piątek, 6 czerwca 2014

Level 19

- Jesteś popierdolony.
- A ty gorąca.
- Masz chociaż szesnaście lat? - zmarszczyłam brwi i oparłam na kolanach, bo mój oddech nadal myślał, że biegnę.
- Oczywiście. Szesnaście i dwa miesiące - oparł się plecami o płot, po czym spojrzał na dwójkę czarnoskórych chłopaków, którzy jeszcze godzinę temu nas gonili.
- Dzięki pojeby - wyjąc z kieszeni małą torebeczkę foliową z tabletkami i rzucił ją w ich stronę. Ci tylko powiedzieli coś niezrozumiałego dla mnie, bo to był chyba slang na bronksie i poszli.
Ollie zabrał mnie do mieszkania, proponując mi publiczny prysznic przecznicę dalej, ale wolałam być już spocona. Do przyjazdu Danny'ego była jeszcze ponad godzina, więc postanowiliśmy pograć w kosza, zamieszczonego obok garażu.
- Strzał za trzy punkty! - krzyknęłam, gdy piłka przetoczyła się po obręczy i wpadła do środka.
- Z tej odległości na pewno nie trzy. Odsuń się do tyłu.
Zrobiłam pięć dużych kroków i wyciągnęłam ręce, by Ollie rzucił mi piłkę. Ta jednak poszybowała nade mną i zastygła w miejscu złapana przez czyjeś dłonie. Odwróciłam się i zobaczyłam Danny'ego, który się do mnie uśmiechał. Justin natomiast stał oparty o samochód i patrzył na swoje buty.
- I jak? Nie umarłaś od strachu?
- Ha-ha-ha, bardzo śmieszne - spojrzałam na niego krzyżując ręce na piersi i przewróciłam oczami.
- Pójdę po twoją torbę - puścił mi oczko i wyminął mnie, by wejść do budynku. Podeszłam do Justina, który miał na sobie ciemne jeansy, które trzymał bardzo nisko, złote supry i czarną koszulkę z logiem Nirvany. Spod rękawów wypełzały siniaki, które ciągnęły się po całych rękach. Wystawały także spod koszulki, a więc miał je na klatce piersiowej, a gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam siniaka na szczęce i pod prawym okiem.
- O mój boże - wyleciało z moich ust, a opuszki moich palców automatycznie powędrowały na fioletowe i czerwone plamy.
- Hmm. Myślę, że widziałaś już mnie poobijanego.
"Poobijanego"
- Możesz mi powiedzieć, co się stało? - spytałam, a ten tylko schował ręce do kieszeni, więc nie mogłam widzieć jego rozwalonych do krwi kostek i odbił się nogą od samochodu. Wziął torbę od Danny'ego i włożył ją na tylne siedzenie, a potem otworzył mi drzwiczki. Pożegnałam się z chłopakami i wsiadłam, a on wymienił jeszcze kilka zdań z nimi. Miał posępną minę i mówił przez zęby.
Jechaliśmy w ciszy, którą przerwałam po piętnastu minutach.
- Powiesz mi?
- Hm?
- Skąd te wszystkie siniaki.
- Cóś, gdy się uderzysz, to czasem krew wylatuje z żył..
- Skąd pojawiły się one u Ciebie - westchnęłam i podciągnęłam kolana pod brodę. Moje dresy były porwane, a ja czułam, że nie pachnę zbyt świeżo.
- Czasem dostaję wpierdol za różne rzeczy, czy taka odpowiedź Cię satysfakcjonuje?
Nie zupełnie.
Już się nie odezwałam, tylko czekałam aż podjedziemy pod wieżowiec, gdzie stoi mój samochód. Spojrzałam na wyświetlacz w telefonie - osiemnasta. Kurwa, miałam pojechać do Claire. Napisałam jej, że będę za trochę więcej niż godzinę i wysiadłam z samochodu.
- Mam nadzieję, że ten frajer nie powiedział nic złego.
Nie, Ollie mówił tylko o Anastazji...
- Nie - zapewniłam go. - Całkiem miło spędziłam czas.
- Przepraszam, miałem pewne rzeczy. Wiesz, Lord.
- Nic nie szkodzi - wyciągnęłam torbę z tylnego siedzenia i naciągnęłam jej pasek na ramię. - Czy jutro też mam przyjechać?
- Nie.
- Okay - skinęłam głową i odblokowałam samochód za pomocą breloka, który wyjęłam z kieszeni torby.
- Ale - Justin zatrzymał mnie, gdy  chciałam wsiąść do samochodu.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Myślę, że moglibyśmy gdzieś wyskoczyć jutro. Jeśli chcesz, znaczy, przepraszam-głupie pytanie. Cześć.
- Nie, chciałabym, jeśli byłoby to coś normalnego - to znaczy żadnych podziemi, siedzib illuminatich i opuszczonych budynków.
- Moglibyśmy wyjechać gdzieś za miasto. Jak młodzi ludzie.
- Okay - uśmiechnęłam się i zamknęłam drzwiczki. Odpaliłam silnik i wyjechałam w towarzystwie kiwającej się figurki Baracka Obamy.
Zaraz. Czy ja się właśnie umówiłam z Justinem?!

Do Secaucus dotarłam przed 20 i nie miałam już czasu, by pojechać do domu, więc od razu skierowałam się do Claire.
- Przepraszam, jeśli musieliście czekać - powiedziałam gdy weszłam bez pukania, skierowałam się do salonu i zrzuciłam torbę na podłogę.
- Ważne, że przyszłaś!
- Tak, ale.. potrzebuję prysznica. I czystych ubrań.
- Obsłuż się - rzuciła Claire i powróciła do rzucania popcornu do buzi Todlera, co szło jej dość miernie, bo trafiała wszędzie tylko nie tam. Westchnęłam tylko i poszłam do łazienki Claire, która znajdowała się na górze. Był tam straszny bajzel, kosmetyki warlały się nawet na podłodze, więc musiałam uważać, by nic nie nadepnąć. Umyłam też włosy, bo czułam się jakby ktoś wtarł w nie ohydne masło i po dwudziestu minutach stałam już gotowa. Pożyczyłam od niej fioletowe szorty i szarą bluzę z szerokim rękawem do łokcia. Włosy tylko wytarłam i spięłam w coś na wzór koka, ale kompletnie mi nie wyszło.
- Cóż, nie ma już popcornu, no i wyjedliśmy chipsy, więc głodujemy i nie mamy co robić. Jakieś pomysły? - podsumowała CJ, gdy już w trójkę siedzieliśmy na kanapie w salonie.
- Zjedliście miskę popcornu i chipsy i nadal jesteście głodni?
- Hmm - zamyślił się Rough. - Tak?! Niektórzy potrzebują trochę więcej by nie umrzeć z niedożywienia.
- Ta, jasne.
- Zamówmy chińszczyznę!
Todler zadzwonił do chińskiej restauracji, a po pół godzinie mieliśmy przed sobą pachnące białe pudełeczka pełne aromatycznego, azjatyckiego żarcia. Zdecydowaliśmy się też pooglądać film, który tak nas zainteresował, że przez cały czas rozmawialiśmy, biegaliśmy po domu i ścigaliśmy się we wciąganiu makaronu. Bawiłam się naprawdę dobrze.
- A tak w ogóle... co się ostatnio z tobą dzieje?
- Nie rozumiem.
- To-znaczy-czemu-znikasz-i-się-pojawiasz.
- Aaaa, to - w moim głosie dało wyczuć się skrępowanie. No bo co ja właściwie mam odpowiedzieć? 'No wiecie, taki Justin, troszkę psychopatyczny, opuszczony przez Boga chłopak, którego ojciec wielokrotnie wywołał u mnie płacz i zagrażał mojemu życiu, oraz porwał mnie i zamknął w klatce uczy mnie trochę jak się obronić przed takimi sytuacjami'? Stanowcze nie.
Claire spojrzała na mnie mrużąc oczy, które dzisiaj podkreśliła grubą, czarną kredką. a Rough wyłączył telewizor, przez co pokój wypełniał jedynie odgłos śpiewających cykad.
- Cóż.. zapisałam się na boks.
- O matko, serio? - Todler złapał mnie za ramie, chcąc wyczuć mój biceps, ale ja mam naprawdę wiotkie ramiona i poza skórą i kośćmi nic tam nie ma.
- Cóż, dopiero zaczynam. Póki co łapię kondycję - poprawiłam się na kanapie i schowałam ręce w kieszenie bluzy, bo zaczęły mi się pocić. Nie lubię kłamać, a ostatnio cały czas tylko kłamię. I nie umiem przestać.
Opowiedziałam im na czym polegają moje treningi, oczywiście wszystko było obłudą, z wyjątkiem tego, że umiem już kilka ruchów, i że treningi mam w Nowym Yorku, dlatego schodzi mi tak długo. Najlepsze w tym wszystkim było to, jak łatwo mi uwierzyli. Myślałam, że umieją wyczuć fałsz z moich ust, bo znają mnie już tyle lat.
Około jedenastej ja i Todler opuściliśmy dom Claire i udaliśmy się do mnie, gdzie przespaliśmy resztę nocy u mnie na kanapie.
Rano moja głowa była wgnieciona między oparcie kanapy, a tors Todlera, a reszta mojego ciała spoczywała pod jego nogami, co zaczęło mi doskwierać dopiero jak się przebudziłam. Zanim jednak przebudził się mój przyjaciel i uznał, że da mi wstać minęło jeszcze sporo czasu. Czasem mam ochotę go zabić, ale potem uświadamiam sobie, że życie bez niego nie byłoby takie fajne, choćby dlatego, że to jedyny taki Rough pod słońcem. No i ma świetną klatę!
- Błagam was, idźcie sobie stąd, chcę włączyć Let's Cheer, bo dziewczyny powiedziały, że jeszcze trochę i przyjmą mnie do drużyny - ostatecznie to moja siostra wyswobodziła mnie z ciężaru Todlera, gdy przyszła we własnoręcznie zrobionym stroju cheerleaderki, by poćwiczyć na xbox. Myślę, że spódniczka jest stanowczo za krótka, a top zbyt obcisły, ale jej to nie przeszkadza.
Zwlekliśmy się z kanapy i pomaszerowaliśmy do kuchni, gdzie za śniadanie posłużył nam sok pomarańczowy i płatki Apple Jacks. Miałam właśnie pełno płatków w buzi i nie zdążyłam ich popić, gdy mój telefon zaczął dzwonić - Justin. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Zapomniałam!
- Halo? - powiedziałam niemal zakrztuszając się porcją płatek. Przeklęte Apple Jacks.
- Jeśli chcemy wyjechać z miasta zanim będą godziny szczytu, to musimy wyjechać teraz. Już wyjeżdżam. Będę za czterdzieści minut.
- Co? Za czterdzieści minut? Uh, no dobra.
Rozłączyłam się i spojrzałam przepraszająco na Todlera, który teraz stał przed lodówką i starał się znaleźć coś dobrego.
- Wybacz mi, ale musisz już iść.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Level 18



Jego dłonie utrzymywały moje mokre od płaczu policzki, a wargi stykały się z moim czołem. To był tak subtelny i pełny otuchy pocałunek, że zapragnęłam poczuć go na własnych ustach. Zaraz, Nicky, przestań.
- Która godzina? - pociągnęłam nosem i spojrzałam na Justina, a ten odsunął się ode mnie i wyciągnął telefon z tylnej kieszeni spodni, a potem znowu go schował.
- Dwudziesta trzecia.
Kurwa. Godzinę temu miałam odebrać Kath od bliźniaczek. 
- Wszystko w porządku?
- Muszę jechać po Katherine - zaczął mi burczeć brzuch, nie jadłam dzisiaj jeszcze nic.
- Pojedziemy po nią, a potem pojedziemy coś zjeść. Powiedz mi tylko gdzie jechać.
Podałam Justinowi adres i już po dwudziestu minutach byłam pod domem bliźniaczek. One mieszkają na Golden Avenue i po prostu nie opłaca się iść na pieszo. Tym bardziej mojej siostrze, która jest najbardziej leniwą osobą na tej ziemi. Jako iż nie miałam swojego telefonu przy sobie, musiałam iść i zapukać do drzwi, a ostatnie czego chciałam, to gadać z cheerleaderkami. Dopiero, gdy zadzwoniłam dzwonkiem uświadomiłam sobie, że jestem ubrana jak Angelina Jolie z pan i pani Smith. Obciach.
- O.. cześć Veronica - otworzyła mi Shay, trzymając kieliszek wina w ręku.
- Przyszłam po siostrę.
- Wiem, po co przyszłaś - przewróciła oczami i pozwoliła mi wejść do środka. W całym domu słychać było śmiechy dobiegające z salonu, ale wolałam poczekać na korytarzu. Moja szesnastoletnia siostra czasem zapomina tak naprawdę ile ma lat. Albo to ja jestem za mało dorosła na swój wiek. Musiałam jeszcze trochę na nią poczekać, a potem wyszłyśmy z ich domu i skierowałyśmy się do samochodu.
Proszę Cię, nie odzywaj się.
- Oh, Justin, to znowu ty. Czyli to nie był sen, że Nicky zna kogoś tak gorącego.
Kurwa.
- Zanim wrócimy do domu, pojedziemy coś zjeść - powtórzyłam jej to samo, co mówiłam zanim wsiadłyśmy do auta i włączyłam muzykę, wszystko, tylko nie usłyszeć jej kolejnej uwagi.
Pojechaliśmy do Charley's Philly Steaks, gdy dostaliśmy jedzenie była już północ. Niezbyt dobra pora na jedzenie, ale mój żołądek krzyczał z głodu, a ja musiałam sprawić, by się przymknął. Czego niestety nie mogłam sprawić z moją siostrą.
- Czy wy jesteście razem? - spojrzała na naszą dwójkę, a ja niemal zachłysnęłam się colą, którą popijałam.
- Nie - wyręczył mnie Justin, który obracał w palcach swój telefon. On nic nie jadł, zamówił tylko pepsi, ale już dawno ją wypił. Był znowu spokojny i trochę przerażający w tym, ale zdążyłam się przyzwyczaić.
- To dobrze, myślę, że moglibyśmy gdzieś kiedyś wyskoczyć razem - wydęła zmysłowo usta, ale on nawet na nią nie spojrzał. Właściwie ją olał, a ja ucieszyłam się w środku.
Potem Kath nie próbowała już flirtu, tylko poszła poprawić makijaż i wróciliśmy pod dom. Gdy tylko zniknęła za drzwiami, Justin się odezwał:
- Mój tata ma teraz poważne sprawy związane z Virgilem i jego ludźmi, więc nie sądzę, by potrzebował Cię teraz. Na wszelki wypadek postaraj się zawsze mieć kogoś przy sobie. - powiedział aż dwa zdania. To dużo jak na niego. - Powinnaś.. powinnaś zadbać o kondycję. Nauczę Cię walczyć, żeby umieć obronić się, gdy mnie nie ma.
To trochę zabolało. Kolejny raz dostałam do zrozumienia, że jestem problemem.
- Obroniłam się raz przed Loganem.
- I byłaś na tyle uparta by mnie nie słuchać. Dwa razy.
- W takim razie chcesz mnie nauczyć walki? - ziewnęłam, bo byłam naprawdę zmęczona.
- Teraz idź spać - podszedł do mnie, a jego usta znalazły się tuż obok mojego czoła, jednak nie styknęły się z nim. Zamiast tego schylił i lekko przekręcił głowę, wiec czułam jego oddech na swoim uchu. - Dobranoc.

W kolejne dni zaraz po szkole jeździłam do Justina, który uczył mnie różnych sztuczek, bym mogła bardziej polegać na sobie. Radziłam sobie nawet dobrze, ale moja koordynacja pozostawia i tak wiele do życzenia. Dzisiaj też miałam do niego pojechać, jednak zatrzymała mnie Claire.
- Kurde, Nicky - oparła się o drzwi mojego samochodu. Spojrzałam na nią pytająco i nacisnęłam przycisk na breloku do kluczy, a auto zapiszczało. - Ostatnio w ogóle nie spędzamy razem czasu. Ja już zapominam jak wyglądasz i jaki masz głos!
- Przesadzasz. Przecież siedziałyśmy dzisiaj razem całą przerwę na lunch - próbowałam się bronić, ale uświadomiłam sobie, że moje argumenty są żałosne. - Przepraszam CJ, obiecuję, że spotkamy się wieczorem, ale teraz naprawdę mam coś do załatwienia.
Czekałam, aż da mi otworzyć drzwiczki, ale tego nie uczyniła. Ona po prostu stała i patrzyła na mnie kręcąc głową.
- Co masz do załatwienia, Veronica?
Przepraszam, ale nie mogę Ci powiedzieć.
- Kurde, Nicky - powtórzyła się. - I w ogóle co ty masz na ramieniu? Czy to jest siniak? - chwyciła mnie za rękę i obejrzała fioletową plamę. Uderzyłam się podczas boksowania Justina, jestem niezłą łamagą,
- To nic takiego, książka na mnie upadła, gdy sięgałam inną w bibliotece.
Nie wiem czy mi uwierzyła, w każdym bądź razie przestała drążyć temat i osunęła się na bok, bym mogła wsiąść do pojazdu.
- Będę czekała wieczorem, zaproszę też Todlera, fajnie by było znowu posiedzieć razem - posłała mi pełne nadziei spojrzenie i odeszła nawet się nie żegnając. Myślę, że ją zdenerwowałam, ale to nie tak, że celowo ich unikam. Po prostu dzieją się gówniane rzeczy, a ja muszę nauczyć się z nimi radzić.

