sobota, 4 stycznia 2014

Level 17


Nie wiem ile siedziałam w ciemności, kiedy zakryli klatkę ze mną. Ogarnęła mnie wtedy panika, cholera, myślałam, że zaraz umrę! Niestety nic takiego się nie stało. W zamian słyszałam jak salę napełnia gwar przybywających gości. Zaczęła grać muzyka, przyjęcie nabrało pełnej pary. A potem wszystko umilkło, wraz z chrząknięciem Lorda. Jakby miał moc sterowania tym pieprzonym teatrem lalek.
- Dziękuję, że zawitaliście dzisiaj, jestem zaszczycony móc was tutaj gościć - pierwszy raz usłyszałam, by był tak miły, jak teraz. 
Zaczął bełkotać coś o różnych inwestycjach i projektach, czyli tym, czego na pewno nie rozumiem. Po prostu czułam się jakby rozmawiał innym językiem, z którego wyłapuję tylko niektóre słowa.
- Na koniec chciałbym odkryć coś, co widzę, nurtuję każdego z was. Pod przykryciem znajduje się klatka z najlepszym okazem, jaki kiedykolwiek udało mi się nabyć - po chwili materiał został zdjęty, a moje oblicze ukazało się setkom zgromadzonych. Czułam się z tą myślą potwornie, kiedy każdego wzrok lustrował moje prawie całkowicie nagie ciało. - Veronica! - na moje imię wszyscy zaczęli klaskać i wysyłać sobie gustowne spojrzenia. Jakbym była jakimś zwierzątkiem w zoo, albo nowym nabytkiem w galerii sztuki. 
- Chcę uprzedzić wszystkich was. Veronica nie podlega żadnej licytacji. Nie można jej nabyć, chyba, że dostanę naprawdę godną ofertę. 
Moje wnętrzności zaczęły tańczyć pogo, ogarnęła mnie fala.. cóż, nie wiem nawet jak opisać to uczucie. W każdym bądź razie wcale nie było mi do śmiechu.
Zaczęłam rozglądać się po sali, co było dość trudne, bo większość świateł skierowanych na mnie parzyła moje gałki oczne. Mój wzrok zatrzymał się na karmelowych oczach Justina. Ubrany elegancko, sączył jak mniemam szampana i również patrzył na mnie. Sam obiecał mi wcześniej, że będzie jeśli będę go potrzebowała. A teraz go potrzebuję. Najbardziej jak jest to możliwe.
- Potrzebuję się - powiedziałam bezdźwięcznie, ale byłam pewna, że nie zrozumie. Cały czas tylko patrzył na mnie, z tym swoim spokojem i zdawał się nie być poruszony tą całą sytuacją.

Justin's POV

Kurwa. Kurwa. Kurwa. Kurwa.
Wszystko we mnie wrzało. Czemu jest taka uparta? Czemu jest taka bezmyślna? Przecież błagałem, by opuściła szkołę. Ostrzegałem ją. A ona ma swoją własną dumę, a co najgorsze - nie ufa mi. Właściwie nie ma w tym nic dziwnego, sam sobie nie ufam.
- Justin! - usłyszałem piskliwy głosik i chwilę później przede mną zmaterializowała się blond włosa dziewczyna. Nie pamiętam, bym ją znał. Zresztą nie mam czasu, muszę wykombinować coś z Nicky. - Justin! Jak długo Cię nie widziałam, ale się zmieniłeś!
Rzuciłem jej pytające spojrzenie.
- Dess. Przyjaciółka Ana-
Nie pozwoliłem jej dokończyć.
- Co ty tutaj robisz?
- W zasadzie też chciałabym to wiedzieć. Virgil wziął mnie jako osobę towarzyszącą - zachichotała. Co robi tutaj ten sukinsyn? Odstawiłem pusty kieliszek po szampanie i chwyciłem za szklaneczkę whiskey. Wzrokiem szukałem Virgila, ale nigdzie go nie dostrzegłem. Nienawidziłem tego gościa i chętnie bym go zabił.
- Co u Ciebie, loco?
- Nie mów tak na mnie - odpowiedziałem dość niegrzecznie, a mina na jej twarzy zrobiła się kwaśna. - Myślę, że powinnaś wiedzieć, ale nie mam zamiaru łączyć się z przeszłością - kiwnęła głową i już miała odejść, gdy ponownie się do mnie odwróciła.
- Wiem, że nadal ją kochasz. To było zbyt silne. I tylko dlatego, chcesz oddzielić przeszłość i teraźniejszość. Powodzenia - posłała mi słaby uśmiech i zniknęła w tłumie. Nie chciałem przyznawać jej racji, ale wiedziałem, że nie kłamie.
Zacząłem intensywnie szukać ojca, po całej sali. Znalazłem go śmiejącego się razem z Loganem i Jellalem. Na mój widok od razu zrzedła mu mina i zamilkł, pokazując swoim znajomym, by odeszli i zostawili nas samych. Nie był zadowolony. Nigdy nie był, gdy ze mną rozmawiał. Najchętniej, nie rozmawiałby ze mną wcale. Albo mnie zabił. Niestety tego zrobić nie może.
- Masz jakąś ważną sprawę?
- Tak. Co robisz Nicky?
- A czy ja coś robię? - spojrzał w jej stronę. Stała w klatce nie ruszając się i nerwowo wodziła wzrokiem po sali. Wyglądała jakby miała oszaleć, albo jakby już to zrobiła. Ten widok kuł moje chore serce. - Myślę, że to nie twoja sprawa, co robię i z kim robię. Ta dziewczyna nie powinna Cię obchodzić.
- Wypuść ją. Nie widzisz co się z nią dzieje?
- Nie pouczaj mnie, Jay - warknął spokojnie i odszedł, zostawiając mnie jeszcze bardziej wkurwionego niż byłem. Najchętniej rozjebałbym mu butelkę wódki na głowie. Ale rzecz jasna nie mogłem tego zrobić, bo to jeszcze bardziej oddaliłoby mnie od uratowania Nicky. Właściwie to by mnie zabiło. O ile nadal jestem żywy.
Musiałem coś wykombinować. Szybko.
Przy każdym z wejść są ludzie mojego ojca, a do tego klatka jest na cholernym środku, więc chcąc nie chcąc, widać by było, gdyby została otwarta, a Nicky tak po prostu by wyszła. Mogłem poczekać aż tata sam mimowolnie wypuści ją po zakończeniu przyjęcia, albo zrobić coś, by zakończyło się ono wiele wcześniej. Musiałem teraz tylko wymyślić co.
Ponownie zacząłem rozglądać się za moim ojcem, by znowu go zaczepić.
- Czego znowu ode mnie chcesz pieprzony dzieciaku? - jego ton głosu nie brzmiał za wesoło, ale nie obchodziło mnie to.
- Mam coś, co może Cię zainteresować. Virgil tutaj jest. Nie wiem jakim cudem. Myślę, że ma też ze sobą swoich ludzi - na moje słowa tatulek pobladł na swojej brzydkiej twarzy. Organizacja, do której należał Virgil była jedną jedyną, której mój ojciec się w jakiś sposób obawiał. Mortal. Tylko oni byli rywalami Iluminatich. Lord chrząknął znacząco, po czym jednym pstryknięciem zwołał swoich najbardziej zaufanych ludzi.
- Mortalsi dostali się na przyjęcie. Wszystkie wyjścia mają być zamknięte, niech każdy będzie w gotowości, trzeba ich wyłapać pośród kilkuset pieprzonych gości, musimy zachować spokój. Justin, zabierz Nicky, może być groźnie, a nie chcę by mój aniołek stał się ofiarą strzelaniny. Do roboty ludzie, Danny niech przyniesie ze zbrojowni swoje cacka - po tych słowach udał się z dwoma gruboskórnymi gośćmi na tyły sali, żeby się przygotować. Taka okazja na wojnę z Mortalsami może już nigdy się nie przydarzyć. Cwani rzadko się ujawniają, a i teraz trudno będzie ich złapać.
Udałem się prosto pod klatkę, gdzie kazałem jednemu z pilnujących otworzyć ją. Ten już musiał dostać wszystkie informacje, bo zgodził się bez żadnych pytań. Wszedłem do klatki, w której stała zdruzgotana Veronica. Nie chciała się ruszyć.
- Pośpiesz się - położyłem ręce na jej nagich ramionach i sprowadziłem na podłogę. - Przepraszam - wyszeptałem w jej włosy.
Nie odezwała się.
Szła za mną prosto w korytarz, na którym się zatrzymaliśmy. Tam zdjąłem jej skrzydła i ściągnąłem swoją marynarkę i koszulę. Marynarkę założyłem z powrotem, na swój nagi tors, a koszulę podałem jej.
- Zaraz znajdziemy Ci jakieś ubrania - uspokoiłem i pomogłem jej założyć koszulę.
Nadal nie odezwała się do mnie.
Przeszliśmy wąski korytarz, zjechaliśmy dwa piętra niżej i zatrzymaliśmy się przed pomieszczeniem, którego strzegło dwóch gości mojego ojca. Podszedłem do wielkiego ekranu, gdzie wpisałem kod dostępu do pomieszczenia. Mogliśmy teraz przejść na dalszą część ogromnego kompleksu illuminatich.
Odnalazłem pokój, w którym znajdowały się części ubioru do różnych misji. Większość z tych rzeczy była przeznaczona do inteligentnego przechowywania broni i do walki. Nie trzeba było długo szukać, by natknąć się na idealny strój dla Nicky. Był to sportowy czarny stanik, ciemny przylegający golf bez rękawów, krótkie spodenki z dołączoną kaburą na udach, wprost dla podręcznego noża i pistoletu, czarne desanty wojskowe. Gdy ubrała się w to, wyglądała jak Lara Croft. Ale o wiele seksowniejsza.
- Słuchaj, przepraszam. Naprawdę. Ale ty nie chciałaś mnie słuchać rano, a ja nie mogłem potem nic zrobić. Ostrzegałem Cię. Ostrzegałem Cię, ale mi nie ufasz - spojrzałem w jej stronę, gry ta poprawiała kitkę.
Nadal się nie odezwała. Właściwie teraz nie podnosiła na mnie wzroku.
Przebrałem się w wygodniejsze ciuchy, zahaczyliśmy o zbrojownie, z której wziąłem kilka rzeczy na wszelki wypadek i udaliśmy się do jednego z wielu bocznych wyjść. Udało nam się opuścić kompleks, zanim wszczęto próbę usidlenia Mortalsów. A ja nie mogłem uczestniczyć w tym.

Nicky's POV

Przez całą drogę od tamtego dziwnego miejsca, aż pod mój dom, nie odezwałam się do Justina. Po prostu nie umiałam. Nie był niczemu winien, ja tylko nie potrafiłam wydusić z siebie tego, co siedziało w mojej głowie. Nie potrafiłam ubrać w słowa tego gówna.
- Myślę, że dobrze, by było, jakbyś zadzwoniła po przyjaciół. Nie powinnaś teraz być sama - Justin spojrzał w moją stronę, ale ja nie odwzajemniłam jego spojrzenia. Swój wzrok utkwiłam w przedniej szybie auta. Było to może i nie komfortowe, ale zupełnie lepsze, niż patrzenie na Justina.
Niestety, nie bardzo chciałam by w tej chwili znalazł się obok mnie Todler. Albo Clarie. 
Gdy tylko zatrzymaliśmy się na podjeździe, wysiadłam z samochodu jak poparzona. Po prostu chciałam wejść do tego cholernego domu i zmazać z siebie poczucie beznadziei. Ale to chyba nie jest takie łatwe. 
- Dobranoc - usłyszałam głos Justina i wtedy po raz pierwszy na niego spojrzałam. Jego karmelowe soczewki świeciły pustką, a źrenice z żalem wyciskały dziurę w moim brzuchu. Zrobiłam krok w jego stronę, nadal nie spuszczając z niego wzroku.
- Obiecałeś, Justin.
Jego mina stała się jeszcze bardziej gorzka i smutna.
- Obiecałeś mi, że tego syfu już nie będzie. Obiecałeś mi. Obiecałeś mi też, że będziesz, gdy będę tego potrzebowała. Ale spóźniłeś się, Justin - łzy zaczęły spływać po moich policzkach, a ja nie zwracając na nie uwagi dalej mówiłam: - Ale wiem też, że Cię nie posłuchałam. Wiem to i przepraszam. Ale obiecałeś. Obiecałeś mi.
W następnej chwili Justin znalazł się tuż przy mnie, a moje łzy nasiąkały w jego ubrania. Ściskałam go mocno cały czas szlochając, bo tylko to mogłam w tej sytuacji robić. Byłam już na skaju załamania, z tymi wszystkimi rzeczami wokół mnie. 

piątek, 3 stycznia 2014

Level 16



Najtrudniejszym zadaniem z samego rana, jest przebudzenie się i wypicowanie do szkoły w zaledwie piętnaście minut. Musiałam więc z zabójczą prędkością wciągnąć na siebie jakieś pogniecione, czarne szorty i sweter ze wzorem etno, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Schodząc ze schodów walczyłam z trampkami, a przy otwieraniu drzwi od garażu wiązałam włosy. O śniadaniu mogłam sobie jedynie pomarzyć. Muszę zacząć wcześniej wstawać, albo szybciej się zbierać. 
- Nicky, jest prawie czterdzieści stopni, a ty popierdalasz w grubym swetrze? A potem się dziwisz, że nie przyznaję się do Ciebie przy znajomych - Kath, siedząca już w aucie musiała oczywiście ponarzekać, bo ostatnimi czasy nie robiła tego za często. Od mojego ostatniego spotkania z Justinem minął tydzień i szczerze mówiąc bardzo się z tego cieszę. Razem z nim zniknęły wszelkie wiadomości od Lorda, tak, jakbym nigdy nie miała z tym wszystkim styczności. Nie oznacza to jednak, że nie czuję się dalej jak w komputerowej grze, gdzie ktoś steruje sobie moim życiem i ma z tego niezły ubaw. Staram się nie dopuszczać do siebie takich myśli, a w dodatku moja siostra pomaga mi odciągać wszelkie zawahania swoimi przemiłymi komentarzami.
- Dzisiaj po szkole jadę do bliźniaczek i zostanę tam na kolację, więc najlepiej będzie, jak przyjedziesz po mnie dopiero na dwudziestą drugą - streściła mi swój plan dnia, przypominając mi, że jestem jej szoferem i zaczęła stukać coś w swoim telefonie. Gdy tylko podjechałyśmy pod szkołę, wyskoczyła z samochodu jak poparzona i udając, że mnie nie zna oraz, że wcale nie jechała ze mną w jednym aucie, pobiegła w stronę swoich koleżanek.
- Cześć, maleńka - nie musiałam nawet się odwracać, by rozpoznać głos Todlera. Uśmiechnęłam się pod nosem, zamknęłam drzwiczki od Chevroleta, a następnie spojrzałam na przyjaciela i mało co nie zakrztusiłam się śliną. Chłopak miał na sobie glany, czarne, poszarpane spodnie, czarną dopasowaną koszulkę z logiem zespołu, którego nie znam i skórzaną kurtkę. Całość uzupełniały ciemne okulary, ukrywające jego ciemne oczy. Wyglądał przekomicznie, więc nic dziwnego, że kilka sekund później, dusiłam się ze śmiechu.
- Rough, hahaha, coś ty, hahaha, odstawił, hahaha - złapałam się za brzuch, który zaczął już mnie nieco boleć. Blondyn wcale nie ułatwiał mi niczego, bo strzelał miny, jeszcze lepsze od jego stylizacji.
- No co? Dziewczyny lubią bad boyów, no nie?
- No nie wiem.
- Jesteś dziewczyną, jasne że wolisz niegrzecznych chłopców. To dla was pociągające, ja o tym doskonale wiem.
- Nie wiem co takie pociągającego miałabym widzieć w niegrzecznych chłopcach - skrzywiłam się, a w mojej głowie automatycznie pojawił się obraz Justina. On na pewno nie należał do grzecznych, właściwie to do żadnego rodzaju. Justin to... Justin.
Zabrawszy Todlerowi okulary, wyminęłam go i skierowałam się do okropnego budynku, zwanego szkołą.
Pierwszą miałam chemię, więc już kilka minut później siedziałam w białym wdzianku i odmierzałam jakąś ciecz do cylindra. Nuda.
Telefon w mojej kieszeni zawibrował, łaskocząc mój tyłek. Zdjęłam rękawiczki i wyciągnęłam urządzenie, by zobaczyć kto wysłał mi sms - Justin. Zamrugałam kilka razy oczyma, by upewnić się, że coś mi się nie przywidziało. No cóż, naprawdę napisał. Mimo, że obiecał definitywny koniec naszej znajomości. Chyba jest kiepski w obietnicach. Postanowiłam, że nie odczytam wiadomości, ale nie zajęło mi to nawet 5 minut, by ją wyświetlić. Po prostu byłam ciekawa.

Opuść szkołę. Natychmiast. Boczne wyjście.

Skrzywiłam się widząc taką informację. Oczekiwałam raczej coś w stylu 'nie mogę przestać o tobie myśleć', albo 'uzależniłem się od Ciebie', a nie rozkaz, bym opuściła szkołę. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni i już miałam brać się z powrotem do pracy, gdy znowu poczułam wibrację. Cholera.

Masz już mało czasu. Wychodź!

Ponownie zignorowałam jego wiadomość i spojrzałam na nauczyciela, który tłumaczył coś przy stoliku obok wyjścia. Podeszłam do okna, jakby pod wpływem impulsu i rozejrzałam się po parkingu. Justin stał pod drzewem i spoglądał prosto na mnie. Był trochę daleko, więc nie widziałam jego dokładnej miny, ale wiedziałam, że znowu miał swój stoicki spokój. Ten chory spokój, który nie mówił o tym, że jest miły, a raczej o tym, że jest nieobliczalny.
Potrząsnęłam głową w celu odpędzenia od siebie myśli na temat Justina i odeszłam od okna. Chemia. Probówki. Odlewanie kolorowych cieczy. To jest moje zajęcie na najbliższy czas. Nie będę się nigdzie wymykała bo ten chłopak tak chce.
Kolejnych wiadomości nie dostałam, co bardzo mnie ucieszyło, jednak gdy tylko do sali weszła sekretarka, całkowicie zmroziło moje ciało. Zmroziło je jeszcze bardziej, gdy usłyszałam słowa wypływające z jej ust:
- Mam obowiązek zabrać Veronicę Belluci. Jej wujek już jest, dzisiaj miał ją zabrać na rodzinne spotkanie w Dallas.
Zaraz. Ja nie znam żadnego wujka, który mógłby odebrać mnie ze szkoły i to jeszcze na jakieś rodzinne spotkanie.
- Veronico, podejdź tu! - zawołał nauczyciel, a ja z przerażeniem wymalowanym na oczach podeszłam do sekretarki.
- Och, dziękuję, że pani przyszła - wyskomlałam słabo, czując że jeszcze chwila i zemdleję. Zdjęłam swój laboratoryjny fartuch, rękawiczki i gogle zaciśnięte na mojej głowie i udałam się za sekretarką. Przeszłyśmy cały korytarz, zeszłyśmy w dół i już znajdowałyśmy się przy wejściu. Pod ścianą siedział jakiś mężczyzna. Na pewno nie był to żaden z moich wujków.
- Miłego zjazdu! - sekretarka uśmiechnęła się do mnie i zostawiła nas samych, udając się do swojego gabinetu. Bałam się podnieść wzrok na mężczyznę, doskonalę zdając sobie sprawę, że jest on człowiekiem Lorda. Nie trzeba było się długo domyślać.
Usłyszałam doniosłe chrząknięcie, mężczyzna wstał i skierował się do wyjścia, co ja również uczyniłam. Bałam się pytać o cokolwiek. Po prostu szłam nieświadoma tego, co właściwie się dzieje.
- Nie krzycz. Nie próbuj uciekać. Jak będziesz robiła co karzę, to Cię nie zabiję - jego mocny głos zaczął echem odbijać się w mojej głowie. Siedziałam na tylnym siedzeniu czarnego Range Rovera próbując uspokoić kołatanie serca.

