest u nas? Każda dziewczyna, no, prawie każda, ślini się na widok pływaka o mlecznej karnacji, brązowych włosach i z piegami, siedzącego obok mnie. A wiecie co jest najdziwniejsze? Że wcale nie mam ochoty zemdleć, jak zazwyczaj gdy jestem w pobliżu Duce'a.
- Nicks, słyszysz mnie?
- Tak tak, właśnie miałam ruszyć na parkiet - kiwnęłam głową i wstałam, tym samym wyswobadzając się z niewygodnej pozycji na kanapie. Wcale nie miałam zamiaru tańczyć, bo zwyczajnie nie umiem, chciałam tylko znaleźć Claire, albo chociażby Rough, aby wreszcie czuć się dobrze, w towarzystwie przyjaciół. Niestety jak na złość nie mogłam znaleźć żadnego z nich. Aż wreszcie ktoś znalazł mnie. Ktoś, kogo wcale nie szukałam.
- Veronica, ile to już minęło? Dwa lata? Coś koło tego.
- Vinnie - powiedziałam spokojnie, bacznie obserwując rysy chłopaka. Przede mną stał człowiek, który był moim utrapieniem i zobaczenie go, było ostatnim o czym marzę. - Co się stało, że jesteś z powrotem w Secaucus? Myślałam, że już tutaj raczej nie wrócisz - wcale nie ukrywałam, że nie podoba mi się jego obecność.
- Myślałem, że ucieszysz się na mój widok, kochanie.
Vinnie Morgan. Mój były chłopak, który dwa lata temu wyjechał do Norwegii. Jak mówiłam Justinowi, nie było to nic poważnego, zwykły krótki związek, jeśli tak to mogę nazwać. Gdy z nim byłam, miałam przecież tylko 16 lat. Nienawidziłam go tak bardzo, że gdybym miała taką możliwość, zabiłabym go. A co mi takiego zrobił? 'Będąc ze mną' posuwał cheerleaderkę. Ale przestańmy już mówić o tym dupku.
- Albo wiesz co? Witaj z powrotem, Vinnie - uśmiechnęłam się sztucznie, wręcz rozkazując mięśniom mojej twarzy do tego gestu.
- Cieszę się z twojej zmiany nastroju.

~*~

Byłam już dość zmęczona, w końcu było już dobrze po północy. Claire musiała się zwinąć jakąś godzinę temu, bo rano jechała do dziadków, a Todler kompletnie wkręcił się w picie z kolegami. Nie chce mi się nawet myśleć, jakiego kaca będzie miał przez całą sobotę. 
Siedziałam z tyłu domu Jadena, na oparciu werandy. Nikogo już tutaj nie było, bo gdy tylko zrobiło się chłodno, wszyscy przenieśli się do środka. Musiałam się przewietrzyć, by w spokoju móc dalej grać w siedem minut w niebie, butelkę i inne głupie zabawy, które towarzyszą wszystkim imprezom.
- Znowu sama? - usłyszałam ten cholerny głos Vinniego, za swoimi plecami. Chwilę potem objął mnie w talii i pociągnął do siebie, w taki sposób, że moje nogi spoczywały na płotku werandy, a pupą wisiałam w powietrzu, utrzymując się za pomocą jego silnych rąk. 
- Puść mnie - syknęłam próbując się wyrwać. Wolałam już opaść na podłogę, niż tkwić w jego łapskach. 
- Och przestań, wiesz dobrze, że sypiałem z Savannah tylko dlatego, że nie chciałaś mi dać - mruknął wprost do mojego ucha. Vinnie to zdecydowanie najbardziej obleśny typ na tej ziemii. Jego ręka powędrowała na moje udo i zaczęła przesuwać się w górę, napierając mocno na moją skórę.
- Zostaw mnie! - krzyczałam wijąc się, ale trzymał mnie zbyt mocno. W ciągu tych dwóch lat stał się potężniejszy. - Vinnie! - jego dotyk był okropny. Czułam się strasznie. Chciałam krzyknąć jeszcze raz, ale zakrył mi buzię dłonią i ściągnął całkowicie z płotu. Chwilę potem wylądowałam na deskach, jego kolano spoczywało między moimi udami, a jedną ręką trzymał moje nadgarstki nad głową. Nie mogłam nawet nikogo wezwać. Czułam jego wilgotne usta na mojej szyi, na policzku, na dekolcie. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, a ja nie potrafiłam go nawet powstrzymać. Jego palce wbijały się w moje ręce jeszcze mocniej, a kolano napierało na moje krocze. Poczułam jak ściąga łapę z moich ust i przenosi ją na moje udo.
- Zostaw mnie, Pomocy! - krzyczałam wijąc się na miarę swoich możliwości. - Pomocy!
- Muzyka jest za głośna, by ktokolwiek mógł Cię usłyszeć, zamknij się więc - syknął przez zęby i zbliżył się do mojej twarzy. - Nie sprzeciwiaj się, każda mówi, że tego nie chce, ale gdy je posuwam, krzyczy z rozkoszy - powiedział usatysfakcjonowany, ściskając moje udo. Poczułam jak jego palce docierając do moich majtek. Łzy ciekły mi po twarzy, zmazując cały makijaż. Chłopak chciał mnie pocałować, ale zebrałam ślinę i naplułam mu prosto w twarz.
- Zostaw mnie, sukinsynie.
Za moje słowa dostałam w twarz, aż oblała się ona krwistą czerwienią. To było okropne. On nadal nie przestawał, tylko macał mnie i całował. Chciałam już po prostu zamknąć oczy i przestać walczyć z kimś z kim nigdy nie wygram, ale wtedy zauważyłam kogoś za sobą. W innej sytuacji modliłabym się, gdyby Justin się zawrócił i dał mi spokój, a teraz czułam ulgę widząc go. Nikt nie słyszał moich krzyków, nikt. 
Przeniosłam wzrok na jego twarz. Nie gościły na niej spokój i opanowanie jak zazwyczaj. Teraz była jedynie wymalowana furia. Zaciskał mocno szczękę i pięści. Moje ciało drżało, nie wiedziałam czy ma halucynacje związane z jego widokiem. Po prostu czułam, że już nie muszę płakać i się bać.
- Zostaw. Ją. Teraz. - powiedział zaciskając szczękę, a Vinnie tylko się zaśmiał i wpatrując się we mnie z satysfakcją, ścisnął moje udo. - Jesteś głuchy, sukinsynie? - Justin odezwał się po raz drugi. Był oschły i nabuzowany, jednak w porównaniu do postury Vinniego nie dawałam mu szansy na cokolwiek. Chłopak puścił moje ręce i udo, a następnie wstał i podszedł do Justina.
- Możesz powtórzyć jak mnie nazwałeś?
- Trzeba było słuchać.
Chciałam coś powiedzieć, jakoś zaradzić, ale nic nie mogłam zrobić. Patrzyłam jak pięść Vinniego uderza pełną siłą w twarz Justina. A on tylko stał i przyjmował ciosy, jakby był na to wszystko odporny. Nawet się nie cofnął, nie złapał za bolące miejsce, nie stracił równowagi.
- Co jest z tobą nie tak, dzieciaku?! - zdenerwował się Vinnie, gdy Justin zaczął się śmiać czując krew spływającą z jego nosa i łuku brwiowego. Uderzył go jeszcze raz, aż Justin upadł na deski, cały czas się śmiejąc, jakby to mu się podobało.
- Mocniej, lubię jak boli - starł ręką krew z twarzy, która spływała mu na zęby. Zaczęłam płakać, nie wiedziałam co zrobić, nie mogłam się poruszyć, a patrzenie na to doprowadzało mnie do szału. Błagam niech ktoś to przerwie, przecież Vinnie go zabije... 
- Wypierdalaj - syknął mój były chłopak, kopiąc Justina w żebra. - Wypierdalaj i daj mi zakończyć to co zacząłem.
I właśnie wtedy oczy Justina ponownie zapłonęły. Wstał w błyskawicznym tempie, zaciskając szczękę, a na jego twarzy znowu namalowała się furia. W okół niego zbierała się aura, której nijak nie mogłam rozszyfrować.
- Co masz na myśli? - spytał zaciskając pięści, aż bielały mu kostki.
- Nicky, muszę się za - i nie dokończył, bo Justin uderzył go z taką siłą, że mimo większej postury, chłopak cofnął się o dwa kroki.
- Tylko dotniesz ją jeszcze raz - syknął przez zęby wymierzając kolejny cios i korzystając z omotania Vinniego chwycił go za ramiona, uderzył z główki w nos i gdy ten się schylał kopnął go w twarz. - Możesz wyżywać się na mnie, nie przeszkadza mi ból - zadrwił przyciskając buta do jego gardła. - Ale nigdy - splunął mu między oczy. - Przenigdy nie pozwolę byś robił coś wbrew jej woli. Rozumiesz?
Vinnie tylko pokręcił szybko głową i złapał się za nos, który był złamany. Następnie chwycił za nogę Justina i go przewrócił. Łzy zaczęły napływać mi do oczu z taką szybkością, że obraz mi się zamazał i nie widziałam praktycznie nic. Słyszałam ich wyzwiska, stęki, dźwięki uderzeń, co powodowało że nie mogłam się ruszyć i czułam się fatalnie z myślą, że nie potrafię tego zatrzymać. Chciałam krzyczeć, ale nie potrafiłam wydać z siebie dźwięku. Zaciskałam pięści i gryzłam własne wargi próbując się uspokoić, jednak jedyne co potrafiłam to płakać jeszcze bardziej, bezdźwięcznie.
- Mógłbym Cię zabić, ale nie zasłużyłeś na taki zaszczyt, rozumiesz? - krzyknął Justin, a ja spojrzałam w ich stronę i przetarłam oczy, by chociaż trochę wyostrzyć sobie wzrok. Chłopak siedział na Vinnim i ściskał ręką jego gardło. Oczy Justina wręcz płonęły. Mój były chłopak tylko przytaknął, a brunet obdarzył go jeszcze jednym ciosem w twarz, aż słyszałam płacz Vinniego.
Justin natomiast podszedł do mnie i pomógł mi wstać z chłodnych desek. Łzy spływały po mojej twarzy nieustannie, jedyne co byłam w stanie zrobić to wtulić się w jego ciało. Chciałam by ten dzień już się skończył albo okazał się być koszmarem.