Podczas tych spotkań, na których Justin uczył mnie ruchów samoobrony, czy też ogólnie poprawiał moją wydolność fizyczną nadal był tym Justinem. On chyba po prostu jest zbyt skrzywdzonym człowiekiem, by umiał się uśmiechać.
Wyjęłam swoją torbę z bagażnika i oparłam się a auto, by poczekać na Justina, którego jeszcze nie było. Po chwili jednak wyjęłam telefon i postanowiłam do niego napisać.
DO: Justin
Za ile będziesz?
Po chwili mój telefon zaczął dzwonić.
- Dzisiaj poćwiczysz z Dannym. Zaraz po Ciebie przyjedzie.
- Uhm, dobra. Coś się stało? - trochę się zaniepokoiłam bo ton jego głosu był dziwny. Po prostu wydało mi się, że dyszy i syczy, pomiędzy słowami. Nie odpowiedział mi, tylko się po prostu rozłączył sprawiając, że się zdenerwowałam i chciałam wrócić do domu, ale zobaczyła Danny'ego idącego w moim kierunku. Super wyczucie czasu.
- Jak się czujesz? Przepraszam, kurwa, przepraszam za wtedy - przed oczyma momentalnie pojawiła się klatka, w której zostałam zamknięta i to, jak wyglądałam. Musiałam potrząsnąć głową, by wyrzucić ten obraz i się nie popłakać.
- Nie rozmawiajmy o tym, proszę.
- Przepraszam.
Zabrał mnie do swojego domu, który znajdował się na Trenton. To część West bronxu, ta najgorsza. Wszystkie włoski ustały mi na ciele, gdy musiałam wyjść z samochodu. Po prostu... cóż, tam było tak brudno, tak strasznie. Od razu chwyciłam się ramienia Danny'ego, próbując się nie zesikać.
Ten zaczął się ze mnie śmiać, jakby mój strach był po prostu niedorzeczny.
- Zaraz zemdlejesz... myślę, że są gorsze miejsca, niż Bronx. Zresztą i tak nie jesteśmy na Wakefield Williamsbridge, wtedy mogłabyś się bać. No dobra, żartuję, ta ulica jest gorsza - zaśmiał się znowu, ale nie podłapałam jego chichotu. - No przestań, po prostu uważaj na tych, co wciskają towar.
- Idziemy do Ciebie do domu, tak?
- Hm, nie do końca - chłopak podrapał się po głowie. - Znaczy pójdziemy tam, ale tylko po mojego brata. To on będzie Cię uczył co nie co.
Kiwnęłam głową i poszłam za nim, cały czas ściskając jego ramię. Jego mieszkanie znajdowało się w jednej z kamienic na tej ulicy, na parterze. Oprócz drzwi do klatki schodowej, jego mieszanie nie miało drzwi, tylko podartą szmatę. Środek też nie wyglądał zbyt schludnie. To był bardziej slums, ale postanowiłam tego nie komentować. Danny przeszedł przez trzy pokoje, które składały się na to mieszkanie i sprawdził, czy jest jego brat.
- Cóż, nie ma go. Poczekaj tutaj, a ja sprawdzę jeszcze jedno miejsce - kazał mi zostać, a ja kiwnęłam głową nie do końca pewna, czy na pewno chcę być tutaj sama. Po dziesięciu minutach przyszedł razem ze swoim bratem. On był trochę niższy od Danny'ego i był na pewno młodszy. Miał na sobie biały, przylegający podkoszulek i dresy, oraz srebrny naszyjnik. Jego uszy zdobiły kolczyki.
- Dobrze, więc ja już pojadę, bo jestem kurwa spóźniony - odezwał się Danny i uderzył swojego brata w kark, dając mu do zrozumienia, dlaczego jest spóźniony. - Będę za dwie godziny, bawcie się dobrze - wyciągnął do mnie pięść, bym ją stuknęła na pożegnanie i wybiegł z mieszkania.
- Więc najpierw się przebierz - spojrzał na moją torbę, a ja kiwnęłam głową i zsunęłam ją z ramienia. Chłopak wyszedł z pokoju, a ja rozsunęłam torbę i wyjęłam z niej rzeczy do przebrania. Założyłam czarne dresy i bokserkę, oraz adidasy i związałam włosy w kitkę, po czym zdjęłam kolczyki i bransoletki. Schowałam wszystko do torby i wyszłam z pokoju, by dać znać, że jestem gotowa.
- Ollie - chłopak podał mi dłoń złożoną w pięść, której wierzch zdobił tatuaż. Poprzez kolor skóry nie był taki widoczny, ale zauważyłam, że ciągnie się również przez całe przedramię. Wow, przecież on jest dopiero nastolatkiem.
- Nicky - przybiłam z nim pięść i poprawiłam wystające kosmyki włosów. - Więc czego chcesz mnie nauczyć? Wiesz, umiem już sporo.
- Jesteśmy na pieprzonym bronksie, będziemy ćwiczyć praktykę.
Trochę nie zrozumiałam o co mu chodzi, przecież cały czas ćwiczyłam praktykę.
- To znaczy, że wychodzimy na zewnątrz - poprawił swój łańcuszek i zwilżył usta. - Tutaj można mieć wiele przygód, na bronksie uczysz się jak przeżyć.
Wybałuszyłam oczy, ale postanowiłam, że chłopak wie co robi, dlatego też spróbuję mu zaufać. Chyba nie może być gorzej, niż dotąd? Wyszliśmy na ulicę, a Ollie pokierował mnie między dwie kamienice.
- Więc cóż, jesteś dużo ładniejsza, niż opowiadali - nie wiem czy powinnam to wziąć za komplement, wiec tylko skinęłam głową. Czułam się trochę źle na dzielnicy czarnych, ale przecież bronx z roku na rok jest coraz lepszy. Bynajmniej tak mówią.
- Ty też jesteś wiesz.. w tym gangu?
Zaśmiał się.
- To nie jest żaden gang, Nicky. To jest jebany węzeł, który dostajesz na szyję. Ale tak, należę do tego - splunął na brudny chodnik i oparł się o chłodną ścianę budynku. - Nasz ojciec do tego należał, miał dużo długów. A gdy umarł, cóż, my je przyjęliśmy i teraz po prostu nie mamy z Dannym wyjścia, jak tkwić w tym gównie.
- Przepraszam.
- Bez Lorda byłbym śmieciem, a teraz przynajmniej, cóż, mogę trochę czuć się ważny - splunął kolejny raz i spojrzał na mnie. Coś podkusiło mnie, by zapytać o Justina.
- A Justin...? Chodzi mi o to, czy z nim jest wszystko w porządku?
- Nie rozumiem, ma się dobrze.
- Chodzi o to, czy on zawsze taki był? - spróbowałam ponownie. - Taki... wiesz o co mi chodzi - speszyłam się. Nie wiedziałam jak go opisać, a chyba nawet to było niemożliwe.
- Nie. Anastazja bardzo go zmieniła - rzucił mi pytające spojrzenie, jakby chcąc się upewnić, że w ogóle wiem, kto to Anastazja. Cóż, wiem tylko tyle, że była jego miłością. - On był kiedyś całkiem inny. To znaczy wiesz, był kutasem. Serio, był pieprzonym frajerem, najgorszym z nas. On jest od zawsze zły. Serio, jest stracony. Anastazja nie zabrała od niego tej złości, tylko zamknęła ją głęboko w nim. Teraz jest jak wulkan, wybucha, chociaż walczy, by to się nie stało.
- To brzmi bardzo źle.
- Wiesz, tego nie da się opowiedzieć, Jay by mnie zabił, gdybym powiedział Ci wszystko. Po prostu się nie da.
Nie odpowiedziałam nic tylko zagryzłam moje policzki i próbowałam uspokoić żołądek.
- To co, zaczynamy?
- Co masz na myśli?
- Po prostu uciekał - podniósł kamień i rzucił go w stronę dwóch czarnoskórych chłopaków, znajdujących się kilkadziesiąt metrów od nas. Ci od razu zaczęli nas wyzywać i startowali do biegu, podczas gdy Ollie pociągnął mnie za rękę i kazał biec najszybciej jak umiem. Musiałam wdrapać się przez siatkę, która rozerwała mi prawą nogawkę dresów.
- Ja pierdolę, oni nas zabiją! - krzyknęłam, gdy zobaczyłam jak ich odległość się zmienia, gdy biegniemy przez ulicę.
- Więc biegnij!
Nie miałam już siły, by przyśpieszyć, więc obserwowałam otoczenie, by wiedzieć, gdzie mam skręcić. Chłopak pociągnął mnie w prawo, prosto na jakiś dom.
- Po prostu przeskocz! - krzyknął, gdy biegliśmy wprost na żywopłot.
Nie wiedziałam czy to dlatego, że w moich żyłach buzuje adrenalina, ale udało mi się go przeskoczyć i wbiec pomiędzy garaż a płot.
- Czemu nie biegniesz? - zatrzymałam się, widząc jak Ollie opiera się o płot i zaczyna śmiać. Byłam cała zziajana bo przebiegliśmy naprawdę dużo i to chyba mój życiowy rekord. - Oni są tuż za nami! - w tym momencie przeskoczyli przez żywopłot, a Ollie podbiegł do nich i przybił im piątki.
- Pięknie Nicky, dałaś sobie radę! - daje się śmiał, tak samo dwaj chłopacy, którzy wcześniej nas gonili.
- Dzięki chłopcy, ona prawie przegoniła mnie ze strachu - jeszcze raz przybił im piątki, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Jesteś popierdolony.

sobota, 4 stycznia 2014

Level 17


Nie wiem ile siedziałam w ciemności, kiedy zakryli klatkę ze mną. Ogarnęła mnie wtedy panika, cholera, myślałam, że zaraz umrę! Niestety nic takiego się nie stało. W zamian słyszałam jak salę napełnia gwar przybywających gości. Zaczęła grać muzyka, przyjęcie nabrało pełnej pary. A potem wszystko umilkło, wraz z chrząknięciem Lorda. Jakby miał moc sterowania tym pieprzonym teatrem lalek.
- Dziękuję, że zawitaliście dzisiaj, jestem zaszczycony móc was tutaj gościć - pierwszy raz usłyszałam, by był tak miły, jak teraz. 
Zaczął bełkotać coś o różnych inwestycjach i projektach, czyli tym, czego na pewno nie rozumiem. Po prostu czułam się jakby rozmawiał innym językiem, z którego wyłapuję tylko niektóre słowa.
- Na koniec chciałbym odkryć coś, co widzę, nurtuję każdego z was. Pod przykryciem znajduje się klatka z najlepszym okazem, jaki kiedykolwiek udało mi się nabyć - po chwili materiał został zdjęty, a moje oblicze ukazało się setkom zgromadzonych. Czułam się z tą myślą potwornie, kiedy każdego wzrok lustrował moje prawie całkowicie nagie ciało. - Veronica! - na moje imię wszyscy zaczęli klaskać i wysyłać sobie gustowne spojrzenia. Jakbym była jakimś zwierzątkiem w zoo, albo nowym nabytkiem w galerii sztuki. 
- Chcę uprzedzić wszystkich was. Veronica nie podlega żadnej licytacji. Nie można jej nabyć, chyba, że dostanę naprawdę godną ofertę. 
Moje wnętrzności zaczęły tańczyć pogo, ogarnęła mnie fala.. cóż, nie wiem nawet jak opisać to uczucie. W każdym bądź razie wcale nie było mi do śmiechu.
Zaczęłam rozglądać się po sali, co było dość trudne, bo większość świateł skierowanych na mnie parzyła moje gałki oczne. Mój wzrok zatrzymał się na karmelowych oczach Justina. Ubrany elegancko, sączył jak mniemam szampana i również patrzył na mnie. Sam obiecał mi wcześniej, że będzie jeśli będę go potrzebowała. A teraz go potrzebuję. Najbardziej jak jest to możliwe.
- Potrzebuję się - powiedziałam bezdźwięcznie, ale byłam pewna, że nie zrozumie. Cały czas tylko patrzył na mnie, z tym swoim spokojem i zdawał się nie być poruszony tą całą sytuacją.

Justin's POV

Kurwa. Kurwa. Kurwa. Kurwa.
Wszystko we mnie wrzało. Czemu jest taka uparta? Czemu jest taka bezmyślna? Przecież błagałem, by opuściła szkołę. Ostrzegałem ją. A ona ma swoją własną dumę, a co najgorsze - nie ufa mi. Właściwie nie ma w tym nic dziwnego, sam sobie nie ufam.
- Justin! - usłyszałem piskliwy głosik i chwilę później przede mną zmaterializowała się blond włosa dziewczyna. Nie pamiętam, bym ją znał. Zresztą nie mam czasu, muszę wykombinować coś z Nicky. - Justin! Jak długo Cię nie widziałam, ale się zmieniłeś!
Rzuciłem jej pytające spojrzenie.
- Dess. Przyjaciółka Ana-
Nie pozwoliłem jej dokończyć.
- Co ty tutaj robisz?
- W zasadzie też chciałabym to wiedzieć. Virgil wziął mnie jako osobę towarzyszącą - zachichotała. Co robi tutaj ten sukinsyn? Odstawiłem pusty kieliszek po szampanie i chwyciłem za szklaneczkę whiskey. Wzrokiem szukałem Virgila, ale nigdzie go nie dostrzegłem. Nienawidziłem tego gościa i chętnie bym go zabił.
- Co u Ciebie, loco?
- Nie mów tak na mnie - odpowiedziałem dość niegrzecznie, a mina na jej twarzy zrobiła się kwaśna. - Myślę, że powinnaś wiedzieć, ale nie mam zamiaru łączyć się z przeszłością - kiwnęła głową i już miała odejść, gdy ponownie się do mnie odwróciła.
- Wiem, że nadal ją kochasz. To było zbyt silne. I tylko dlatego, chcesz oddzielić przeszłość i teraźniejszość. Powodzenia - posłała mi słaby uśmiech i zniknęła w tłumie. Nie chciałem przyznawać jej racji, ale wiedziałem, że nie kłamie.
Zacząłem intensywnie szukać ojca, po całej sali. Znalazłem go śmiejącego się razem z Loganem i Jellalem. Na mój widok od razu zrzedła mu mina i zamilkł, pokazując swoim znajomym, by odeszli i zostawili nas samych. Nie był zadowolony. Nigdy nie był, gdy ze mną rozmawiał. Najchętniej, nie rozmawiałby ze mną wcale. Albo mnie zabił. Niestety tego zrobić nie może.
- Masz jakąś ważną sprawę?
- Tak. Co robisz Nicky?
- A czy ja coś robię? - spojrzał w jej stronę. Stała w klatce nie ruszając się i nerwowo wodziła wzrokiem po sali. Wyglądała jakby miała oszaleć, albo jakby już to zrobiła. Ten widok kuł moje chore serce. - Myślę, że to nie twoja sprawa, co robię i z kim robię. Ta dziewczyna nie powinna Cię obchodzić.
- Wypuść ją. Nie widzisz co się z nią dzieje?
- Nie pouczaj mnie, Jay - warknął spokojnie i odszedł, zostawiając mnie jeszcze bardziej wkurwionego niż byłem. Najchętniej rozjebałbym mu butelkę wódki na głowie. Ale rzecz jasna nie mogłem tego zrobić, bo to jeszcze bardziej oddaliłoby mnie od uratowania Nicky. Właściwie to by mnie zabiło. O ile nadal jestem żywy.
Musiałem coś wykombinować. Szybko.
Przy każdym z wejść są ludzie mojego ojca, a do tego klatka jest na cholernym środku, więc chcąc nie chcąc, widać by było, gdyby została otwarta, a Nicky tak po prostu by wyszła. Mogłem poczekać aż tata sam mimowolnie wypuści ją po zakończeniu przyjęcia, albo zrobić coś, by zakończyło się ono wiele wcześniej. Musiałem teraz tylko wymyślić co.
Ponownie zacząłem rozglądać się za moim ojcem, by znowu go zaczepić.
- Czego znowu ode mnie chcesz pieprzony dzieciaku? - jego ton głosu nie brzmiał za wesoło, ale nie obchodziło mnie to.
- Mam coś, co może Cię zainteresować. Virgil tutaj jest. Nie wiem jakim cudem. Myślę, że ma też ze sobą swoich ludzi - na moje słowa tatulek pobladł na swojej brzydkiej twarzy. Organizacja, do której należał Virgil była jedną jedyną, której mój ojciec się w jakiś sposób obawiał. Mortal. Tylko oni byli rywalami Iluminatich. Lord chrząknął znacząco, po czym jednym pstryknięciem zwołał swoich najbardziej zaufanych ludzi.
- Mortalsi dostali się na przyjęcie. Wszystkie wyjścia mają być zamknięte, niech każdy będzie w gotowości, trzeba ich wyłapać pośród kilkuset pieprzonych gości, musimy zachować spokój. Justin, zabierz Nicky, może być groźnie, a nie chcę by mój aniołek stał się ofiarą strzelaniny. Do roboty ludzie, Danny niech przyniesie ze zbrojowni swoje cacka - po tych słowach udał się z dwoma gruboskórnymi gośćmi na tyły sali, żeby się przygotować. Taka okazja na wojnę z Mortalsami może już nigdy się nie przydarzyć. Cwani rzadko się ujawniają, a i teraz trudno będzie ich złapać.
Udałem się prosto pod klatkę, gdzie kazałem jednemu z pilnujących otworzyć ją. Ten już musiał dostać wszystkie informacje, bo zgodził się bez żadnych pytań. Wszedłem do klatki, w której stała zdruzgotana Veronica. Nie chciała się ruszyć.
- Pośpiesz się - położyłem ręce na jej nagich ramionach i sprowadziłem na podłogę. - Przepraszam - wyszeptałem w jej włosy.
Nie odezwała się.
Szła za mną prosto w korytarz, na którym się zatrzymaliśmy. Tam zdjąłem jej skrzydła i ściągnąłem swoją marynarkę i koszulę. Marynarkę założyłem z powrotem, na swój nagi tors, a koszulę podałem jej.
- Zaraz znajdziemy Ci jakieś ubrania - uspokoiłem i pomogłem jej założyć koszulę.
Nadal nie odezwała się do mnie.
Przeszliśmy wąski korytarz, zjechaliśmy dwa piętra niżej i zatrzymaliśmy się przed pomieszczeniem, którego strzegło dwóch gości mojego ojca. Podszedłem do wielkiego ekranu, gdzie wpisałem kod dostępu do pomieszczenia. Mogliśmy teraz przejść na dalszą część ogromnego kompleksu illuminatich.
Odnalazłem pokój, w którym znajdowały się części ubioru do różnych misji. Większość z tych rzeczy była przeznaczona do inteligentnego przechowywania broni i do walki. Nie trzeba było długo szukać, by natknąć się na idealny strój dla Nicky. Był to sportowy czarny stanik, ciemny przylegający golf bez rękawów, krótkie spodenki z dołączoną kaburą na udach, wprost dla podręcznego noża i pistoletu, czarne desanty wojskowe. Gdy ubrała się w to, wyglądała jak Lara Croft. Ale o wiele seksowniejsza.
- Słuchaj, przepraszam. Naprawdę. Ale ty nie chciałaś mnie słuchać rano, a ja nie mogłem potem nic zrobić. Ostrzegałem Cię. Ostrzegałem Cię, ale mi nie ufasz - spojrzałem w jej stronę, gry ta poprawiała kitkę.
Nadal się nie odezwała. Właściwie teraz nie podnosiła na mnie wzroku.
Przebrałem się w wygodniejsze ciuchy, zahaczyliśmy o zbrojownie, z której wziąłem kilka rzeczy na wszelki wypadek i udaliśmy się do jednego z wielu bocznych wyjść. Udało nam się opuścić kompleks, zanim wszczęto próbę usidlenia Mortalsów. A ja nie mogłem uczestniczyć w tym.

Nicky's POV

Przez całą drogę od tamtego dziwnego miejsca, aż pod mój dom, nie odezwałam się do Justina. Po prostu nie umiałam. Nie był niczemu winien, ja tylko nie potrafiłam wydusić z siebie tego, co siedziało w mojej głowie. Nie potrafiłam ubrać w słowa tego gówna.
- Myślę, że dobrze, by było, jakbyś zadzwoniła po przyjaciół. Nie powinnaś teraz być sama - Justin spojrzał w moją stronę, ale ja nie odwzajemniłam jego spojrzenia. Swój wzrok utkwiłam w przedniej szybie auta. Było to może i nie komfortowe, ale zupełnie lepsze, niż patrzenie na Justina.
Niestety, nie bardzo chciałam by w tej chwili znalazł się obok mnie Todler. Albo Clarie. 
Gdy tylko zatrzymaliśmy się na podjeździe, wysiadłam z samochodu jak poparzona. Po prostu chciałam wejść do tego cholernego domu i zmazać z siebie poczucie beznadziei. Ale to chyba nie jest takie łatwe. 
- Dobranoc - usłyszałam głos Justina i wtedy po raz pierwszy na niego spojrzałam. Jego karmelowe soczewki świeciły pustką, a źrenice z żalem wyciskały dziurę w moim brzuchu. Zrobiłam krok w jego stronę, nadal nie spuszczając z niego wzroku.
- Obiecałeś, Justin.
Jego mina stała się jeszcze bardziej gorzka i smutna.
- Obiecałeś mi, że tego syfu już nie będzie. Obiecałeś mi. Obiecałeś mi też, że będziesz, gdy będę tego potrzebowała. Ale spóźniłeś się, Justin - łzy zaczęły spływać po moich policzkach, a ja nie zwracając na nie uwagi dalej mówiłam: - Ale wiem też, że Cię nie posłuchałam. Wiem to i przepraszam. Ale obiecałeś. Obiecałeś mi.
W następnej chwili Justin znalazł się tuż przy mnie, a moje łzy nasiąkały w jego ubrania. Ściskałam go mocno cały czas szlochając, bo tylko to mogłam w tej sytuacji robić. Byłam już na skaju załamania, z tymi wszystkimi rzeczami wokół mnie. 

piątek, 3 stycznia 2014

Level 16



Najtrudniejszym zadaniem z samego rana, jest przebudzenie się i wypicowanie do szkoły w zaledwie piętnaście minut. Musiałam więc z zabójczą prędkością wciągnąć na siebie jakieś pogniecione, czarne szorty i sweter ze wzorem etno, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Schodząc ze schodów walczyłam z trampkami, a przy otwieraniu drzwi od garażu wiązałam włosy. O śniadaniu mogłam sobie jedynie pomarzyć. Muszę zacząć wcześniej wstawać, albo szybciej się zbierać. 
- Nicky, jest prawie czterdzieści stopni, a ty popierdalasz w grubym swetrze? A potem się dziwisz, że nie przyznaję się do Ciebie przy znajomych - Kath, siedząca już w aucie musiała oczywiście ponarzekać, bo ostatnimi czasy nie robiła tego za często. Od mojego ostatniego spotkania z Justinem minął tydzień i szczerze mówiąc bardzo się z tego cieszę. Razem z nim zniknęły wszelkie wiadomości od Lorda, tak, jakbym nigdy nie miała z tym wszystkim styczności. Nie oznacza to jednak, że nie czuję się dalej jak w komputerowej grze, gdzie ktoś steruje sobie moim życiem i ma z tego niezły ubaw. Staram się nie dopuszczać do siebie takich myśli, a w dodatku moja siostra pomaga mi odciągać wszelkie zawahania swoimi przemiłymi komentarzami.
- Dzisiaj po szkole jadę do bliźniaczek i zostanę tam na kolację, więc najlepiej będzie, jak przyjedziesz po mnie dopiero na dwudziestą drugą - streściła mi swój plan dnia, przypominając mi, że jestem jej szoferem i zaczęła stukać coś w swoim telefonie. Gdy tylko podjechałyśmy pod szkołę, wyskoczyła z samochodu jak poparzona i udając, że mnie nie zna oraz, że wcale nie jechała ze mną w jednym aucie, pobiegła w stronę swoich koleżanek.
- Cześć, maleńka - nie musiałam nawet się odwracać, by rozpoznać głos Todlera. Uśmiechnęłam się pod nosem, zamknęłam drzwiczki od Chevroleta, a następnie spojrzałam na przyjaciela i mało co nie zakrztusiłam się śliną. Chłopak miał na sobie glany, czarne, poszarpane spodnie, czarną dopasowaną koszulkę z logiem zespołu, którego nie znam i skórzaną kurtkę. Całość uzupełniały ciemne okulary, ukrywające jego ciemne oczy. Wyglądał przekomicznie, więc nic dziwnego, że kilka sekund później, dusiłam się ze śmiechu.
- Rough, hahaha, coś ty, hahaha, odstawił, hahaha - złapałam się za brzuch, który zaczął już mnie nieco boleć. Blondyn wcale nie ułatwiał mi niczego, bo strzelał miny, jeszcze lepsze od jego stylizacji.
- No co? Dziewczyny lubią bad boyów, no nie?
- No nie wiem.
- Jesteś dziewczyną, jasne że wolisz niegrzecznych chłopców. To dla was pociągające, ja o tym doskonale wiem.
- Nie wiem co takie pociągającego miałabym widzieć w niegrzecznych chłopcach - skrzywiłam się, a w mojej głowie automatycznie pojawił się obraz Justina. On na pewno nie należał do grzecznych, właściwie to do żadnego rodzaju. Justin to... Justin.
Zabrawszy Todlerowi okulary, wyminęłam go i skierowałam się do okropnego budynku, zwanego szkołą.
Pierwszą miałam chemię, więc już kilka minut później siedziałam w białym wdzianku i odmierzałam jakąś ciecz do cylindra. Nuda.
Telefon w mojej kieszeni zawibrował, łaskocząc mój tyłek. Zdjęłam rękawiczki i wyciągnęłam urządzenie, by zobaczyć kto wysłał mi sms - Justin. Zamrugałam kilka razy oczyma, by upewnić się, że coś mi się nie przywidziało. No cóż, naprawdę napisał. Mimo, że obiecał definitywny koniec naszej znajomości. Chyba jest kiepski w obietnicach. Postanowiłam, że nie odczytam wiadomości, ale nie zajęło mi to nawet 5 minut, by ją wyświetlić. Po prostu byłam ciekawa.

Opuść szkołę. Natychmiast. Boczne wyjście.

Skrzywiłam się widząc taką informację. Oczekiwałam raczej coś w stylu 'nie mogę przestać o tobie myśleć', albo 'uzależniłem się od Ciebie', a nie rozkaz, bym opuściła szkołę. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni i już miałam brać się z powrotem do pracy, gdy znowu poczułam wibrację. Cholera.

Masz już mało czasu. Wychodź!

Ponownie zignorowałam jego wiadomość i spojrzałam na nauczyciela, który tłumaczył coś przy stoliku obok wyjścia. Podeszłam do okna, jakby pod wpływem impulsu i rozejrzałam się po parkingu. Justin stał pod drzewem i spoglądał prosto na mnie. Był trochę daleko, więc nie widziałam jego dokładnej miny, ale wiedziałam, że znowu miał swój stoicki spokój. Ten chory spokój, który nie mówił o tym, że jest miły, a raczej o tym, że jest nieobliczalny.
Potrząsnęłam głową w celu odpędzenia od siebie myśli na temat Justina i odeszłam od okna. Chemia. Probówki. Odlewanie kolorowych cieczy. To jest moje zajęcie na najbliższy czas. Nie będę się nigdzie wymykała bo ten chłopak tak chce.
Kolejnych wiadomości nie dostałam, co bardzo mnie ucieszyło, jednak gdy tylko do sali weszła sekretarka, całkowicie zmroziło moje ciało. Zmroziło je jeszcze bardziej, gdy usłyszałam słowa wypływające z jej ust:
- Mam obowiązek zabrać Veronicę Belluci. Jej wujek już jest, dzisiaj miał ją zabrać na rodzinne spotkanie w Dallas.
Zaraz. Ja nie znam żadnego wujka, który mógłby odebrać mnie ze szkoły i to jeszcze na jakieś rodzinne spotkanie.
- Veronico, podejdź tu! - zawołał nauczyciel, a ja z przerażeniem wymalowanym na oczach podeszłam do sekretarki.
- Och, dziękuję, że pani przyszła - wyskomlałam słabo, czując że jeszcze chwila i zemdleję. Zdjęłam swój laboratoryjny fartuch, rękawiczki i gogle zaciśnięte na mojej głowie i udałam się za sekretarką. Przeszłyśmy cały korytarz, zeszłyśmy w dół i już znajdowałyśmy się przy wejściu. Pod ścianą siedział jakiś mężczyzna. Na pewno nie był to żaden z moich wujków.
- Miłego zjazdu! - sekretarka uśmiechnęła się do mnie i zostawiła nas samych, udając się do swojego gabinetu. Bałam się podnieść wzrok na mężczyznę, doskonalę zdając sobie sprawę, że jest on człowiekiem Lorda. Nie trzeba było się długo domyślać.
Usłyszałam doniosłe chrząknięcie, mężczyzna wstał i skierował się do wyjścia, co ja również uczyniłam. Bałam się pytać o cokolwiek. Po prostu szłam nieświadoma tego, co właściwie się dzieje.
- Nie krzycz. Nie próbuj uciekać. Jak będziesz robiła co karzę, to Cię nie zabiję - jego mocny głos zaczął echem odbijać się w mojej głowie. Siedziałam na tylnym siedzeniu czarnego Range Rovera próbując uspokoić kołatanie serca.

Nie wiem ile jechaliśmy, byłam tak zdruzgotana i skupiona na liczeniu wdechów, że nie zorientowałam się, gdy samochód się zatrzymał, a drzwiczki samochodu się nie otworzyły.
- Wychodź wreszcie - mężczyzna splunął na asfalt i szarpnął mnie za ramię wyciągając mnie z auta. Bolało w cholerę. Dalej już nie ściskał mnie tak mocno, a kiedy nałożono mi coś na głowę kompletnie straciłam rozum. Ktoś mnie popychał, ktoś bluzgał, a ja byłam prowadzona nawet nie mam pojęcia gdzie. Tak jakby miejsce, w które zmierzaliśmy było tajne.
- Och Veronica - usłyszałam mocny głos Lorda, gdy zaczęto zdejmować mi to coś z głowy. Byliśmy w granatowym pomieszczeniu, podświetlanym jedynie przez podłogę, na której widniał znak trójkąta z okiem w środku. Zupełni tak jak tego feralnego dnia, gdy to wszystko się zaczęło. Ojciec Justina podszedł do mnie i zaczął gładzić po policzku. Myślałam, że zwymiotuję.
- Przyszykujcie ją do dzisiejszej zabawy, Danny odbierze ją za pół godziny.
Blondyn stojący obok mnie kiwnął na rozkaz swojego szefa i zaprowadził mnie do kolejnego pomieszczenia, przypominającego garderobę. Kazano mi się rozebrać.
- No dalej, nie chcesz chyba bym zrobił to za Ciebie - odpowiedział blondyn, na moje oko czterdziestoletni. Mógłby być moim ojcem.
Nawet nie drgnęłam.
- Rozbieraj się, do samych majtek.
Znowu nie zareagowałam. Mężczyzna splunął mi pod nogi i zaklął, po czym rozkazał dwóm mężczyznom stojącym przy wejściu mnie przytrzymać. Sam wyszedł gdzieś i wrócił po chwili z nożyczkami. Najpierw rozciął mi sweter, który delikatnie opadł na podłogę. Następnie spodenki. Zostałam w majtkach i podkoszulku, który rozciął mi również. Moje piersi zakrywał teraz jedynie stanik. Łzy zbierały mi się w oczach, ale ze strachu nawet i one nie spływały.
Bądź silna, Nicky.
Poczułam chłód na klatce piersiowej, gdy mój stanik wylądował tam gdzie pozostałe ubrania.
Czułam się jak zwierze. Jak zabawka. Czułam się jak dziwka.
Przyniesiono mi nowe odzienie, jakim były skrzydła. Zakrywały jedynie moje łopatki. Pozwolono mi natomiast zakryć piersi, a zamiast trampek miałam szpilki.
W tej chwili chciałam umrzeć.
- Przyszedłem odebrać ofiarę - usłyszałam znajomy mi głos. To był Danny. Na mój widok pobladł na twarzy i zaniemówił.
- Ni-Nicky..
Spojrzałam na niego zużytym, wymarniałym wzrokiem, a gdy podszedł do mnie bliżej zaczęłam płakać.
- Przepraszam - wyszeptał w moje włosy, wyprowadzając mnie z pokoju. Pozostałą drogę milczeliśmy oboje, aż w końcu dotarliśmy na wielką salę bankietową, wielkości ogromnej hali gimnastycznej. Była pięknie przystrojona, kelnerzy nosili tace z jedzeniem i rozstawiali wszystko na stołach ustawionych pod ścianami. Na środku znajdywała się ogromna klatka. Właśnie przed nią się zatrzymaliśmy.
- Przepraszam - powtórzył Danny, gdy otwierał klatkę. Nie musiał mnie tam wprowadzać, sama weszłam, zaciskając wargi, które i tak już były zsiniałe od tego wszystkiego.