piątek, 3 stycznia 2014

Level 16



Najtrudniejszym zadaniem z samego rana, jest przebudzenie się i wypicowanie do szkoły w zaledwie piętnaście minut. Musiałam więc z zabójczą prędkością wciągnąć na siebie jakieś pogniecione, czarne szorty i sweter ze wzorem etno, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Schodząc ze schodów walczyłam z trampkami, a przy otwieraniu drzwi od garażu wiązałam włosy. O śniadaniu mogłam sobie jedynie pomarzyć. Muszę zacząć wcześniej wstawać, albo szybciej się zbierać. 
- Nicky, jest prawie czterdzieści stopni, a ty popierdalasz w grubym swetrze? A potem się dziwisz, że nie przyznaję się do Ciebie przy znajomych - Kath, siedząca już w aucie musiała oczywiście ponarzekać, bo ostatnimi czasy nie robiła tego za często. Od mojego ostatniego spotkania z Justinem minął tydzień i szczerze mówiąc bardzo się z tego cieszę. Razem z nim zniknęły wszelkie wiadomości od Lorda, tak, jakbym nigdy nie miała z tym wszystkim styczności. Nie oznacza to jednak, że nie czuję się dalej jak w komputerowej grze, gdzie ktoś steruje sobie moim życiem i ma z tego niezły ubaw. Staram się nie dopuszczać do siebie takich myśli, a w dodatku moja siostra pomaga mi odciągać wszelkie zawahania swoimi przemiłymi komentarzami.
- Dzisiaj po szkole jadę do bliźniaczek i zostanę tam na kolację, więc najlepiej będzie, jak przyjedziesz po mnie dopiero na dwudziestą drugą - streściła mi swój plan dnia, przypominając mi, że jestem jej szoferem i zaczęła stukać coś w swoim telefonie. Gdy tylko podjechałyśmy pod szkołę, wyskoczyła z samochodu jak poparzona i udając, że mnie nie zna oraz, że wcale nie jechała ze mną w jednym aucie, pobiegła w stronę swoich koleżanek.
- Cześć, maleńka - nie musiałam nawet się odwracać, by rozpoznać głos Todlera. Uśmiechnęłam się pod nosem, zamknęłam drzwiczki od Chevroleta, a następnie spojrzałam na przyjaciela i mało co nie zakrztusiłam się śliną. Chłopak miał na sobie glany, czarne, poszarpane spodnie, czarną dopasowaną koszulkę z logiem zespołu, którego nie znam i skórzaną kurtkę. Całość uzupełniały ciemne okulary, ukrywające jego ciemne oczy. Wyglądał przekomicznie, więc nic dziwnego, że kilka sekund później, dusiłam się ze śmiechu.
- Rough, hahaha, coś ty, hahaha, odstawił, hahaha - złapałam się za brzuch, który zaczął już mnie nieco boleć. Blondyn wcale nie ułatwiał mi niczego, bo strzelał miny, jeszcze lepsze od jego stylizacji.
- No co? Dziewczyny lubią bad boyów, no nie?
- No nie wiem.
- Jesteś dziewczyną, jasne że wolisz niegrzecznych chłopców. To dla was pociągające, ja o tym doskonale wiem.
- Nie wiem co takie pociągającego miałabym widzieć w niegrzecznych chłopcach - skrzywiłam się, a w mojej głowie automatycznie pojawił się obraz Justina. On na pewno nie należał do grzecznych, właściwie to do żadnego rodzaju. Justin to... Justin.
Zabrawszy Todlerowi okulary, wyminęłam go i skierowałam się do okropnego budynku, zwanego szkołą.
Pierwszą miałam chemię, więc już kilka minut później siedziałam w białym wdzianku i odmierzałam jakąś ciecz do cylindra. Nuda.
Telefon w mojej kieszeni zawibrował, łaskocząc mój tyłek. Zdjęłam rękawiczki i wyciągnęłam urządzenie, by zobaczyć kto wysłał mi sms - Justin. Zamrugałam kilka razy oczyma, by upewnić się, że coś mi się nie przywidziało. No cóż, naprawdę napisał. Mimo, że obiecał definitywny koniec naszej znajomości. Chyba jest kiepski w obietnicach. Postanowiłam, że nie odczytam wiadomości, ale nie zajęło mi to nawet 5 minut, by ją wyświetlić. Po prostu byłam ciekawa.

Opuść szkołę. Natychmiast. Boczne wyjście.

Skrzywiłam się widząc taką informację. Oczekiwałam raczej coś w stylu 'nie mogę przestać o tobie myśleć', albo 'uzależniłem się od Ciebie', a nie rozkaz, bym opuściła szkołę. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni i już miałam brać się z powrotem do pracy, gdy znowu poczułam wibrację. Cholera.

Masz już mało czasu. Wychodź!