Stojąc pod drzwiami mojego domu, gdy światło na werandzie padało na Justina byłam przerażona. Brunet miał rozciętą brew, krwawił z nosa i ust, miał zakrwawione kostki i wszędzie zaczęły pojawiać się siniaki. Pod okiem, na szczęce, na obojczykach i rękach. Był w okropnym stanie, a ja nie mogłam na to patrzyć bez poczucia winy. Przecież pobił się z Vinnim przeze mnie. Przeze mnie i moją nieostrożność. Mogłam się przecież trzymać z wszystkimi, a nie siedzieć sama na werandzie albo wrócić do domu razem z Claire. Żegnając się z nim powstrzymywałam się od płaczu. Zanim jednak nacisnęłam klamkę chłopak mnie powstrzymał.
- Cii.. - szepnął  prowadząc mnie na tyły domu, dokładniej do okien w salonie. W moim domu znajdowali się trzej mężczyźni ubrani na czarno, jednego nawet kojarzyłam. To byli ONI.
- Cholera, Katherine! - spojrzałam na Justina pokazując mu, że muszę wejść do środka. Ale chłopak nadal trzymał mój nadgarstek, kategorycznie zabraniając mi wejścia. Zamiast tego zaprowadził mnie do auta.
- Zadźwoń do niej, spytaj co robi i gdzie jest. Powiedz, że impreza jest świetna i wrócisz jutro - poinstruował podając mi telefon. Wybrałam numer Kath i czekałam, aż odbierze, a każdy sygnał wybijał się równie z moim sercem.
- Czego? - odezwała się moja siostra, a ja odetchnęłam z ulgą, że nic jej nie jest.
- Grzeczniej jakbyś mogła. Co robisz? - pytając spojrzałam na Justina, który przysłuchiwał się naszej rozmowie.
- Umm.. no nie wiem, pewnie chcę spać?
- W domu?
- Nie, kurwa, na trawniku - zakpiła moja siostra. Nienawidziłam tego jak ta mała suka mnie traktuje. - Jestem u Belli, wystarczy?
- Uhm, no to cześć - rozłączyłam się i rzuciłam telefon na deskę rozdzielczą. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam intensywnie myśleć. Przecież w domu jest jeszcze mój ojciec. Nie, ja muszę wracać. Chciałam już wyjść z samochodu, ale Justin zablokował drzwi i ruszył.
- Zatrzymaj się, wysiadam - powiedziałam twardo, siłując się z drzwiczkami. - Słyszysz?! Justin! Wysiadam, masz się zatrzymać! Nigdzie nie jadę!
- Nie.
- Co?
- Nie - powtórzył chłopak. - Nie zatrzymam się - mówiąc to zaczął jechać jeszcze szybciej. - Nie wrócisz do domu, dopóki oni tam są. Nie pozwalam Ci - spojrzał na mnie, a jego szczęka widocznie się zarysowała. 

Level 6



Large

Będąc gotowa do wyjścia, zdałam sobie sprawę, że moje auto od wczoraj stoi pod pływalnią. Nie było szans, żebym tam doszła i dojechała do szkoły w dwadzieścia minut, a tyle właśnie mi zostało. Katherine na szczęście pojechała z koleżanką, więc nie muszę jej się tłumaczyć, czemu nie ma auta w garażu. Ubrana w białą sukienkę i sandałki, byłam gotowa do wyjścia na pieszo, gdyby nie jeden fakt. Lało jak z cebra. Nie miałam jednak czasu się przebierać, więc zmieniłam tylko buty na kowbojki.
Idąc między ogromnymi kałużami, miałam wrażenie, że zaraz się wywalę i znajdę się w jednej z nich.
- Cholera, będę wyglądała jak siedem nieszczęść - syknęłam zasłaniając ręką głowę. Nie miałam parasola, bo nie mogłam go znaleźć, a nie miałam czasu. Pierwsza lekcja to test z matmy, a nie chciałabym się spóźnić. Nie u tego pana.
Przejeżdżający obok mnie samochód zaczął zwalniać, aż jechał idealnym tempem co szłam ja. Czarna szyba zaczęła się odsuwać, a ja ujrzałam twarz kierowcy.
- Wsiadaj - poinstrułował Justin, ale ja nie chciałam mieć z nim do czynienia. Nadal mu nie ufałam. Jemu i tej dziwnej aurze w okół niego.  - Nie wygłupiaj się, już jesteś cała mokra.
Zrobiłam jeszcze kilka kroków, ale na samą myśl o suchym siedzeniu w jego aucie, zatrzymałam się i przebiegłam na drugą stronę, by zająć miejsce pasażera.
- Śledzisz mnie? - spytałam zabierając kosmyki z twarzy. Chłopak się zaśmiał. Nadal jednak miał spokojny wyraz twarzy.
- Przejeżdżałem okolicą - wzruszył ramionami. - Naprawdę chcesz iść do tej paskudnej szkoły?
- A ty nie chodzisz to szkoły?
- Nie. To paskudne miejsce. Pieprzony syf. Ludzie patrzą na Ciebie, jakbyś był potworem, szydzą z Ciebie. Wszyscy na około są pieprzonymi sukinsynami, wiesz? - spojrzał na mnie. Miał tyle bólu w oczach... - Nienawidzę tego. Ale nie tylko szkoła taka jest. Tak jest wszędzie. Cholernie trudno jest oddychać, gdy wszyscy wbijają Ci nóż w płuca. Nie wszyscy zasługują na takie życie. Chciałbym ich od tego uwolnić.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Zacisnęłam usta w wąską linijkę i po prostu patrzyłam na drogę.
-  A gdybym nie poszła do szkoły, to gdzie byś mnie zabrał? - spytałam po chwili.
- Pokazałbym Ci, gdzie mieszkam.
Mimo tego, że naprawdę nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, a jego osoba nadal mnie przytłaczała, zgodziłam się. Nie wiem co mną kierowało. Prawdopodobnie ciekawość. Tak bardzo jak próbowałam się od niego oddalić, tak mocno zdawałam sobie sprawę z naszego przyciągania.

Jazda zajęła nam dwie godziny, bo Justin mieszkał w Nowym Yorku, a nie Sacaucus, w dodatku o tej godzinie zaczynają się robić korki. Gdy tylko zaparkował pod wieżowcem zastanawiałam się jak wygląda jego mieszkanie. Na pewno jego tata jest dziany. To widać po tych wszystkich samochodach, ubraniach. Weszliśmy do windy, a chłopak wcisnął ostatnie piętro, 13.
Z moich włosów kapała woda, byłam cała przemoczona przez co było mi zimno.
- Jeszcze wyżej - westchnął Justin, pokazując na schody, prowadzące na ostatnie piętro. Wchodząc do środka nie poczułam rozczarowania, ale zdziwiłam się. To było zaniedbane, małe mieszkanie. Przedpokój, salon i kuchnia były ze sobą połączone, a jedyne inne pomieszczenie stanowiła łazienka. Nic poza tym. W mieszkaniu panował półmrok. Wszędzie walały się butelki po alkoholu, niedopałki papierosów. Poprzewracane szafki, materac zamiast łóżka i ten okropny zapach terpentyny.
- Spoko, nie będziemy tu siedzieć - zaśmiał się widząc moją minę. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej dużą bluzę i dresy. - Załóż to, będzie Ci cieplej.
Chwyciłam ubrania i skierowałam się do maleńkiej łazienki. Zdjęłam mokrą sukienkę oraz kowbojki, naciągnęłam na siebie dresy i bluzę, a włosy związałam gumką, którą miałam na nadgarstku. Rozejrzałam się po łazience. Kafelki były popękane, lustro tak samo. Pod sufitem zbierał się grzyb, ściany były tak wilgotne, że farna się z nich wręcz zrywała. Jedyny przyjemny zapach stanowiła woda po goleniu. Wszystko inne było odrażające.
Wróciłam z powrotem do chłopaka, który siedział na blacie kuchni.
- Chodź - wezwał mnie, więc podeszłam do niego. Chwycił mnie za biodra i posadził na blacie. - A teraz wstawaj, coś Ci pokażę - na te słowa złapał moje chłodne dłonie i po chwili staliśmy już na blacie. Justin skierował mój wzrok na dziurę w suficie, którą częściowo zasłaniały szafki po bokach. Podniósł mnie za uda, tak że głową wychylałam się przez dziurę. - Złap się desek po bokach, a ja pomogę Ci wejść.
Tak też zrobiłam. Mocno chwyciłam się dwóch belek, będących częścią sufitu i podciągałam się, podczas gdy chłopak pomagał mi podciągając mnie udami w górę. Potem on tylko podskoczył i wdrapał się, bez większych trudności. Znajdowaliśmy się w maleńkim, ciemnym pomieszczeniu.
- Spójrz tutaj - pokazał na ścianę, na której widniał niekompletny obraz. Brakowało jeszcze na nim wszystkich kolorów, oraz elementów. 
- To twoje dzieło?
- To moje serce.
Przyłożyłam rękę do chłodnej ściany. Jego serce. Ciemne i chłodne, skrywające jakąś tajemnicę, a zarazem śliczne i ogromne. Nim się obejrzałam, chłopak majstrował coś przy drzwiach i chwilę potem do pomieszczenia wpadło światło.
- Chodź - skinął głową i wyszedł z pomieszczenia. Zrobiłam to samo co on. Znajdowaliśmy się na dachu. Zimne powietrze buchało w moją twarz. Podeszłam do jednego z dwóch filarów, utrzymujących duży baner i wspięłam się na podstawę. Widok był nieziemski. Takie coś jak dotąd widziałam tylko na filmach, ale nie równa się to z tym, jak wygląda naprawdę.
- Niesamowicie - wyszeptałam przymykając oczy.
- Chodź tutaj - krzyknął chłopak, wspinając się na niski mur, ogradzający dach. Podbiegłam do niego. Usiadł na nim i przeszedł na drugą stronę, co uczyniłam również i ja. Zadaszenie było bardzo krótkie, palce moich bosych stóp delikatnie wystawały, natomiast supry Justina, wychylały się znacznie bardziej. W pewnej chwili się zachwiałam, miałam wrażenie, że zaraz spadnę.
- Puść mnie - powiedziałam, gdy złapał mnie w talii. Jego dotyk dziwnie na mnie oddziaływał.
- Puszczę Cię dopiero wtedy, gdy będę wiedział, że chcesz spaść - powiedział zupełnie poważnie, podciągając mnie na murek.

Zaczęliśmy wypytywać się o różne rzeczy. Nawet nie wiem kiedy przeszliśmy do bardziej prywatnych pytań.
- Miałaś kiedyś kogoś? - spytał w pewnej chwili Justin. Wpatrywał się we mnie intensywnie, wyczekując odpowiedzi.
- Dwa lata temu, ale to nie było nic poważnego - wzruszyłam ramionami. Chłopak tylko odpowiedział cichym mruknięciem. Cały czas był spokojny, podczas gdy ja próbowałam nie zemdleć ze stresu. Widział jak na mnie działa. - A ty?
- Rok temu.
- A było to coś poważnego? - uzupełniłam pytanie. Nie wiem, czemu chciałam to wiedzieć. Ciekawość? Przecież jego osoba mnie nie interesowała...
- Tak, cholernie poważnego - mówiąc to był bardzo nieobecny.
- Czemu więc się skończyło?
- Tata - westchnął i uśmiechnął się. - Nie lubił jej - położył się na chłodnym murze i zaczął wpatrywać się w niebo. Podkurczyłam stopy i nie wiedziałam co powiedzieć.
- Kochasz ją? - pochyliłam się w jego stronę, końcówki moich włosów dotykały jego torsu. Chłopak pokręcił przecząco głową. - A byłeś w niej zakochany? - Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło by o to pytać. Czy chciałam to wiedzieć? Justin kiwnął potwierdzając i podniósł się na łokciach, tak, że teraz stykaliśmy się czołami.
- A ty byłaś kiedyś zakochana? - szepnął odgarniając kosmyki z mojej twarzy.
- Nigdy.
- A chciałabyś?
- Nie wiem - mruknęłam. Przecież nawet nie wiem na czym polega miłość. - A czy ty chciałbyś zakochać się jeszcze raz? - na moje słowa chłopak wstał i zeskoczył z muru. Chciałam zrobić to samo, ale zatrzymał mnie, kładąc ręce na moich udach.
- Chcesz znać prawdę? - spojrzał na mnie swoimi błyszczącymi oczyma i nie czekając na moją odpowiedź zaczął mówić: - Miłość to najgorsze uczucie na świecie. Jest jeszcze intensywniejsze niż nienawiść. To pieprzone gówno. Nie możesz oddychać gdy nie ma tej osoby, po prostu się bez niej dusisz. Twoje myśli ograniczają się tylko do jednego. Jesteś umyślnie ślepy widząc wszystko dookoła. Nie dostrzegasz wad, swoich i osoby, którą darzysz uczuciem. Kurwa, Nicky, to takie cholerne uczucie - jego palce zacisnęły się na moich nogach, a szczęka zarysowała się mocniej. - Jesteś wtedy słaby, chociaż nic nie może Cię zniszczyć, bo miłość Cię unosi. I nawet gdy krwawisz, jesteś uśmiechnięty, bo przecież razem ze złymi rzeczami przychodzą dobre. Brniesz dalej w to gówno, bo uważasz że to właściwe. A wiesz co najgorsze? Że pomimo tego jak pieprzona i bolesna jest miłość, chcę kochać.

Level 5



Cały wtorkowy dzień byłam roztrzęsiona. W szkole uważałam na lekcjach najlepiej jak umiałam chociaż byłam gdzieś daleko. Przerwę obiadową spędziłam z Claire w sali od Plastyki, by odpocząć. Nadal nic jej nie powiedziałam o ludziach z trójkąta, o Justinie, ani o niczym innym, co byłoby złe. Gdy tylko wróciłam do domu nie mogłam znaleźć swojego miejsca. To właśnie dzisiaj miałam odwiedzić opuszczoną pływalnie. To mnie przerażało. Zbliżała się godzina osiemnasta, a ja byłam coraz bardziej zdenerwowana.  Ubrana w ciemne spodnie i bluzę Todlera chodziłam od kąta do kąta zastanawiając się co robić. Pójdę tam i co dalej? Czego ode mnie chcą? Co mam mówić? Jak się zachowywać? Nie wiedziałam tego. Skierowałam się prosto do garażu, ówcześnie mówiąc Kath, że wrócę późno. Tłumaczyłam tym, że pomagam Claire przy lekcjach, ale nie wydaje mi się, by to ją obchodziło.
Jadąc samochodem w wyznaczone miejsce czułam jak wszystko w moim żołądku się skręca. Mocno zaciskałam dłonie na kierownicy, aż zbielały mi kostki. Dotarłam na kilka minut przed wyznaczonym czasem, jednak czarne samochody były już zaparkowane, a na zewnątrz czekali na mnie dwaj mężczyźni, bardzo muskularni i potężni mężczyźni.
- A jednak nie stchórzyła – brunet odezwał się do łysego, a ten wyjął z kieszeni swoich skórzanych spodni banknot i wręczył go brunetowi. Super, założyli się o mnie.
- Cześć ślicznotko – uśmiechnęli się do mnie, gdy cała roztrzęsiona szłam w ich stronę. Nie odpowiedziałam tylko podeszłam do nich i dałam się pokierować. Szliśmy wzdłuż długiego, obskurnego korytarza. Zapach chloru i grzyba drażnił mój nos, tutaj było okropnie. I do tego ciemno. Jeden z nich chwycił mnie mocno za ramię i skręcił w prawo, wprowadzając na pływalnie, gdzie było już jaśniej. Dwa duże, puste baseny znajdujące się po bokach. Kafelki, częściowo potłuczone, powybijane, zadeskowane szyby i pozdejmowane szyldy. Nienawidzę takich miejsc.
Na środku stały świeczki, układające się w trójkąt, a w środku niego, na dużym skórzanym fotelu siedział mężczyzna, znowu tyłem do mnie.
- Cieszę się, że przyszłaś – mruknął, gdy stałam tuż za nim. Nie mogłam nawet przełknąć śliny. Wszyscy mężczyźni na około, patrzyli na mnie.
- Zostawcie nas samych – rozkazał ich szef, a wszyscy posłusznie opuścili pomieszczenie. Czułam się trochę bezpieczniej, ale nadal miałam wrażenie, że moje życie wisi na włosku. Fotel zaczął się obracać, a ja rozszerzyłam oczy. Przede mną siedział czterdziestu letni mężczyzna, umięśniony, elegancko ubrany. Teraz już wiedziałam czemu zazwyczaj był odkręcony. Jego twarz była pokryta bliznami, przez co wydawał się być jeszcze bardziej przerażający. Ogromne rozcięcie wzdłuż kącików ust, skóra zerwana z prawego policzka, teraz pokryta tylko sztywną, czerwoną powłoką. Szklane lewe oko, blizna na górnej powiece i oczodole. Duża kreska na jego czole i liczne na szyi. Wyglądał jak potwór.
Próbowałam nie wpatrywać się tak w te blizny, ale to było silniejsze. Nie wiem co mogło mu się stać, ale zrobiło mi się go przykro.
- Chyba nie ma nikogo, kto spojrzałby na arcydzieło obojętnie, nieprawdaż? – zagadnął patrząc na mnie. Lekko kiwnęłam głową. – Nóż przeciągnięty od brwi do kości policzkowej na lewo, pręt rozcinający moje czoło, kolczasty drut rozrywający moje usta, podpalony policzek, z którego skóra wręcz spłynęła i gorące rury przystawione do mojej szyi – zaczął wyliczać dotykając się miejsc, o których mówił. Na jego słowa wszystko mnie bolało. – Patrząc na mnie zastanawiasz się jakim odrażającym potworem jestem, prawda? Rzeczywiście, tak właśnie jest – zaśmiał się zakładając nogę na nogę. – Żadna kobieta nie chce na mnie patrzeć, nie przypominam przecież człowieka. Ale wiesz co? Mam pieniądze. Mogę usunąć wszystko z mojej skóry. Ale nie chcę. Z takim wyglądem jestem jeszcze bardziej władczy.
Zacisnęłam mocno szczękę i pięści, próbując nie zemdleć.
- Czego chcesz ode mnie? – odważyłam się odezwać. Miałam wrażenie, że zaraz podejdzie i strzeli mnie w twarz.
- Gdyby nie Justin, kazałbym Cię zabić. Nie lubię jak ktoś wtrąca nos w nie swoje sprawy, nawet przez przypadek. Mogliby przecież wlać w ciebie alkohol, zrzucić z budynku. Nieszczęśliwy wypadek pijanej dziewczyny, to normalne na Nowy York – wzruszył ramionami, a na jego twarz wkradł się złośliwy uśmieszek. – Masz jednak idealne ciało, a twarz.. pefekcyjna. Odszyfrowaniem wiadomości też mi zaimponowałaś.
- Nadal nie rozumiem.
- Chcę byś po prostu wykonywała dla mnie niektóre przysługi. W zamian za to nie skrzywdzę twojej siostrzyczki. Och, ta maleńka jest taka słodka! A wiesz co robi teraz? Jest obserwowana przez mojego kolegę, który w każdej chwili może ją przez przypadek uszkodzić. Nie chciałabyś chyba tego, prawda?
Nie miałam siły by stać, łzy napływały mi do oczu, a ręce drżały nieustannie.
- Spokojnie, nie ruszę jej. Nie zabijam dzieci. Chcę tylko twojego posłuszeństwa. Nie ma się czego bać. Jestem wszędzie, jestem wszystkim – ostatnie słowa wywołały u mnie okropne dreszcze.
Przymknęłam powieki, by się nie popłakać, chociaż byłam już temu bliska.
                - Wracaj do domu – mężczyzna machnął ręką, a ja wykonałam jego polecenie odwracając się na pięcie. Przy wejściu na korytarz stał mężczyzna, na obecność którego wzdrygnęłam się, a żołądek podszedł mi do gardła.
                - Już idziesz? – spytał , a chwilę potem poczułam jego dotyk na tyłku. – To, że szef kazał Ci odejść, nie znaczy, że nikt Cię nie potrzebuje – zaśmiał się chytrze, ściskając mój pośladek. Odwróciłam się i z impetem wymierzyłam mu siarczysty policzek. Złość jaka malowała się na jego twarzy była nie do opisania. Zaczęłam biec przed siebie, gdy ten zaczął mnie gonić. Wbiegłam po schodach, przemierzałam trybuny, a mężczyzna był cały czas za mną klnąć w moją osobę. Adrenalina tak podskoczyła w moich żyłach, że biegłam na kompletnym bezdechu, przeskakując przez siedzenia i wybiegłam wprost, drugimi schodami w dół. Nie wiedziałam gdzie się schować, a nie miałam już za bardzo jak uciekać. Ostatkiem sił biegłam wzdłuż korytarza, gdy poczułam czyjeś ręce zaciągające mnie w dziurę, między dwoma kolumnami.
                - Cii.. – szepnął nieznajomy, a jego dłonie spoczywały na moim brzuchu. Goniący mężczyzna przebiegł, nie dostrzegając mnie i mojego wybawiciela, a ja odetchnęłam z ulgą. Odkręciłam głowę, by spojrzeć kto to, a mój wzrok napotkał oczy Justina.  – Nic nie mów, oni nadal się tutaj kręcą. Musimy przeczekać, aż odjadą – szepnął do mojego ucha, pociągając mnie za sobą, Wprowadził mnie do szatni i usiadł na ławce.
Rozejrzałam się dokładnie, przecież oni mogą tutaj wejść.
                - Spokojnie, wejście zakotwiczone jest obalonym rusztowaniem, a dziura między filarami jest mało widoczna – uśmiechnął się uprzedzając moje pytanie.
                - Czemu tu jesteś? Skąd wiedziałeś, że tu będę?
                - Zapomniałaś chyba, że za tym wszystkim stoi mój ojciec. Znam ich wszystkie miejsca spotkań i doskonale wiem kiedy gdzie są.
                - Nie będą Cię szukać?
                - Nie wiedzą, że tu jestem. Myślą, że siedzę w swoim mieszkaniu, ale nie mogłem wytrzymać. Chciałem wiedzieć, czy przyjdziesz i co się stanie – zagryzł dolną wargę i popatrzył na mnie. Jego osoba wciął była dla mnie zagadką. Jakie miał zamiary, czemu robił to wszystko. - Ochroniarz, który wtedy wpuścił Cię do piwnicy ma odcięte genitalia, wiesz?
 - Nie chciałam... - spuściłam wzrok. - Szukałam tylko mojej siostry... - na samą myśl, że przeze mnie stała się komuś krzywda, miałam ochotę się rozpłakać.
- Boisz się mnie? - spytał nagle. Nie bałam się go. Przerażał mnie, ale nie bałam sie go. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby zrobić mi krzywdę.
- Nie - odpowiedziałam krótko, na co chłopak się uśmiechnął.
            - Czujesz się źle spędzając ze mną czas?
 - Tak.
To prawda. Za każdym razem doświadczałam potwornego uczucia, gdy był w pobliżu. To nie był zwykły dyskomfort, gdy przebywa się z nieznajomym. Jego tajemniczość mnie przytłaczała, za każdym razem gdy się odzywał czułam się nieswojo. W przeciwieństwie do niego.
Chłopak wstał z ławki i podszedł do mnie, kładąc ręce na moich biodrach.
                - Przepraszam - szepnął wprost do mojego ucha i odsuwając się musnął płatek mojego ucha, przez co przez moje ciało przepłynęła fala dreszczy. - Chciałbym, byś czuła się dobrze w moim towarzystwie - dodał po chwili, oplatając palce wokół mojej talii. Przymknęłam oczy. - Chcę Cię poznać.
Spojrzałam na niego pytająco.
                - Chcę wiedzieć jaki kolor przybierają twoje oczy, gdy się uśmiechasz. W jaki sposób układasz się do snu. O czym myślisz zanim zaśniesz. Jak wypowiadasz moje imię. Chcę to wiedzieć - wyszeptał powoli. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Co robić. Stałam skamieniała, pozwalając mu trzymać się talii i szeptać takie rzeczy.
                - W pierwszej kolejności, pozwól mi wrócić do domu - odezwałam się w końcu, kładąc ręcę na jego ramionach i odsuwając się od niego.
                - Oni na pewno siedzą jeszcze przed pływalnią. Lepiej będzie jak trochę tu przeczekamy.
Ale ja wcale nie zamierzałam bezczynnie siedzieć. Nie z nim.
                - Nie potrzebuję twoich rad - wyszłam z szatni i zaczęłam iść po cichu korytarzem, aż natrafiłam na okno bez szyby. Wdrapałam się na parapet i wyszłam na zewnątrz, obcierając sobie prawą dłoń. Obok mojego samochodu, stały dwa samochody i mężczyźni opierający się o maski aut. Nie chciałam znowu łapać z nimi kontaktu. Musiałam ich jakoś wyminąć i dojść pieszo. Przeczołgałam się przez krzaki, aż dotarłam na tyły basenu, gdzie znajdowało się urwisko, a zaraz na jego dole ulica do miasta.   
 - Jesteś uparta - usłyszałam mruknięcie za sobą. A ty to niby nie? Powiedziałam w myślach, patrząc na zbliżającego się Justina. Chwyciłam się gałęzi drzew, a następnie zaczęłam iść po pochyłej ściance wąwozu. W każdej chwili mogłam spaść.
                - Nie chcę asysty - powiedziałam widząc jak chłopak robi to samo co ja.
                - Ale ja chcę, byś wróciła bezpieczna.
Całą drogę przeszliśmy w milczeniu. Nie mieliśmy o czym gadać. Nie interesowało mnie nic związane z nim.
- Dobranoc - odpowiedziałam stojąc już pod drzwiami od domu. Chłopak jednak zatrzymał się i nie miał zamiaru odejść.
- Chcę wejść do środka - powiedział spokojnie, a ja parsknęłam.
- Dobranoc.
- To nie będzie dobra noc, jeśli teraz odstawisz mnie do domu.
- Przykro mi, Justin - szepnęłam, by przypadkiem nie wezwać mojej siostry. - Może kiedyś.
Odwróciłam się chwytając za klamkę, ale w tym czasie chłopak złapał mnie od tyłu i przyciągnął mnie do siebie, kładąc głowę w zagłębienie między ramieniem, a szyją. Czułam jego oddech na skórze.
                - Nie chcę zostawiać Cię samą – mruknął cicho, powodując, że nie mogłam się poruszyć. – Nie musisz się nawet do mnie odzywać. Proszę, chcę tylko byś nie była sama – w jego mowie było coś dziecięcego. Coś słodkiego. Wydawał mi się być zagubiony i nadal tajemniczy.
                - Masz wyjść przed dwudziestą drugą, okay? – odezwałam się, chociaż miałam wrażenie, że pod wpływem jego dotyku załamie mi się głos.  Pokierowaliśmy się do mojego pokoju. Chłopak usiadł na łóżku i podpierając się na łokciach, opierał się o ścianę.
                - Oni wiedzą, że mnie znasz? – mówiąc znasz, wcale nie chodziło mi o jakieś kolegowanie się. Zastanawiało mnie, czy jego ojciec wie, że Justin tutaj przychodzi.
                - Nie.
                - A jak Cię zobaczą w moim pokoju?
                - Nic się nie stanie.  
Dalej nie wiedziałam co mówić. Usiadłam na drugim końcu łóżka, podciągając kolana pod brodę. Chłopak bacznie mi się obserwował, jakby  pochłaniał każdy milimetr mojej twarzy. Jego wyraz twarzy jak zwykle nie zdradzał za wiele. Zaciskał lekko usta, patrząc spokojnie. Zaczęłam bawić się palcami bo nie wiedziałam już, co ze sobą zrobić. Cisza wypełniała cały pokój, a jedynymi dźwiękami były nasze oddechy i bicie serc.
                - Dziękuję – odezwałam się po chwili, a Justin spojrzał na mnie pytająco. – Dziękuję, że uratowałeś mnie przed tym napaleńcem.
                - Nie pozwoliłbym, by ktoś robił coś wbrew  twój woli. Już wystarczająco się tobie bawią – przeczesał palcami swoje włosy i przysunął się do mnie, powodując, że ja posunęłam się do tyłu, docierając do krawędzi łóżka. Straciłam równowagę, ale nie runęłam a podłogę, bo ręka chłopaka wylądowała pod moimi łopatkami.
                - Boisz się mojej bliskości? – zapytał zbliżając swoją twarz do mojej. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów.  Kiwnęłam delikatnie. To była prawda. Jego obecność mnie przerażała. Nawet nie wiedziałam dlaczego.  Jego kolano wylądowało między moimi udami, przekręcił moje ciało, bym nie spadła i nadal przytrzymując spojrzał w moje niebieskie oczy. Był opanowany i w żadnym calu skrępowany. Jego oddech uderzał w moje usta, stykał się ze mną nosem.
                - Myślę, że powinieneś już iść – powiedziałam cała spięta. Widziałam rozczarowanie na jego idealnej twarzy. Odsunął się ode mnie i wstał z łóżka, odwracając wzrok.
                - Kiedyś uda mi się przebić tą barierę – powiedział i podszedł do okna, by z niego wyskoczyć. Jakby nie mógł wyjść przed drzwi. Złapałam się za łomoczące serce przełknęłam ślinę, próbując uspokoić oddech. 

Nie ma to jak jarać się własnym opowiadaniem, ale uwielbiam JAYA ♥ Siema elo ekipa z nigerii c'nie?

Level 4


Tumblr_lsb8srz3cn1qla0bso1_500_large

Gdy tylko wróciłam do domu okazało się, że moje ubrania powróciły do szafy. No może nie zupełnie, bo pojawiło się w niej jeszcze parę innych, jak na przykład skórzane, obcisłe spodnie, biała sukienka i zwiewna bluzka na ramiączka, z kołnierzykiem.  Karteczki jednak nie było, co bardzo mnie ucieszyło, bo to mnie przeraża. Nie wiem nawet jak Ci ONI dostają się do mojego pokoju, skoro mam zamknięte okna i drzwi. Chyba nie mogę przed tym uciec. Nie miałam głowy do obiadu, więc zamówiłam chińskie żarcie, po czym wzięłam się za lekcje. Jutro miałam mieć test z biologii, a przez weekend nie mogłam się skupić.  Kość księżycowa i trzęszczki kompletnie mnie nie interesowały i wszystko to co czytałam, zaraz ulatywało mi z głowy.
Postanowiłam trochę odpocząć i otworzyłam laptopa, by zajrzeć na facebook i twitter. Wszędzie tylko o domówce u Jadena w ten piątek. Na pasku pojawiła mi się wiadomość od Claire, więc ją odczytałam:
‘Jak smakowało jedzenie popularsów?’
Było mi strasznie głupio, brunetka musiała się okropnie czuć, gdy zamiast z nią, siedziałam na podeście.
‘Jesteś zła, prawda?’
‘Nie. Nie jesteś moją własnością. Już zawsze będziesz tam siedzieć?’
‘Niee! To nie mój świat’
Pisałyśmy jeszcze trochę, a potem Claire musiała iść popilnować synka sąsiadów, za co dostawała trochę grosza. Ja natomiast weszłam an youtube i włączyłam sobie pierwszy lepszy teledysk. Zerknęłam do książki, by przeczytać chociaż jeden wers, a mój telefon zabrzęczał. Od kiedy nękają mnie wiadomości od tych z oka w trójkącie zwykłe brzęczenie komórki doprowadza mnie do szału. Nie sądzę by pisał do mnie Todler, ani Claire. Gdy tylko spojrzałam na wyświetlacz, okazało się, że to słaba bateria. Nie chciało mi się uczyć, uznałam więc, że zadzwonię do mamy i pogadam trochę. Może to odciągnie mnie od wszelakich myśli. Przejeżdżając na liście kontaktów zatrzymałam się przy jednej nazwie, Illuminati. Nie miałam takiego kontaktu. Wpisałam w google tą nazwę i pierwsze co to wyskoczył mi obrazek. Oko w trójkącie, dokładniej piramidzie. Pod spodem pisało coś o zakonie illuminatich, chcących panować nad wszystkim, ale za bardzo się przeraziłam by czytać dalej. Po prostu wyłączyłam kartę i z powrotem spojrzałam w kontakt zapisany pod tą nazwą. Zdziwiło mnie tylko jedno. Numer. Spisałam go sobie na kartce.
60708175#1353P7*18
Nie ma takiego numeru. Zaczęłam się wpatrywać w te cyfry i jedną literę ale nic nie przychodziło mi do głowy. Wiem, że 4 używa się jako ‘for’ a 2 jako ‘to’ ale tutaj nie o to chodziło.
Wyszłam na chwilę z pokoju by zobaczyć co robi moja siostra. Słuchała muzyki na łóżku. Usiadłam obok niej i wyjęłam jedną słuchawkę.
- Kath, miałaś ostatnio wrażenie, że ktoś Cię śledzi? – spytałam jak gdyby nigdy nic, a ta zdenerwowana faktem iż zabrałam jej słuchawkę posłała mi zabójcze spojrzenie.
- Nie, mam w dupie czy ktoś mnie śledzi czy nie. Ogarnij się – warknęła stopując ipoda. – Masz jakąś sprawę, czy będziesz tak siedzieć?
- Właściwie to chciałam zapytać… masz na Twitterze nazwę ‘<3 4riana’. Nie znaczy to przecież for, więc co?
- Myślałam, że jesteś mądrzejsza – dziewczyna pokręciła głową i sięgnęła po kartkę, na której zaczęła coś pisać. – Litery zastępuje się cyframi – powiedziała podając mi kartkę, a ja popatrzyłam na to co na niej nabazgrała:
1 – I , 2 – Z, 3 – E, 4 – A, 5 – S, 6 – G, 7 – T, 8 – B, 9 – R, 0 – O
Kiwnęłam głową i wpatrując się w kartkę weszłam do pokoju. Może więc to zaszyfrowana wiadomość? Wyjęłam notes, a następnie przepisałam numer z telefonu po rozszyfrowaniu kodu:
GO TO BITS  13 SEPT, 18.
Bits to opuszczona pływalnia na obrzeżach miasta. Oni chcieli, bym udała się tam trzynastego września o osiemnastej? Jeśli dobrze to rozszyfrowałam. Ale czemu? Czemu mam się tam zjawić jutro? W co oni do cholery ze mną grają?
Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Czułam się strasznie, jakby wszyscy wszystko wiedzieli, z wyjątkiem mnie. Jakby ktoś bawił się moim życiem, powodując u mnie skurcze brzucha, drgawki i bezsenność. Podeszłam do okna i otwierając nie wyjrzałam na parapet na zewnątrz. Właśnie tam leżała mała żyletka. Kiedyś cięła się nią moja siostra, gdy mama nas zostawiła. Zabrałam ją jej kiedyś i powiedziałam, że jeśli ją znajdzie, pozwolę się jej okaleczać, ale nigdy jej nie znalazła. Wzięłam żyletkę do ręki i zaczęłam obracać nią w palcach. Jak można się ranić? Przecież to chore. Niestety czułam się tak źle, że nie wiele myśląc przejechałam ostrzem po skórze, a w następnej chwili z cienkiej ranki zaczęła sączyć się krew. Chciało mi się wymiotować, zrobiło mi się słabo na sam widok. Zrobiłam jeszcze jedno nacięcie, nieco mocniejsze, ale zamiast myśleć o bólu, w mojej głowie kłębił się trójkąt z okiem, głos mężczyzny, Justin i kartki.
- Chcesz popełnić samobójstwo? – usłyszałam głos za sobą i momentalnie upuściłam żyletkę na podłogę. W oknie siedział Justin, patrząc na mnie badawczo. Był widocznie zafascynowany tym co robię. Zeskoczył z parapetu i podszedł do mnie łapiąc mnie za rękę. – Źle to robisz. Tnij wzdłuż, nie będą mogli tego zszyć. Zamknij drzwi by Ci nie przeszkodzili – przejechał kciukiem po krwi i zaczął ja oglądać.
- Co ty tu.. co ty tu robisz? – spytałam zdruzgotana. On był dziwny. Przerażało mnie to, jak się zachowywał.
- Chciałem zobaczyć, czy rozszyfrowałaś wiadomość mojego ojca. Przyjdziesz? – jego oczy zabłysły.
- A mam inne wyjście?
- Myślałem, że chcesz podciąć sobie żyły – wzruszył ramionami i usiadł na moim łóżku.
- Nie chcę się zabijać! – zaprotestowałam. Właściwie nie wiem po co dotykałam tego cholerstwa… - Wyjdź z mojego domu.
- Jesteś pewna, że chcesz zostać sama? Może oni znowu przyjdą, gdy będziesz spać, albo się kąpać? Może zostaną na dłużej? – naprawdę przerażało mnie to co mówił. Tak jakby tylko na to czekał. Ale rzeczywiście nie chciałam by oni znowu zostawili mi jakąś wiadomość.
- Nie znam Cię – przecież wiedziałam o nim tyle co nic. Ma na imię Justin, tylko tyle. Nie chciałam wiedzieć niczego więcej.
- Też Cię nie znam – wzruszył ramionami.  – Przemyj rękę, jeśli nie chcesz sobie niczego pobrudzić.
Drżącym krokiem wyszłam z pokoju wprost do łazienki. Uznałam, że jeśli pozbędę się krwi z ręki, to on zniknie. Może ja to sobie tylko wyobraziłam? Może tak naprawdę jego nie ma? Czy popadam w paranoję?
Wchodząc do pokoju przymknęłam oczy, ale on nadal leżał na moim łóżku. Czułam się spięta.
- Wyjdź, mój tato jest w domu. W każdej chwili mogę go zawołać – powiedziałam zdenerwowana. On tylko wpatrywał się we mnie nic nie robiąc sobie z moich słów.
- Jesteś pewna, że przyjdzie? – spytał trafiając w mój czuły punkt. Nawet gdybym płakała i krzyczała, uznałby, że się bawię. Cały czas tylko pracuje.
- Wyjdź, zadwonię na policję.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? Bym dał Ci spokój? Byś była sama z tym wszystkim? Nie chcesz wiedzieć czego chce mój ojciec? – obrzucił mnie pytaniami. Brzmiał tak lekko, jakby było to coś normalnego, że przebywa w domu kogoś obcego. Jakby robił to często.
Nie odezwałam się, a chłopak wstał z mojego łóżka i skierował się do okna.
- Powodzenia, Nicky – rzucił siadając na parapecie i nim się obejrzałam, zniknął z mojego pokoju. Zostałam sama, z tysiącem myśli w głowie, miałam wrażenie, że robi się jeszcze gorzej.
Chcę moje beztroskie życie z powrotem. Bez tego całego gówna.
                - Był tutaj ktoś? – do pokoju weszła moja siostra, patrząc na mnie badawczo.
                - Nie, czemu pytasz?
                - Słyszałam jak z kimś rozmawiasz. Nie ważne, mama dzwoni, chce z tobą porozmawiać – podała mi telefon, a ja przyłożyłam go sobie do ucha dając jej znać, że chcę porozmawiać w spokoju.
                - Halo? – spytałam niepewnie, siadając na łóżku. Dawno z nią nie rozmawiałam. Od sierpnia.
                - Cześć  Nicol, co tam u Ciebie? – spytała wesoło. Nigdy nie mówiła na mnie Veronica, zawsze byłam dla niej Nicolą. Miałam się tak nazywać, ale tata był zbyt pijany, by wpisać właściwe imię w akcie urodzenia i tak zostało.
                - W porządku, właściwie nic nowego – westchnęłam. – Dużo nauki, wiesz jak to jest.
                - Tak tak, a masz kogoś? – to pytanie zadawała mi zawsze. Zdawało mi się, że tylko czeka na ten moment, aż powiem jej, że spotykam się z jakimś chłopakiem.
                - Nie, mamo. Nie mam czasu na takie rzeczy.
                - Ale masz już osiemnaście lat. Naprawdę nikt Ci się nie podoba? – ciągnęła dalej. Czy nie może znieść myśli, że nikt na mnie nie leci? Kiedyś co prawda miałam chłopaka, ale było to dwa lata temu i nic poważnego. Nie jestem stworzona do związków. Moja mama jednak myśli tylko o tym czy sobie kogoś znajdę. Jakby bała się, że zostanę starą panną.
                - Nie, lepiej mów co u Ciebie – chciałam zmienić temat. Nie uśmiechało mi się to wszystko.
                - A właśnie jestem z Muriel w Meksyku. Przyślę wam pocztówkę! Świetna pogoda – zaczęła opowiadać mi o swoich wakacjach. Całą godzinę musiałam słuchać o jej poczynaniach, o tym jaką wspaniałą dziewczyną jest Muriel i że muszę kiedyś ich odwiedzić. Ja tylko przytakiwałam na wszystko, próbując nauczyć się cholernej biologii. Nie szło mi to jednak za dobrze.
                - Dobra kochanie, ja muszę już iść. Ucałuj tatę, opiekuj się Kathy i obiecaj mi, że przyłożysz się do nauki – nawet nie czekała na moją odpowiedź tylko uraczyła mnie dźwiękiem przerywanego połączenia.
Czasami zastanawiam się… czy mogę skomplikować swoje życie jeszcze bardziej i wiecie co? Mogę.

No co? To normalne, że dodaję tyle rozdziałów na raz xd Wszystko dla mojej kochanej ekipy z Nigerii.




Level 3

6100109829_c822c7c9af_b_large





Od momentu, w którym dostałam kosz z różami i tamtą kartkę minęły dwa dni. Dokładnie 2081 minut. Zaraz po otrzymaniu ‘paczki’ wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Przez tamtą i wczorajszą noc nie mogłam spać, bo moje myśli zajmowało tylko to, czego chcą ode mnie ludzie z oka w trójkącie, co ja im zrobiłam. Miałam wrażenie, że ktoś zaraz wejdzie do mojego pokoju. Potraficie sobie takie coś wyobrazić? Przecież to już robi się chore. A może ktoś po prostu robi sobie ze mnie żarty? Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo musiałam się wyszykować do szkoły. Lekcje zaczynałam o 9, co oznaczało, że mam jeszcze czterdzieści minut. Wygrzebałam się z łóżka i podeszłam do szafy. Otwierając ją mina kompletnie mi zrzedła, a źrenice rozszerzyły się dwukrotnie. Szafa była zupełnie pusta, jedynie znajdowało się tam pudełko i kartka.
WEAR THIS
Dreszcz przeszedł przez moje ciało, a ręce zaczęły niemiłosiernie drżeć. Trzymając kartkę między środkowym, a wskazującym palcem otworzyłam pudełko. W środku znajdowały się czarne sandałki na kilkucentymetrowej koturnie, oraz sukienka bez ramiączek, od góry czarna, obcisła a od talii pudrowa i zwiewna, mniej więcej za udo. Nie miałam wyboru, albo to, albo nic. Wzięłam prysznic, założyłam białe figi i stanik w takim samym wzorze, oraz wręczoną mi sukienkę i buty. Wyszczotkowałam zęby, wyczesałam włosy i zrobiłam sobie lekki makijaż, ograniczający się tylko do różu na policzkach i delikatnych kresek na górnej powiece. Zeszłam na dół, gdzie siedziała już moja siostra, mozolnie wsypująca płatki do miski z wizerunkiem Toma i Jerry'ego.
- Wow, wyglądasz inaczej - skomentowała patrząc na mnie od góry do dołu. Posłałam jej tylko lekki uśmiech i usiadłam na stołku obok.
- Tata już jadł?
- Nie, nadal siedzi w gabinecie. Pracował chyba do trzeciej w nocy, więc teraz pewnie śpi.
Naprawdę martwiło mnie, że mój tata tak poświęca się swojej pracy. Jest on właścicielem firmy budowlanej i cały czas tylko wypełnia jakieś papiery, bądź gdzieś dzwoni, a gdy nie robi tego - pije. W ogóle nie bierze sobie wolnego, w ostatnie święta zapomniał o tym, że jest Wigilia. To przykre, gdy widzi się tatę, który nic nie jada, za mało sypia i cały czas pracuje. Czasami zdaje mi się, że nie pamięta już jak wyglądam.
Przygotowałam śniadanie tacie, zrobiłam lunch sobie i Katherine i byłam gotowa do wyjścia.
- Znowu się spóźnimy, bo musisz przebierać się dziesięć razy - uderzyłam głową o nagłówek, wyjeżdżając autem z podjazdu.
- Oj nie histeryzuj, Nicky. Po prostu przyśpiesz trochę i zdążymy - moja siostra jak zwykle niczym się nie przejmowała. Siedząc obok mnie przeglądała się w lusterku, nogi oparte miała o deskę rozdzielczą, a palce u stóp stykały się z przednią szybą. Przecież nie mogła siedzieć normalnie.

Gdy tylko Katherine opuściła moje auto odetchnęłam z ulgą bo nie mogłam już znieść jej pieprzenia trzy po trzy. Trzasnęłam drzwiczkami i oparłam się o nie, czekając aż dołączy do mnie Claire i Rough. To był nasz rytuał. Spotykaliśmy się na parkingu pod drzewem, (nikt nie parkował tam, bo stąd jest najdalej i zbiera się dużo ptaków, które mogą Cię obsrać) a potem wchodziliśmy razem do szkoły i właściwie na tym się kończyło. Z Todlerem nie mam żadnej lekcji, a z Claire tylko matmę, angielski i biologię. Zauważyłam dwójkę przyjaciół zbliżających się w moją stronę i zaczęłam im machać.
- A myślałam, że się spóźnisz - zażartował Rough przytulając mnie mocno. Kopnęłam go tylko lekko w kostkę i wytknęłam język. - A tak przy okacji, wyglądasz zajebiście.
- Nooo, Veronica w sukience, wow! - tym razem odezwała się Claire, lustrując mnie wzrokiem. To było cholernie miłe, bo zazwyczaj nie dostaję komplementów odnośnie wyglądu. Ale co się dziwić? Zwykle ubieram się... normalnie?
Podczas gdy Todler opowiadał nam o jakiejś sytuacji z cheerleaderkami na treningu, kierowaliśmy się do szkoły. Gdy tylko znaleźliśmy się na korytarzu było dziwnie.
W szkole nie jestem specjalnie popularna. Sądzę, że trzy czwarte nie zna mojego imienia, a reszta nie wie o moim istnieniu. To dość dziwne, ze względu na to, że przyjaźnie się z gościem od drużyny futbolowej i naprawdę lubianą dziewczyną. Nie, to nie jest dziwne. To po prostu urok amerykańskiej szkoły w Secaucus. 
Dzisiaj jednak zdawało się, jakby każdy widział tylko mnie. Idąc korytarzem wszyscy kierowali wzrok na mnie, na moje długie opalone nogi, na moją sukienkę, włosy i twarz. Słyszałam jak szeptali między sobą kim jestem, to było naprawdę szalone i dziwne. Czułam się jak te cheerleaderki na filmach idące w zwolnionym tempie.
- Hej, Nicks - odezwał się do mnie Duce, opierający się o szafki. Spojrzałam na Claire, by zobaczyć czy to usłyszała.
- Czy przypadkiem Duce się do mnie odezwał?! - wytrzeszczyłam oczy, a ona tylko z uśmiechem na ustach pokiwała głową. Duce, a właściwie Jaden to bóg bogów. Wiecie, coś jak kapitan drużyny futbolowej. Co prawda kapitanem on nie jest, ale za to gra na perkusji, jeździ na longboardzie i jest znakomitym pływakiem. No i te piegi... delikatne, maluteńkie, porozsiewane na jego mlecznych policzkach i drobnym nosie. Czy właśnie ten Duce się do mnie odezwał? I wiedział jak mam na imię, a co więcej, jaką mam ksywkę?
A przecież nic się nie zmieniło, wyglądałam tylko trochę inaczej.

Zaraz po tym jak odezwał się do mnie Jaden zadzwonił dzwonek i zmuszona byłam iść na lekcje angielskiego. Siedząc w środkowym rzędzie cały czas esemesowałam z Claire i Todlerem, wysyłając sobie nawzajem bezsensowne zdania. Byleby tylko lekcje minęły jak najszybciej.
- Veronica, to że ubierzesz sukienkę, w której swoją drogą Ci świetnie, nie znaczy, że masz nie uważać na lekcji i bawić się telefonem - napisanie kolejnego SMS uniemożliwiła mi panie Atkinson, stojąc nade mną i wyciągając rękę, bym oddała jej urządzenie.
- Przepraszam - skinęłam głową w dół i wręczyłam jej komórkę.
- I jeszcze nie piszesz notatek? Co się z tobą dzieje?
- Przepraszam - powiedziałam kolejny raz i chwyciłam za długopis, by zacząć cokolwiek pisać. 
- Zostaniesz po lekcjach i wszystko przepiszesz - uśmiechnęła się do mnie i odeszła by kontynuować rozmowę z klasą o epoce oświecenia i Podróżach Guliwera. Zaklęłam pod nosem na samą myśl, że w tak ładną pogodę będę zmuszona siedzieć w szkole. A mogłam uważać.

- Nie mogę uwierzyć, że dostałam C! Ja, C! Przecież moja mama mnie zabije... - histeryzowała brunetka, posuwając tackę po blacie. Właśnie była pora obiadu, na który niecierpliwie czekałam, bo nie jadłam śniadania i czułam się jakby żołądek miał się wykręcić.
- Ochłoń, ja cię cieszę jak dostaję taką ocenę - nigdy nie należałam do osób, które są specjalnie zdolne. Może inaczej, nigdy nie chciało mi się uczyć, a na lekcjach rzadko się skupiam. Raz nawet prawie nie zdałam. Chwyciłam za pomarańczowy soczek i ustawiłam sobie na tacce, a następnie posunęłam się dalej. Wzięłam pudełeczko z surówką oraz talerz i sztućce i dotarłam do pani kucharki, którą każdy nazywał Piggy Pocket.
- Smacznego - odpowiedziała swoim ochrypłym głosem, nakładając mi na talerzyk zapiekaną bułkę z serem, na widok której chciało mi się zwymiotować. Chciałam już iść do Claire, zajmującej nasze miejsce przy oknie na boisko, ale zaczepiły mnie Chip i Dale, bliźniaczki Valentine. Ubrane w swoje stroje cheerleaderek (jakby nie mogły nosić po szkole normalnych ciuchów?!) uśmiechały się do mnie i trzymały za ramię.
- Usiądź z nami, Nicky! Jakie ty masz świetne ciało, powinnaś chodzić do naszej drużyny! - odezwała się Shay, zwana Chip (kojarzycie chyba te słodkie wiewiórki czy cokolwiek to jest, prawda?) i zaczęła mnie popychać w kierunku ich stolika. Spojrzałam w tamtą stronę, trzy stoły umiejscowione na podeście, z wyjściem na taras jeśli jest ładna pogoda. Właśnie tam przesiadywali zwykle członkowie drużyny futbolowej, cheerleaderki i reszta popularsów. To zdecydowanie nie był mój świat, nawet jeśli Todler do niego należał.
- Usiądę z Claire - uśmiechnęłam się do nich, ale te nadal mnie trzymały.
- No nie wydurniaj się, gdzie kupiłaś tą sukienkę? Jest świetna! Jaden o tobie gadał - tym razem odezwała się Dale, to znaczy się, Kendra. Odróżniam je tylko po włosach. Shay ma nieco ciemniejsze, z brązowymi pasemkami, no i kręcone, a Kendra proste i platynowe. Czy naprawdę jeśli założy się coś fajnego, wszyscy muszą Cię lubić? To chore.
- Usiądę z Claire - uśmiechnęłam się, ale nim się obejrzałam, byłam pchana na schody do podestu popularsów. Spojrzałam tylko przepraszająco na Claire, której nigdy tam nikt nie zaprosił, a jest lubiana i to bardzo.
- Cześć Nicky, co ty tu robisz? - szepnął mi do ucha Todler, gdy usiadłam obok niego, a na prawo bliźniaczki.
- Porwały mnie - odpowiedziałam najciszej jak się da i zaczęłam otwierać sałatkę.
- Chyba nie będziesz tego jadła - zaśmiała się Chip, odsuwając ode mnie tackę. - Rodzice Ashley mają własną restaurację i dostajemy darmowe żarcie, zaraz powinno być. Zjesz coś na poziomie, a nie jakąś bułkę z serem i nędzną sałatkę.
Kiwnęłam głową i zaczęłam bawić się bransoletką, która zdobiła mój prawy nadgarstek. Po upływie kilku minut każdy już siedział z tym czymś 'na poziomie'. Musiałam jednak przyznać, lepiej jeść naprawdę pyszne szaszłyki, niż rozwalającą się bułkę z serem.  Jedząc czułam jednak pewnego rodzaju zażenowanie, że moja przyjaciółka nie siedzi ze mną. Co prawda nie siedziała sama, bo z tego co widziałam, otrzymała towarzystwo od ludzi z kółka matematycznego, ale i tak miałam wyrzuty sumienia.
- Hej Nicks - miejsce bliźniaczek zajął Jaden, opierając się plecami o stół i patrząc na mnie. Myślałam, że zemdleję. - W piątek jest u mnie impreza, oczywiście, że będziesz. Prawda? - uśmiechnął się do mnie, kładąc swoją ciepłą rękę na moje kolano. Chyba zapomniałam języka w buzi, bo nie potrafiłam nic powiedzieć.
- T-tak, postaram się - w końcu udało mi się coś wybełkotać, ale jestem pewna że byłam cała czerwona mówiąc to.
- To fajnie, trzymaj się, piękna - puścił mi oczko i odszedł od stolika, by zejść z podestu w towarzystwie swoich dwóch kumpli i małej blondynki. Przełknęłam ślinę na samą myśl o tym, że rozmawiałam z Ducem. Strasznie skręcało mnie w brzuchu. Zapomniałam nawet o tych wszystkich dziwnych rzeczach kręcących się obok mnie. Po prostu byłam ja, dziewczyna zaproszona na domówkę u Jadena. Ale zaraz... ja nie uczestniczę w takich rzeczach, to nie mój  świat!

Siedzenie w kozie było chyba najbardziej męczącą rzeczą. Siedziałam pisząc notatkę całą godzinę, a to doprowadzało mnie do szału. Oprócz mnie karę odbywał również jakiś pulchny chłopak, od którego tak śmierdziało, że myślałam że spadnę z krzesła, dwie gotki, do których wolałam się nie odzywać i jakiś znajomy Todlera. Gdy tylko dzwonek kończący tą cholerną godzinę się skończył, zabrałam swój telefon od pani Atkinson, chwyciłam za torbę i prawie biegiem opuściłam klasę. Wszyscy skończyli lekcję już godzinę temu, więc na parkingu panowały pustki. Idąc do samochodu znowu miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Ścisnęłam mocniej pasek od torby i zwolniłam tempa by wsłuchać się w kroki, ale te ustały. Odwróciłam się na pięcie, ale nikogo za mną nie było. Natomiast ktoś opierał się o  mój samochód, jedną nogę dotykając podwozia. Ubrany w czarne spodnie, białe supry i białą podkoszulkę, oraz czapkę skarpetkę patrzył na mnie ze skrzyżowanymi rękoma. Przełknęłam ślinę rozglądając się, czy nie ma nikogo innego oprócz mnie i nieznajomego i z rozczarowaniem wypuściłam powietrze z ust. Coś jednak we mnie pękło, dodając mi odwagi. To musiało się zakończyć. Nie mogłam przecież być prześladowana, a przez te wiadomości i inne rzeczy tak się czułam. Przyśpieszyłam kroku zbliżając się do samochodu, ale chłopak odszedł od niego i zaczął iść przed siebie, w przeciwną ode mnie stronę. Zaczęłam biec, chociaż miałam na sobie koturny i było to niezbyt komfortowe.
- Zaczekaj! - warknęłam, gdy brakło mi siły, chłopak zatrzymał się nadal patrząc przed siebie. Chyba się śmiał. - O co Ci chodzi?!
Nadal się nie odzywał. Stojąc dwa metry od niego czułam duże napięcie, ale tylko z mojej strony. On był rozluźniony, moje zachowanie najwyraźniej go bawiło. Odwrócił się do mnie, a ja ujrzałam jego twarz. Justin. Chłopak, który mnie uratował. Czego on do cholery ode mnie chce?!
                - Cześć – powiedział spokojnie, patrząc na mnie badawczo. Wszystko wewnątrz mnie drżało, a paznokcie wbijały się w pasek torebki tak mocno, że aż mnie to bolało.
                - Często Cię nękają? – spytał nagle, a ja nie wiedziałam o co chodzi. Przecież to on mnie śledził teraz, więc to on podkładał te kartki. – Boisz się ich?
                - Kto? Kim są oni?
                - Nie pamiętasz piątku?
                - Pamiętam. Czego ode mnie chcą?
                - Żebyś się im poddała.
             - A ty czego ode mnie chcesz? – spytałam twardo, próbując się nie przewrócić. Chłopak zrobił krok w moją stronę, ale ja  się cofnęłam. Spojrzałam na jego usta, które rozchylały się by coś powiedzieć.
                - Nie wiem.
                - A czemu mnie uratowałeś? Nie znasz mnie.
               - Impuls – to była dziwna rozmowa. Odpowiadaliśmy sobie szybko, bez emocji, patrząc sobie w oczy. Napięcie między nami było inne, niż na początku.
                - A czemu jesteś tutaj teraz? – zadałam kolejne pytanie.
               - Nazwij to nudą – skinął głową i podszedł do mnie. Tym razem jednak nie cofnęłam się. Dzieliło nas tylko piętnaście centymetrów, nie więcej. Mimo koturn, mój wzrok był na wysokości jego malinowych ust. – Cokolwiek będą chcieli byś zrobiła, bądź czujna – wyszeptał i wkładając ręce w kieszenie wyminął mnie. Stałam skamieniała tym zajściem, patrząc przed siebie. 

No i do akcji wkroczył Justin! Asdfghjkl! Dobra, ja lecę pisać kolejny, póki mam wenę! Enjoy.