Nie wiem ile jechaliśmy, byłam tak zdruzgotana i skupiona na liczeniu wdechów, że nie zorientowałam się, gdy samochód się zatrzymał, a drzwiczki samochodu się nie otworzyły.
- Wychodź wreszcie - mężczyzna splunął na asfalt i szarpnął mnie za ramię wyciągając mnie z auta. Bolało w cholerę. Dalej już nie ściskał mnie tak mocno, a kiedy nałożono mi coś na głowę kompletnie straciłam rozum. Ktoś mnie popychał, ktoś bluzgał, a ja byłam prowadzona nawet nie mam pojęcia gdzie. Tak jakby miejsce, w które zmierzaliśmy było tajne.
- Och Veronica - usłyszałam mocny głos Lorda, gdy zaczęto zdejmować mi to coś z głowy. Byliśmy w granatowym pomieszczeniu, podświetlanym jedynie przez podłogę, na której widniał znak trójkąta z okiem w środku. Zupełni tak jak tego feralnego dnia, gdy to wszystko się zaczęło. Ojciec Justina podszedł do mnie i zaczął gładzić po policzku. Myślałam, że zwymiotuję.
- Przyszykujcie ją do dzisiejszej zabawy, Danny odbierze ją za pół godziny.
Blondyn stojący obok mnie kiwnął na rozkaz swojego szefa i zaprowadził mnie do kolejnego pomieszczenia, przypominającego garderobę. Kazano mi się rozebrać.
- No dalej, nie chcesz chyba bym zrobił to za Ciebie - odpowiedział blondyn, na moje oko czterdziestoletni. Mógłby być moim ojcem.
Nawet nie drgnęłam.
- Rozbieraj się, do samych majtek.
Znowu nie zareagowałam. Mężczyzna splunął mi pod nogi i zaklął, po czym rozkazał dwóm mężczyznom stojącym przy wejściu mnie przytrzymać. Sam wyszedł gdzieś i wrócił po chwili z nożyczkami. Najpierw rozciął mi sweter, który delikatnie opadł na podłogę. Następnie spodenki. Zostałam w majtkach i podkoszulku, który rozciął mi również. Moje piersi zakrywał teraz jedynie stanik. Łzy zbierały mi się w oczach, ale ze strachu nawet i one nie spływały.
Bądź silna, Nicky.
Poczułam chłód na klatce piersiowej, gdy mój stanik wylądował tam gdzie pozostałe ubrania.
Czułam się jak zwierze. Jak zabawka. Czułam się jak dziwka.
Przyniesiono mi nowe odzienie, jakim były skrzydła. Zakrywały jedynie moje łopatki. Pozwolono mi natomiast zakryć piersi, a zamiast trampek miałam szpilki.
W tej chwili chciałam umrzeć.
- Przyszedłem odebrać ofiarę - usłyszałam znajomy mi głos. To był Danny. Na mój widok pobladł na twarzy i zaniemówił.
- Ni-Nicky..
Spojrzałam na niego zużytym, wymarniałym wzrokiem, a gdy podszedł do mnie bliżej zaczęłam płakać.
- Przepraszam - wyszeptał w moje włosy, wyprowadzając mnie z pokoju. Pozostałą drogę milczeliśmy oboje, aż w końcu dotarliśmy na wielką salę bankietową, wielkości ogromnej hali gimnastycznej. Była pięknie przystrojona, kelnerzy nosili tace z jedzeniem i rozstawiali wszystko na stołach ustawionych pod ścianami. Na środku znajdywała się ogromna klatka. Właśnie przed nią się zatrzymaliśmy.
- Przepraszam - powtórzył Danny, gdy otwierał klatkę. Nie musiał mnie tam wprowadzać, sama weszłam, zaciskając wargi, które i tak już były zsiniałe od tego wszystkiego.