Ponownie zignorowałam jego wiadomość i spojrzałam na nauczyciela, który tłumaczył coś przy stoliku obok wyjścia. Podeszłam do okna, jakby pod wpływem impulsu i rozejrzałam się po parkingu. Justin stał pod drzewem i spoglądał prosto na mnie. Był trochę daleko, więc nie widziałam jego dokładnej miny, ale wiedziałam, że znowu miał swój stoicki spokój. Ten chory spokój, który nie mówił o tym, że jest miły, a raczej o tym, że jest nieobliczalny.
Potrząsnęłam głową w celu odpędzenia od siebie myśli na temat Justina i odeszłam od okna. Chemia. Probówki. Odlewanie kolorowych cieczy. To jest moje zajęcie na najbliższy czas. Nie będę się nigdzie wymykała bo ten chłopak tak chce.
Kolejnych wiadomości nie dostałam, co bardzo mnie ucieszyło, jednak gdy tylko do sali weszła sekretarka, całkowicie zmroziło moje ciało. Zmroziło je jeszcze bardziej, gdy usłyszałam słowa wypływające z jej ust:
- Mam obowiązek zabrać Veronicę Belluci. Jej wujek już jest, dzisiaj miał ją zabrać na rodzinne spotkanie w Dallas.
Zaraz. Ja nie znam żadnego wujka, który mógłby odebrać mnie ze szkoły i to jeszcze na jakieś rodzinne spotkanie.
- Veronico, podejdź tu! - zawołał nauczyciel, a ja z przerażeniem wymalowanym na oczach podeszłam do sekretarki.
- Och, dziękuję, że pani przyszła - wyskomlałam słabo, czując że jeszcze chwila i zemdleję. Zdjęłam swój laboratoryjny fartuch, rękawiczki i gogle zaciśnięte na mojej głowie i udałam się za sekretarką. Przeszłyśmy cały korytarz, zeszłyśmy w dół i już znajdowałyśmy się przy wejściu. Pod ścianą siedział jakiś mężczyzna. Na pewno nie był to żaden z moich wujków.
- Miłego zjazdu! - sekretarka uśmiechnęła się do mnie i zostawiła nas samych, udając się do swojego gabinetu. Bałam się podnieść wzrok na mężczyznę, doskonalę zdając sobie sprawę, że jest on człowiekiem Lorda. Nie trzeba było się długo domyślać.
Usłyszałam doniosłe chrząknięcie, mężczyzna wstał i skierował się do wyjścia, co ja również uczyniłam. Bałam się pytać o cokolwiek. Po prostu szłam nieświadoma tego, co właściwie się dzieje.
- Nie krzycz. Nie próbuj uciekać. Jak będziesz robiła co karzę, to Cię nie zabiję - jego mocny głos zaczął echem odbijać się w mojej głowie. Siedziałam na tylnym siedzeniu czarnego Range Rovera próbując uspokoić kołatanie serca.

Nie wiem ile jechaliśmy, byłam tak zdruzgotana i skupiona na liczeniu wdechów, że nie zorientowałam się, gdy samochód się zatrzymał, a drzwiczki samochodu się nie otworzyły.
- Wychodź wreszcie - mężczyzna splunął na asfalt i szarpnął mnie za ramię wyciągając mnie z auta. Bolało w cholerę. Dalej już nie ściskał mnie tak mocno, a kiedy nałożono mi coś na głowę kompletnie straciłam rozum. Ktoś mnie popychał, ktoś bluzgał, a ja byłam prowadzona nawet nie mam pojęcia gdzie. Tak jakby miejsce, w które zmierzaliśmy było tajne.
- Och Veronica - usłyszałam mocny głos Lorda, gdy zaczęto zdejmować mi to coś z głowy. Byliśmy w granatowym pomieszczeniu, podświetlanym jedynie przez podłogę, na której widniał znak trójkąta z okiem w środku. Zupełni tak jak tego feralnego dnia, gdy to wszystko się zaczęło. Ojciec Justina podszedł do mnie i zaczął gładzić po policzku. Myślałam, że zwymiotuję.
- Przyszykujcie ją do dzisiejszej zabawy, Danny odbierze ją za pół godziny.
Blondyn stojący obok mnie kiwnął na rozkaz swojego szefa i zaprowadził mnie do kolejnego pomieszczenia, przypominającego garderobę. Kazano mi się rozebrać.
- No dalej, nie chcesz chyba bym zrobił to za Ciebie - odpowiedział blondyn, na moje oko czterdziestoletni. Mógłby być moim ojcem.
Nawet nie drgnęłam.
- Rozbieraj się, do samych majtek.
Znowu nie zareagowałam. Mężczyzna splunął mi pod nogi i zaklął, po czym rozkazał dwóm mężczyznom stojącym przy wejściu mnie przytrzymać. Sam wyszedł gdzieś i wrócił po chwili z nożyczkami. Najpierw rozciął mi sweter, który delikatnie opadł na podłogę. Następnie spodenki. Zostałam w majtkach i podkoszulku, który rozciął mi również. Moje piersi zakrywał teraz jedynie stanik. Łzy zbierały mi się w oczach, ale ze strachu nawet i one nie spływały.
Bądź silna, Nicky.
Poczułam chłód na klatce piersiowej, gdy mój stanik wylądował tam gdzie pozostałe ubrania.
Czułam się jak zwierze. Jak zabawka. Czułam się jak dziwka.
Przyniesiono mi nowe odzienie, jakim były skrzydła. Zakrywały jedynie moje łopatki. Pozwolono mi natomiast zakryć piersi, a zamiast trampek miałam szpilki.
W tej chwili chciałam umrzeć.
- Przyszedłem odebrać ofiarę - usłyszałam znajomy mi głos. To był Danny. Na mój widok pobladł na twarzy i zaniemówił.
- Ni-Nicky..
Spojrzałam na niego zużytym, wymarniałym wzrokiem, a gdy podszedł do mnie bliżej zaczęłam płakać.
- Przepraszam - wyszeptał w moje włosy, wyprowadzając mnie z pokoju. Pozostałą drogę milczeliśmy oboje, aż w końcu dotarliśmy na wielką salę bankietową, wielkości ogromnej hali gimnastycznej. Była pięknie przystrojona, kelnerzy nosili tace z jedzeniem i rozstawiali wszystko na stołach ustawionych pod ścianami. Na środku znajdywała się ogromna klatka. Właśnie przed nią się zatrzymaliśmy.
- Przepraszam - powtórzył Danny, gdy otwierał klatkę. Nie musiał mnie tam wprowadzać, sama weszłam, zaciskając wargi, które i tak już były zsiniałe od tego wszystkiego.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz