czwartek, 27 czerwca 2013

Level 15

To Infinity & Beyond | via Tumblr


Nicky's POV

Zaczęło robić się spore zamieszanie, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Siedząc na miejscu pasażera wyglądałam przez okno, starając się zobaczyć coś więcej, niż tłum ludzi. W dodatku rozległ się dźwięk syren, powodujący jeszcze większy chaos. Każdy chciał uciec, a ja i Justin tkwiliśmy w aucie, które mnie przerażało. Samo auto być może nie, bardziej to, jaką prędkość można nim osiągnąć.
- Dobra, złap się mocno oparcia - odezwał się Justin, odpalając silnik. Moje ręce powędrowały do tyłu, chwytając jak najmocniej skórzane siedzenie. Chwilę potem Justin odkręcił jakąś butlę z tyłu i ruszył. Tylko, że nie w kierunku zejścia, a krawędzi dachu. Przez ten ułamek sekundy, gdy samochód unosił się w górze, przeskakując na inny budynek, myślałam, że już po nas i jedyne co byłam w stanie zrobić, to zacisnąć powieki. Po chwili koła zetknęły się z podłożem, powodując lekki podskok, ale Justin zdążył unieść resory, przez co było w miarę.. bezpieczniej. 
- Jeśli się boisz, to nie otwieraj oczu, bo jeszcze trochę nam zostało - powiedział wycofując auto w dół, by wjechać na siedmiometrowy parking. Jezu.. przeskoczyliśmy 3 piętra...
- Dam radę.
- Jak uważasz - wzruszył ramionami i zwiększając prędkość, zjeżdżał na coraz to niższe piętro. - Kurde, oni tu cały czas jeżdżą. No dobra, jak chcą się bawić to się zabawimy - powiedział bardziej do siebie, niż do mnie, po czym wyjechał z parkingu, prosto przed policję. 
- Co ty robisz?! - byłam zdezorientowana. Jechał prosto na dwa wozy, które już startowały do niego. 
- Podsycam ich, patrz - uśmiechnął się i zahamował tak szybko, że uderzyłam głową o nagłówek, a moje plecy wręcz wbiły się w oparcie. Samochód obrócił się prawie o 360 stopni, po czym znowu ruszył pełną parą. Jezu, ta maszyna jest jak zabawka dla samobójcy. 
- Przejdź mi na kolana.
- Co? - wybałuszyłam oczy. On chyba sobie żartuje. Jedzie właśnie jakieś 100/h, próbując zgubić policję w mieście pełnym ruchu i sądzi, że wskoczę mu na kolana? Naprawdę? 
- Przejdź, bo pod twoim siedzeniem jest rejestr sprawności samochodu, w sensie cały komputer sterujący jego właściwościami. Muszę coś przestawić, a jak będziesz na nim siedziała, to nic nie zrobię - wycisnął przez zęby, manewrując kierownicą. Kiwnęłam głową, że rozumiem i przeniosłam się między jego kolana, mając nadzieję, że nie jest mu tak niewygodnie jak mi i widzi drogę. 
- Poprowadzisz? - spytał, odrywając jedną rękę od kierownicy. 
- Nie dam rady.
- Musisz - złapał moje dłonie i ułożył je na kierownicę, przytrzymując moją dłoń, jego. Następnie przechylił się nieco na bok, by otworzyć laptopik, wbudowany w siedzenie. Starałam się jechać w miarę prosto i wymijać samochody, których nie było za wiele w środku nocy, ale jednak były. W dodatku z boku wyjechał mi jeden radiowóz, zbliżając się coraz bardziej do nas. Jezu, myślałam, ze zemdleję. 
- Justin, szybciej - głos mi drżał, bo wcale nie łatwo jest kierować w takich warunkach, gdy masz na ogonie trzy samochody. 
- Jeszcze chwilka, zaraz przy dużym skrzyżowaniu skręć w lewo i jedź cały czas prosto w stronę portu. 
- Okej - kiwnęłam głową, ale cholera, nie ledwo co jechałam prosto, a co dopiero skręcić! W dodatku auto zaczęło zjeżdżać mi w lewo, a ja nie miałam siły przekręcić kierownicy nawet o milimetr. Wszystko mnie paraliżowało.
- Dobra już - odetchnęłam z ulgą na te słowa, a chwilę potem jego dłonie pokryły się z moimi, doprowadzając auto do poprzedniego stanu. - Zaraz ich zgubimy - zaśmiał się Justin, czując moje przerażenie. - Spokojnie.
- Wybacz, że nie jestem spokojna, gdy ścigają mnie gliny!
Zaczął się ze mnie śmiać, skręcając w boczną ulicę. 
- Co Cię tak śmieszy?
- To jak się denerwujesz. To słodkie - mruknął opierając swój podbródek o moje ramię. - Złap się mocno kierownicy, bo zaraz będziemy trochę driftować. 
Zacisnęłam dłonie i przymknęłam powieki, czując jak auto zaczyna się kołysać, hamować, za chwilę ruszać na pełnym gazie. Starałam się nie odkleić od ciała Justina, pod wpływem gwałtownych ruchów, jakie zapewniało nam auto. Nagle przestało jechać, ani w ogóle wydawać z siebie dźwięków, zatrzymało się jednak w dość dziwnej pozycji, bo na dwóch kołach. Od strony kierowcy.
- Wyskakuj przez okno najciszej jak się da - szepnął Justin, a ja zrobiłam to co kazał. Złapałam się drzwiczek podciągnęłam do góry, po czym zjechałam z samochodu. Znajdowaliśmy się między dwoma kontenerami rybackimi, a szerokość między nimi, stanowiła jedynie metr. Tak więc auto, stało wręcz pionowo, na dwóch kołach prawego boku. Po chwili Justin również wysiadł i podszedł do mnie.
- Jeszcze tu gdzieś krążą, choć - złapał moją gorącą dłoń. 
- Gdzie?
- Po prostu choć - pociągnął mnie na przód. Szliśmy cały czas prosto, aż do krawędzi, odgradzającej ląd z wodą. Na chwilę puścił moją dłoń i usiadłszy na chłodny asfalt, zsunął się pop drabince, prowadzącej na dół, do betonowego pomostu. - Zawsze przychodzę tutaj po wyścigu - westchnął, gdy siedzieliśmy już, opierając się o lodowatą ścianę z cementu. - Widok nocą jest jeszcze lepszy, niż na dachu. Spójrz - wskazał na wodę, na której rozlewały się światła budynków. 
- Rzeczywiście, pęknie.
- A o policję nie musisz się martwić. Zawsze gubię ich w porcie. To już taki rytuał - mruknął widząc moją zmartwioną twarz. Kiwnęłam głową i oplotłam kolana rękoma mocno wdychając nadmorskie powietrze. 
- To co robisz, jest niebezpieczne - spojrzałam na niego. Muszę to przyznać, strasznie martwiłam się o jego osobę. Naprawdę, nie chciałabym, by coś mu się stało. Czas wyścigu, był dla mnie katorgą. Cała się trzęsłam, myślałam, że zaraz się rozpłaczę albo zemdleję. Przed oczyma miałam jego, zakładającego maskę. Naprawdę się o niego martwiłam.
- Wiem, że to niebezpieczne. Ale co mam do stracenia? - spytał wstając z asfaltu i spojrzał w granatowe niebo. Również wstałam i podeszłam do bruneta, patrząc na niego. Zaczęliśmy stykać się czołami, a opuszki naszych palców zaczęły się lekko i niepewnie dotykać.
- Mnie - wyszeptałam wstrzymując oddech. Jego źrenice zaczęły płonąć czarnym ogniem, a rysy złagodniały, ukazując mi dokładnie taką samą twarz, jak wtedy gdy spał. Twarz anioła. - Naprawdę, nie chcę, by coś Ci się stało. Jeśli ty martwisz się o mnie, pozwól mi martwić się o Ciebie.
- W porządku - mruknął, muskając swoim nosem o mój. - W porządku, ale musisz mi coś obiecać.
Spojrzałam na niego niepewnie. 
- Musisz mi obiecać, że kiedy odwiozę Cię do domu nasza przygoda się zakończy.
- Nic się nie zakończy.
- Nigdy więcej mnie nie zobaczysz, a ja postaram się, by mój ojciec dał Ci spokój. Najlepiej jak Danny Cię odwiezie.
Na moje usta wkradł się uśmiech. Nie wiedziałam, czy cieszyłam się z tego, że mogę odzyskać swoje dawne życie, czy byłam zrozpaczona, bo wiedziałam, że nic i tak nie będzie takie samo.


Także ten... ENJOY.

środa, 26 czerwca 2013

Level 14

Rally Killer | via Tumblr

Justin's POV

Maszyna wdusiła moje ciało z ogromną siłą, na co zareagowałem pewnym uśmiechem.Kochałem czuć, że w każdej chwili mogę stracić panowanie nad autem i zginąć. Bo właśnie na takiej krawędzi, czuje się, że jest się żywym. Trasa składała się z trzech bardzo dobrze znanych mi części: pierwszej, którą stanowił opuszczony sektor w porcie, drugiej, przebiegającej przez zamknięty odcinek metra i trzeciej, kończącej się przy niedokończonym budynku Vamp, a dokładniej na dachu tego budynku.
Wyścigi w podziemiach nigdy nie były dla rozważnych kierowców. Każdy kończył się czyimś wypadkiem, katastrofą. A mimo tego, od nieprzerywanie dwóch lat, podziemia stały się prawdziwym azylem dla ludzi, takich jak ja.
Zaciśnięte palce na kierownicy, powoli zaczęły bieleć. Spoglądałem na swoich rywali przez lusterka, chcąc zobaczyć jak dużą mam przewagę. Zawsze miałem. Znajdując się na prostym odcinku, wyciągnąłem rękę w kierunku urządzenia wbudowanego w siedzenie pasażera, po czym załadowałem 30% mocy, chciałem zachować resztę na metro, bo właśnie na tamtym odcinku, byłem najlepszy. Widziałem dokładnie, jak zielony samochód, wyeliminował już jeden, spychając go na bramę. Nieczysty sukinsyn. Niech zmierzy się ze mną, pokażę mu co i jak.
- Kurwa - syknąłem dodając jeszcze więcej gazu, uważając, by przy tym nie zepsuć sobie opon. Teraz obraz przesuwał mi się z taką szybkością, że wszystkie światła zaczęły mi się zlewać i mogłem właściwie zdać się tylko na instynkt. Skręcając nieco w prawo, spojrzałem na ekran pokazujący sprawność auta. Wszystko było w jak najlepszym porządku, nic dziwnego, skoro Danny spędził nad tym dwa tygodnie. I mimo, że zajmował się głównie bronią i zabawą z prochem strzelniczym, doskonale radził sobie, bawiąc się w ulepszanie mojego cacka. Malunkami natomiast zajmował się jego młodszy brat, Olivier, oczywiście wtedy, gdy nic nie brał, co zdarzało się nieczęsto.
- Jay, jesteście już w metrze? - odezwał się Danny, a jego głos zaczął zakłócać lecącą muzykę. Na chuj zamontował sobie, by móc się łączyć ze mną kiedy zechce?!
- Nie rozpraszaj mnie - warknąłem, włączając lżejszy bieg. - Jeszcze nie, muszę uważać, przed jednym kutasem.
- Dobra, tylko jakby co to wiedz, że niedaleko metra jest jakaś ekipa, byś przypadkiem się w nich nie wjebał. I nie denerwuj się, Jay - podkreślił ostatnie słowa, starając się brzmieć, jakby się martwił. Zaraz gdy tylko rozłączył się, 
Muzyka ponownie zabrzmiała w głośnikach auta, nakręcając mnie jeszcze bardziej i bardziej. Czułem się tak jakbym tracił kontrolę nad swoim ciałem i to mi się podobało. Właśnie to najbardziej lubiłem w wyścigach. 
Wyjeżdżając z portu, gwałtownie zahamowałem, by obrócić auto, które pozostawiło na ulicy czarne łuki. Gdy już z powrotem odzyskałem panowanie nad maszyną, zwiększyłem siłę i uniosłem nieco tylne resory auta. Zielone auto, siedziało mi na ogonie, a ja nienawidziłem, jak ktoś próbował mnie doganiać. Powinien wiedzieć, że ze mną nie da się wygrać. Nigdy. Przycisnąłem jeszcze pedał gazu i skręciłem w bok, by skrócić sobie drogę do metra. Jadąc naprawdę wąską uliczką, musiałem uważać, by przypadkiem nie drasnąć o ceglane budynki. Schowałem lusterka i opuściłem resory, wyjeżdżając na właściwą trasę. Problem stanowiła jadąca ciężarówka i samochody, na każdym pasie. Nie widziałem zielonego auta, a o inne, słabsze się nie martwiłem. Właściwie o tamtego cwela również nie. Też mi,  kurwa, zagrożenie.
Zniżyłem resory i przejechałem pod ciężarówką, na co ta zaczęła zwalniać i bezczelnie trukać. Gdy tylko wydostałem się spod objęć ciężarówki, przyśpieszyłem zjeżdżając w dół, gdzie dwóch kolesi zdążyło już odciągnąć bramę zakazu wjazdu do metra, czyli mojego ulubionego odcinka. Przeniosłem się na dwa kółka, gdyż po jednej stronie ograniczał mnie spadek, a po drugiej ściany przerywane kolumnami. Widziałem jak auto za mną wjechało do tunelu i obrało sobie inną technikę, jadąc w dole, po szynach. Wkurzyło mnie to, bo jego sposób był dużo wygodniejszy i zrównał się ze mną.
- Nie ciesz się tak chuju - syknąłem przez zaciśnięte zęby i przyciskając pedał gazu oderwałem koła od ściany, po czym auto przeleciało nad jego, spadając tylnimi kołami na jego maskę. Musiałem przyspieszyć, by przypadkiem mi się nie odegrał za to, co zrobiłem jego już nie tak pięknej masce. Uruchomiłem elektrozawór poprzez przycisk na siedzeniu pasażera, a podtlenek azotu, dodał mi maksymalnej mocy, wręcz wypychając moje auto do przodu. Doskonale wiedziałem, że jeśli będzie za duże ciśnienie benzyny i podtlenku azotu, mogę wylecieć w powietrze. Właściwie czułem, jak robi się coraz goręcej, poprzez nagrzanie tłoku. Ale nie mógłbym znieść myśli, że przegram. Uśmiechnąłem się sam do siebie, widząc w górnym lusterku, jak oddalam się od zielonego auta. Powinienem zmniejszyć trochę mocy, ale.. najwyżej wybuchnę. 
- No i jak tam się sprawuje nasz kochany Jay? - znowu Danny musiał przerwać mi skupienie. Głupi chuj. 
- Wyjeżdżam już z metra, żebyś widział jak przeleciałem nad tamtym ćwokiem w zielonym - znowu się uśmiechnąłem na samo wspomnienie i zamknąłem zawory z nitro, by oszczędzić jeszcze trochę na potem. 
- Przeleciałeś nad nim, czy go? 
- Wal się, Danny - zacisnąłem zęby i zwolniłem by wjechać o dwa stopnie wyżej, a potem skierować się na wjazd na górę. - Kto to jest tak w ogóle? Nie kojarzę gościa, a powinienem znać wszystkich.
- Ekhmm.. wiesz, może pogadamy potem.. - widocznie próbował się wymigać, nakręcając mnie jeszcze bardziej, wjeżdżając na ulicę włączyłem sobie sprawdzenie funkcjonalności auta, gdzie wyskoczyła mi awaria w prawym cylindrze i tłoku, pieprzyć to.
- Kto. To. Jest.
- Znasz go, pogadasz sobie z nim potem, jak będzie Ci gratulował wygranej, a teraz się skup.
- Nie mogę się skupić, skoro nie wiem kim on jest! - ryknąłem wyciskając maksymalną moc, aż wyskoczył mi komunikat o krytycznym stanie samochodu. I tak dojadę na metę.
- Brat Stacy - tylko tyle wystarczyło mi, bym się wściekł. Teraz już naprawdę nie obchodziło mnie, co się stanie. Podgłosiłem muzykę, by nie słuchać Danny'ego i zacząłem wrzeszczeć ściskając kierownicę. Jej brat. Virgil. On. Zacząłem wlepiać się w siedzenie, pod wpływem szybkości, a mimo to, zielone auto siedziało mi na ogonie. Teraz mogłem go nawet zabić, nie patrząc na konsekwencje. Jej brat... Jej... Przekrzykiwałem się  widząc jak z sekundy na sekundę zrównuje się ze mną. Trzymając jedną rękę na kierownicy, obróciłem się do tyłu by zaszczepić jeszcze dwie butle z podtlenkiem azotu. Zaraz po odkręceniu zaworu powróciłem do całkowitej kontroli nad pojazdem, a wtedy Virgil był już przede mną. To mnie zdenerwowało. Że ktoś mnie wyprzedził, że ktoś próbował być lepszy, w miejscu, które jest moim azylem. Wszędzie indziej mogę być sponiewierany, mogę być nikim, ale nie tutaj. Nie w moich podziemiach
Ponownie uruchomiłem elektrozawór i przycisnąłem celując w zielone auto. Chciałem go zepchnąć, wykluczyć, może nawet i zabić. Obojętnie. Zaczęliśmy w siebie buchać, wyprowadzając się nawzajem z równowagi.
- Myślałem, że już nikt nie będzie mówił na Ciebie Jay, po tym wszystkim - wycharczał Virgil, gdy nasze auta jechały stykając się mocno bokami. - Może powinieneś sobie odpuścić, loco - uśmiechnął się do mnie parszywie, a we mnie coś zawrzało. Zdjąłem ręką maskę, która nadal zakrywała moją twarz od nosa w dół i splunąłem blondynowi prosto w twarz. 
Prychnąłem dodając gazu i nie patrząc na nic, skierowałem się w stronę Vamp, które było już widać z zza zakrętu. W samochodzie robiło się coraz goręcej, a butle zaczęły świszczeć i dymić, ale nie za bardzo mnie to obchodziło, przy zakręcie spojrzałem jeszcze w jakim odstępie ode mnie jest Virgil i zacząłem wjeżdżać na budynek. Tłum zebranych ludzi zaczął wiwatować na mój widok, niektórzy zaczęli ostrzegać mnie przed nadjeżdżającym zielonym autem. Virgil mógł mnie przecież zepchnąć na sam dół, ale on był dopiero na pierwszym piętrze, a ja na siódmym. Gdy tylko dotarłem na szczyt, zostałem przywitany gwizdem i skandowaniem mojego imienia.
- Następnym razem zastanów się, jak będziesz wracał do sytuacji sprzed roku - odezwałem się do Virgila, gdy wszystkie auta, powróciły już na metę. - I nie mieszaj w to jej. Bo nic sobie tym nie pomożesz.
- A od kiedy to dla ciebie 'ona'? Myślałem, że była twoją miłością, sukinsynu - wysyczał blondyn, a we mnie aż zawrzało. Chciałem już do niego podejść, zacisnąłem pięści i szczękę, ale Danny, wraz z resztą zaciągnęli mnie na sam szczyt.
- Jay, który to już raz, gdy wygrywasz?
- Na pewno nie ostatni - powiedziałem przez megafon, a tłum ponownie zaczął krzyczeć. - Widzę, że mój kolega już idzie, po przegranej - po tych słowach rozległo się wielkie 'buuu', a ja zacząłem się śmiać z satysfakcji - Dla takich jak tu, nie ma miejsca. Idź lepiej do mamusi, bo jechałeś, jakbyś był kurwa nadal na pępowinie uwiązany - prychnąłem, patrząc na niego. - Kto jest królem? - zapytałem wszystkich, a Ci jednogłośnie, wykrzyknęli 'Jay'. - I tak ma być.
Zszedłem z rusztowania i podszedłem do Nicky, która cała się trzęsła. Wydawało się, że zaraz wybuchnie płaczem. Zacisnąłem szczękę i szybko ją przytuliłem. Wszystko zaczęło mnie boleć, gdy tylko widzę choć cień niepewności na jej twarzy, czuję że to moja wina. Nie chcę by cierpiała, a mimo to, jestem głównym powodem, do tego.
- Tak się o Ciebie bałam - wychlipała, wtulając się we mnie jeszcze mocniej. 
- Ej, zrywamy się. Psy wywąchały już co się kroi - Tony krzyknął przez megafon, a wszyscy momentalnie zaczęli się zbierać.
- Wsiadaj - poinstruowałem biegnąc do samochodu. Problem jednak w tym, że teraz nie zjadę z dziesiątego piętra, gdy tłumy ludzi schodzą, torując mi drogę.


Jezu. ENJOY.

sobota, 22 czerwca 2013

Level 13

@CanadianKiddo on Twitter

Jechaliśmy w milczeniu pod mieszkanie Justina, moje myśli były pochłonięte jednym słowem: podziemia. Siedziałam sama w aucie, podczas gdy brunet poszedł coś wziąć, dochodziła już dwudziesta pierwsza, a on nadal nie schodził. W końcu ujrzałam go wychodzącego z budynku, a chwilę później siedział już obok mnie.  
- Układałaś mi w szafkach, gdzie położyłaś czarne pudełko? - spytał bez emocji, odpalając auto. 
- Nie było żadnego pudełka, same farby i alkohol. 
- Świetnie - na tym zakończyła się nasza rozmowa i znowu zostaliśmy skazani na niezręczną ciszę. Mógłby chociaż włączyć muzykę. Jechaliśmy przez cały Nowy York, aż zaczęliśmy zbliżać się do ujścia rzeki Hudson, no może trochę bardziej w lewo od niej. 
Nie zapowiadało się jednak,byśmy wjeżdżali gdzieś pod ziemię, więc albo nazwa nie jest adekwatna do miejsca, do którego zmierzamy, albo jeszcze nie jesteśmy u celu. Wkrótce zaczęłam słyszeć muzykę i wrzaski ludzi, a Justin zaczął zwalniać by zaparkować przed tłumem, który szybko okrążył auto.
Niepewnie wysiadłam z czarnego wozu i spojrzałam na Justina. Uśmiech wkradł się na jego delikatną twarz, że przez chwilę miałam wrażenie, że tylko tutaj jest naprawdę szczęśliwy. Tutaj.. ale co to za miejsce?
- Panowie i państwo, powitajmy naszego króla! - jakiś chłopak stojący na jednym z samochodów zaczął krzyczeć przez megafon. - JAAAAAY! - przeciągnął jak to robi się na przykład na ringach, a cały tłum zaczął gwizdać i wrzeszczeć jeszcze mocniej. Justin natomiast zaczął witać się z czarnoskórym chłopakiem, którego okazję miałam widzieć wtedy w dyskotece. 
- Danny, zaopiekuj się nią - powiedział do chłopaka, który zaraz mnie 'obczaił' i szeroko się uśmiechnął.
- Nie ma problemu, chodź Nicks - kiwnął głową, a ja niepewnie do niego podeszłam. 
Justin podbiegł do jakiegoś rusztowania i sprawnie się na nie spiął. Wszyscy zaczęli patrzeć na niego. Zdjął skórzaną kurtkę wieszając ją na barierce, a następnie koszulkę, którą rzucił w tłum. Odwrócił się tyłem i napiął mięśnia, pokazując wyrzeźbione plecy. Jejku, oni tutaj naprawdę go kochają...
Następnie zeskoczył, a wszyscy stworzyli krok wokół niego. Dostał megafon od tamtego chłopaka, stojącego na samochodzie.
- Słyszałem, że spadam w rankingu - uśmiechnął się szelmowsko. - W takim razie dzisiaj pokażę, że to nie możliwe - oddał megafon, a wszyscy zaczęli go nakręcać. Był dla nich królem. 
- Jaki ranking? - spytałam Danny'ego.
- Zobaczysz Nicks.
Po chwili na samochody wskoczyło pięciu chłopaków, w tym Justin. Każdy bez koszulki, prezentując swoje mięśnia. Wszyscy pięcioro ustali na rękach, że krew zaczęła spływać im do głowy i zaczęli robić pompki, a gościu z megafonem zaczął liczyć.
- 21! 22! 23! - razem z nim krzyczał tłum. - 43! 44! 45! - nie sądziłam, że ktokolwiek by wytrzymał, ale wszyscy szli łeb w łeb. Ich mięśnia napinały się ukazując każdy szczegół, a żyły wydawały się wyrastać ze skóry. - 67! 68! 69! - aż zaczęły boleć mnie ręce od samego patrzenia. - 97! 98! 99! i STOOO! - przeciągnął chłopak z megafonem, wszyscy zaczęli gwizdać, a chłopacy ustali na nogi podnosząc ręce do góry. Ich ciała lśniły od potu i reflektorów, wyglądali jak Bogowie.
- Witajcie.. w podziemiach! - równo ze słowami chłopaka, samochody zaczęły unosić się na resorach, ogromne głośniki zaczęły zapuszczać tą samą muzykę, obręcze zaczęły płonąć, a chłopcy na deskach przez nie przeskakiwali. Nigdy nie widziałam takie atmosfery.
- Obstawiać możecie u mnie, zapraszam! - powiedział gościu od megafonu, a ludzie zaczęli wyjmować pliki banknotów. Justin natomiast dołączył do mnie i do Danny'ego.
- Podrasowałeś go? - spytał na wejściu na co czarnoskóry się uśmiechnął.
- No pewnie, dodałem tyle gazu, że możesz wybuchnąć w powietrze, więc radzę uważać.
- I to właśnie lubię. A jak chłodnica?
- Wymieniona, będzie chodzić jak w zegareczku.
- To dobrze - Justin zmierzył wilgotne włosy i splótł ręce na karku.
Chwilę staliśmy nic się nie odzywając, aż w końcu ten od megafonu, któremu muszę wymyślić imię więc niech będzie Ben, się odezwał.
- Dostałem cynk, że jest czyściutko, więc zaczynami zabawę - wrzasnął, a wielkie kontenery zaczęły się otwierać, ukazując pięć aut. Justin pociągnął mnie za rękę i udaliśmy się do jednego z nich, w kolorze czarnej perły. Po bokach pokryty był płomieniami, natomiast na dachu namalowana została twarz przedstawiająca kościotrupa od brody do nosa, a od nosa w górę człowieka. Twarz uśmiechała się szeroko pokazując szczękę pełną ostrych zębisk, oczy pusto wpatrywały się przed siebie. Za malowidłem twarzy rozciągał się krwisty cień mający ogromne łapska ze szponami, w prawej łapie ściskał serce. Całość naprawdę robiła wrażenie, dla mnie jednak była nieco przerażająca.
- Postarałeś się - stwierdził Justin, gratulując Danny'emu. Od razy usiadł za kierownicą i nałożył maskę do połowy twarzy, właśnie przedstawiającą kościotrupa. Teraz wyglądał idealnie jak na dachu samochodu. Zaczął pocierać kierownicę i otworzył okno.
- Wsiadaj.
- Nigdzie nie pojadę - powiedziałam w miarę przekonująco. A przynajmniej mi się tak wydaje, że tak brzmiałam.
- Wsiadaj, bo będziemy ruszać z innego miejsca - westchnął odsuwając maskę z ust tak, że trzymała się teraz tylko na jego brodzie. Niepewnie wsiadłam do tej maszyny, która jak dla mnie jest tylko wyrocznią śmierci.
- Nie mów, że będziesz się ścigał - ściszyłam głos.
- Będę - uśmiechnął się szelmowsko i odpalił auto tak głośno, że wszyscy mogli to usłyszeć. Przejechaliśmy pod wielki bulwar, przy którym zdążyło się już zebrać sporo ludzi. Od razu jak auto się zatrzymało, wyskoczyłam jak poparzona. Nie miałam zamiaru siedzieć z nim w tym aucie.
- Życz mi bym przeżył - uśmiechnął się Justin, a ja podeszłam do Danny'ego, który otworzył maskę. Zaczął coś podkręcać, oglądać, a po chwili zamknął maskę z powrotem i się cofnął. Zrobiłam to samo co on.
Po chwili tłumy ludzi zaczęły również się cofać, zostawiając pięciu samochodom sporo miejsca. Dwie skąpo ubrane blondynki wyszły przed auta, trzymając grube wstęgi i unosząc ręce ustawiły się w odstępie dwóch metrów.
Justin włączył coś w aucie, a po chwili dwa ogromne głośniki, zamontowane po bokach pojazdu zaczęły nadawać nieznaną mi piosenkę. Była ona tak głośnia, że praktycznie uciszała krzyki tłumu. Samochody zaczęły warczeć, przygotowując się do startu, a dziewczyny opuściły ręce ze wstęgami, pozwalając im wyruszyć. Czułam zapach spalanej gumy, a miejsce, w którym wcześniej stały samochody, zostało zapełnione przez ludzi, wpatrujących się w niknące maszyny.
- Ale on da sobie radę? - spojrzałam na Danny'ego, któremu uśmiech nie schodził w twarzy.
- No pewnie. Jest naprawdę dobry, a jak włączy pełny bieg z butlami, które zamontowałem, to albo wygra, albo wybuchnie. Innej opcji nie ma.
Ale taka odpowiedź wcale mnie nie zadowalała. Po raz pierwszy to ja martwiłam się o niego. Naprawdę, intensywnie.


Och, mam nadzieję, że to się spodobało, bo ja jestem z siebie dość zadowolona. Uwielbiam takie rzeczy, a pomysł na nielegalne wyścigi zrodził się w mojej głowie, gdy zobaczyłam to zdjęcie na początku rozdziału. Uznałam, że ta maska musi coś oznaczać, w tym wypadku demona za kółkiem. No.. właściwie nie tylko za kółkiem, ale o tym dowiecie się wkrótce c:

piątek, 21 czerwca 2013

Level 12

(3) indie | Tumblr

Leniwie wyciągnęłam nogi czując się niezwykle wypoczęta głębokim snem, którego brakowało mi od dawna. Opierałam się głową o klatkę piersiową Justina, a jedna z moich rąk nadal był spleciona jego. Natychmiast poczułam, że oblewam się rumieńcem i delikatnie podniosłam się na łokciu. Justin pod czas snu wyglądał jak prawdziwy anioł. Jego długie rzęsy rozłożone na wierzchu policzków sprawiały, że nie mogłam oderwać od nich oczu. Podbródek miał lekko wyciągnięty ku sufitowi, a usta delikatnie rozchylone, tworzące maleńkie 'o'. Jego klatka piersiowa delikatnie unosiła się i opadała. 
Veronica, przestań tak na niego patrzeć! Skarciłam się w myślach, sama się sobie dziwiąc, w jaki sposób obserwuję chłopaka. Próbując go nie obudzić, wyślizgnęłam dłoń z jego uścisku i ostrożnie wstałam z łóżka, po czym skierowałam się do łazienki. Musiałam wziąć chłodny prysznic, by się trochę rozbudzić, bo oczy nadal mi się samoistnie zamykały. Całą łazienkę wypełnił zapach truskawkowego żelu do kąpieli, którym masowałam swoje ciało. Gdy moje stopy zetknęły się z chłodnymi kafelkami, ocknęłam się, że nie zabrałam świeżych ubrań do łazienki. No tak, zapomniałam, że jestem ciotą.
Owinęłam się białym ręcznikiem i wypełzłam z łazienki, idąc w stronę szafy. Mój wzrok jednak w pierwszej kolejności, napotkał oczy Justina, który zdążył się już obudzić. Poczułam, że pąsowieję, więc prędko się odwróciłam i odsunęłam szufladę, by wyjąć z niej czystą bieliznę.
- To zabawne, jak bardzo Cię rozpraszam - mruknął Justin. W jego głosie można było rozpoznać zadowolenie i rozbawienie. Tylko przełknęłam ślinę i podeszłam do szafki z ubraniami, z której miałam zamiar wyjąć cokolwiek, byle nie łatwo rozrywalną sukienkę od Lorda. - To już drugi raz, gdy spaliśmy w jednym łóżku - odezwał się brunet, próbując wyprowadzić mnie z równowagi. 
- Kolejnego razu nie będzie.
- Zobaczymy.
- Coś sugerujesz?
- Nie, nic - wzruszył ramionami, a ja ponownie weszłam do łazienki kiwając głową z dezaprobatą. Jest stanowczo zbyt pewny siebie. W każdej dziedzinie. Założyłam czystą bieliznę, krótkie spodenki i luźny t-shirt, należący to Todlera. Chyba mam za dużo jego rzeczy, ale co poradzić, że uwielbiam męskie ubrania? Właśnie taka jest Nicky, a nie jakaś seksowna laleczka wykreowana przez ojca Justina. 
- Kapie Ci z włosów - stwierdził Justin, podchodząc do mnie, gdy tylko opuściłam łazienkę. 
- Mniejsza, idę zrobić śniadanie - westchnęłam wymijając go i zeszłam do kuchni. Sama się sobie dziwię, że jeszcze nie poprosiłam go, o opuszczenie domu. Ale właściwie... nic by się chyba nie stało, gdybyśmy spędzili dzień razem? Muszę go poznać i stwierdzić czy moja ostrożność wobec niego jest słuszna. Nie wiem co się dzieję. Ja chcę dzielić z nim czas. Z NIM.
Zajrzałam do zamrażalki i wyjęłam z niej chleb tostowy po czym włożyłam kromki do tostera. W tym czasie Justin zdążył zmaterializować się tuż obok mnie. Zaczął przyglądać mi się przez ramię temu co robię, a wyjmowałam właśnie talerze. Nie mogłam się nawet ruszyć, bo jego ręce opierały się o blat po obu stronach mnie. Starałam się zachować normalnie, ale taka bliskość mnie rozpraszała.
Ale spanie z rękę w jednym łóżku Cię nie rozpraszało - zadrwił za mnie głos w mojej podświadomości - pod wpływem emocji tamtych wydarzeń i tylko z takiego powodu - próbowałam usprawiedliwić się przed samą sobą.
- Jest miejsce w którym nie czujesz się jak u siebie w domu? - spytałam z nutką ironii i wyjęłam chrupiące już kromki chleba, by nasmarować go dżemem i masłem orzechowym. Przy okazji - świetna mieszanka!
- Wszędzie czuję się pewnie.
- No tak, przecież to oczywiste.
- Ty natomiast jesteś spięta, chociaż udajesz, że tak nie jest. Na przykład teraz - mruknął przenosząc swoje dłonie no moja biodra i obrócił mnie do siebie przodem. Wciągnęłam dyskretnie powietrze i zaczęłam wpatrywać się w jego tęczówki. Znowu takie.. puste. Sztuczne. Miał soczewki. Jezu, on nosi kolorowe soczewki!
- Czemu nosisz soczewki? - zmarszczyłam czoło. Uhuhu, Veronica, gdzie ta twoja niepewność w stosunku do Justina?
- Bo lubię - to pytanie widocznie go zdenerwowało, bo puścił ręce z moich bioder, a jego żuchwa wyraźnie się zarysowała. - Wystygną Ci grzanki - ominął mnie wzrokiem, bym nie złapała z nim kontaktu wzrokowego.
- Dobra, dobra.
Justin tylko westchnął i wstawił kromkę chleba do tostera.
Siedząc przy blacie, tuż obok bruneta znowu zaczęłam czuć napięcie narastające między nami. Aha, czyli znowu wracamy do punkty wyjścia. Ok.
- Nigdy nie jadłem z nikim śniadań, to dziwne - odezwał się Justin, przykładając sobie tost posmarowany masłem do ust.
- A rodzina? - ściągnęłam brwi i zahaczyłam wzrok w koszyk stojący na blacie. Wolałam nie łapać z nim kontaktu, trochę się bałam tych jego oczu bez emocji, sztucznych tęczówek, stoickiego spokoju namalowanego na twarzy, który znowu powrócił.
- Nie pamiętam by było coś takiego, ojciec jada tylko z czarną lożą, albo sam. Nigdy z nim nie jadłem nawet obiadu, albo kolacji. Nie mamy ze sobą takich relacji - mówił to jakby wcale go to nie obchodziło, jakby było to coś zwyczajnego. Okej, ja z moim ojcem też nie jadam, bo cały czas przesiaduje w gabinecie, ale mam przynajmniej siostrę, a Justin? Raz był w towarzystwie ojca, a potem już sam. I do tego jeszcze jakaś czarna loża, stanowczo jest tutaj za dużo... dziwacznych nazw.
- Dobra, zmieńmy temat. Zabiorę Cię dzisiaj w pewne miejsce, ale dopiero wieczorem, więc jeśli chcesz się spotkać z przyjaciółmi to nie ma sprawy.
Zabrzmiało to trochę, jakby dawał mi pozwolenie, ale starałam się nie dopuszczać do siebie myśli, że mógłby próbować mnie kontrolować. Wystarczy, że jego ojciec ma taką manię. A może to u nich rodzinne?
- A ty co będziesz w tym czasie robił?
- Uhh.. - mruknął. - Myślałem, że jednak powiesz, że zostaniesz ze mną.
- Nie rozumiem Cię - wstałam od blatu. Wow, znowu mogę normalnie mówić i oddychać przebywając obok niego. Co to za wahania napięcia? Cholera, to już mnie męczy.
- A czego nie rozumiesz?
- Twojego zachowania. Twojego stoickiego spokoju, który potrafisz zamieniać w furię. Tego nie rozumiem. - O matko, ja to powiedziałam na głos. Moje policzki oblały się purpurą, a ja znowu straciłam pewność siebie i cofnęłam się o krok.
- Bo niektóre sytuacje potęgują w nas zebrane uczucia. Nie jestem osobą, która potrafi pokazywać swoje emocje. Wolę jak siedzą we mnie, tak się lepiej czuję. Powinnaś się cieszyć, że w ogóle z tobą rozmawiam, bo moje pogadanki ograniczają się do kilku słów - powiedział sucho i wyszedł z kuchni. Rzeczywiście, na początku wymawiał tylko mistyczne słowa. Teraz nie dość, że ze mną rozmawia, to jeszcze się uśmiecha i denerwuje. Te drugie nieco częściej. Złapałam się za ramiona i wciągnęłam powietrze. Kurde, zaczynam się gubić. Już nic nie wiem. Justin to element, który nie ma własnej układanki. Nie mam pojęcia czego chce ode mnie, jakie są jego myśli. Jednego dnia jest małomówny, drugiego ratuje mnie od gwałtu, innym razem ma atak furii, potem zachowuje się, jakbyśmy znali się od kilku lat. Przeczesałam palcami jeszcze wilgotne włosy i poszłam do pokoju Kath, by zobaczyć czy już śpi.
Oczywiście, że nie spała. Postanowiła zakumplować się z chłopakiem, który ma zaburzenia emocjonalne. Super.
- Jejku, Nicky, nie mogę uwierzyć, że masz tak seksownego chłopaka - odezwała się brunetka, od razu jak weszłam do pokoju. - Jay, nie wiem na co ty poleciałeś - spojrzała na niego i zmarszczyła czoło. Och, ty mała suko.
- To nie jest mój chłopak - posłałam jej złowieszcze spojrzenie. Czasami dziwię się, jak to coś może być człowiekiem.
- To czemu z nim spałaś? Myślisz, że nie zaglądałam do pokoju? Kleiłaś się do niego, aż myślałam, że zgwałcisz go przez sen.
- Justin, chodź już do mojego pokoju. Musimy pogadać.

Zbliżała się godzina osiemnasta, a ja siedziałam w pokoju i czekałam, aż podjedzie Justin. Zaraz po tym jak wyprowadziłam go od Katherine, dostał telefon od ojca i musiał pojechać coś załatwić, a ja w tym czasie spotkałam się z Claire i Todlerem, którzy uznali, że ostatnio coś się ze mną dzieje. Wolałam im jednak nie mówić o tym, że wplątałam się w jakąś chorą grę z gościem, który każe nazywać siebie Lordem, a jego syn zaczyna oddziaływać na mnie w niepokojący sposób. Już nawet nie wiem, czy nie chcę go znać, czy go lubię. Pogubiłam się w tym wszystkim i nawet nie zamierzam się odnajdywać. Muszę po prostu postarać się ustalić jakąś granicę. Nie mogę tracić oddechu na jego widok, nie mogę pozwalać mu się dotykać, nie mogę pożerać go wzrokiem. Zresztą nie wiem po co w ogóle mam się z nim spotkać.
Ubrana w skórzane, czarne spodnie i koszulę jeansową bez rękawów wyglądałam przez okno by wypatrzeć jego samochód. Justin podjechał jednak pod mój dom na motorze, co nie za bardzo mnie ucieszyło, bo motory zawsze wzbudzały we mnie strach. Po prostu naoglądałam się dużo takich wypadków. Przejechałam jeszcze raz palcami po włosach i zbiegłam na dół karząc Kath przekręcić zamek, co graniczyło z cudem, bo znając życie mnie nie słyszała.
- Wsiadaj - skinął Justin, a ja najwolniej jak się da usiadłam za nim. - Złap się mnie.
Veronica, pamiętaj o swoich przyrzeczeniach. Nie będziesz go dotykała!
Chwyciłam za tylną część siedzenia i dałam mu znak, że może jechać, po czym zacisnęłam powieki. Nie wiem jakim cudem w ogóle zdołałam tutaj wsiąść.
Zaciskając palce na pręcie starałam się nie zemdleć i nie spaść, ale jedyne co miałam przed oczami to wypadek.
- Wiesz, że już od dwóch minut stoimy w miejscu?
- Dojechaliśmy? O boże - odetchnęłam z ulgą i błyskawicznie znalazłam się na ziemi. Miałam ochotę ją pocałować, ale to by było dziwne.
- Uznałem, że nie wytrzymasz jazdy na motorze, a zostało nam trochę drogi, więc przesiadamy się do samochodu - wyjął kluczyki z kieszeni, a po chwili auto stojące parę metrów obok zaczęło dawać znak  za pomocą świateł. Posłusznie przeszłam do czarnego samochodu i usiadłam na miejscu pasażera. Samochody na szczęście mnie nie przerażają. Justin dołączył do mnie chwilę później.
Jechaliśmy w kompletnej ciszy, bez żadnej muzyki. Tak jak było to w przypadku, gdy jechałam do niego do domu. Może nie lubi muzyki? Nie wiem.
- Hej Jay! Parę miesięcy temu spotykaliśmy się w weekendy, pamiętasz? Może powinniśmy do tego wrócić? Oddzwoń, Misty - odezwał się kobiecy głos, gdy Justin odebrał wiadomość z poczty głosowej przez głośniki w aucie. Zmarszczyłam czoło.
- Nie oddzwonisz?
- Nie. Gdybym miał oddzwaniać do wszystkich dziewczyn pokroju Misty, nie miałbym jak oddychać.
- To niemiłe jak traktujesz dziewczyny - nabrałam pewności siebie. Nienawidzę jak chłopacy traktują nas jako obiekt seksualny. Przelecieć i zapomnieć. - Z wszystkimi robisz to samo? Sypiasz z nimi i się nie odzywasz?
- Tak.
Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi języka w gębie. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi.
- A co do mnie też masz taki plan?
- Nie, ty jesteś.. - westchnął. - Moją Nicky.
Kolejny telefon.
- Jay, co ty do cholery robisz? Nie było Cię w podziemiach przez tydzień. Zdajesz sobie sprawę, że spadasz w rankingu? - odezwał się suchy, męski głos.
- Taa.
- Jak dzisiaj Cię nie będzie, to twoje miejsce przejmuje Bryce.
- Będę - odpowiedział szorstko Justin. Znowu ma ten swój bezemocjonalny stan, w którym jest nieczuły i nic go nie obchodzi.
- Mam nadzieję.
I jeszcze jeden telefon.
- Kto ma psychopatycznego przyjaciela, który jest skurwysynem? - entuzjastyczny, znajomy mi głos zaczął rozbrzmiewać w głosnikach.
- Danny, gadaj do rzeczy.
- Och, a ty znowu swoje.. - mruknął niezadowolony chłopak. - Obstawiać na Ciebie?
- Tak, zaraz będę.
- Ale gdzie? - przerywam im tą dziwną konwersację. Justin patrzy na mnie z szelmowskim uśmiechem.
- Jak to gdzie? Zabieram Cię do podziemi.



Na początku jarałam się tym rozdziałem, potem uznałam, że się troszkę zjebał, ale to już mniejsza. Ważne, że zawarłam w nim to co chciałam. ENJOY.

niedziela, 16 czerwca 2013

Level 11

AleeCerrato | via Tumblr 

Wszędzie ciemno. Moja skóra zdążyła już dostać gęsiej skórki, podczas siedzenia między jednym, a drugim budynkiem, dosłownie dwie przecznice od hotelu. Oczy same zaczęły mi się zamykać, byłam zmęczona i chciałam już wrócić do domu. Liczyłam każdą sekundę, w nadziei, że z kolejną pojawi się Justin. I wystarczyło mi tylko usłyszeć jego chrząkniecie, gdy szedł chodnikiem i się rozglądał, by zerwać się na równe nogi i do niego pobiec.
- Gdzie masz ubrania? - spojrzał na mnie od góry do dołu, ale się nie zdziwił. Bardziej zdenerwował. To było dobre określenie.
- Długa historia. Po prostu jedźmy najszybciej jak się da.
- Po pierwsze, masz to - zdjął swoją bluzę i wetknął mi ją do rąk, a ja założyłam ją, co chociaż trochę zakryło moje ciało. - Po drugie, czy zrobił Ci to tamten kretyn? - jego głos brzmiał bardzo stanowczo i trochę mnie przerażał. Jakby był na mnie zły, że uciekłam półnago z hotelu, przed Loganem.
- Mogę powiedzieć Ci w samochodzie? - próbowałam jak najszybciej wsiąść do auta i wrócić do domu, ale Justin ani drgnął.
- Co. On. Ci. Zrobił. - przeciskał każde słowo przez zęby, patrząc gdzieś przed siebie. Jego złość w źrenicach, narastała jeszcze bardziej. Wydawało mi się, że zaraz wybuchnie. Doskonale wiedział, co się stało, a i tak pytał mnie o to.
- Justin, proszę Cię - próbowałam zwrócić na siebie jego wzrok, ale dalej patrzył pusto gdzieś na wprost.
- Co. On. Ci. Zrobił.
- Próbował mnie zgwałcić - tylko tyle wystarczyło, by jego oczy zapłonęły. Białka się zaczerwieniły, żrenice powiększyły, nabrały nowego odcieniu czerni. Tylko tęczówki dalej pozostawały niezmienne, niby sztuczne osłony tego, co drzemało w nim. Widziałam jak jego szczęka się zarysowała, a pięści zacisnęły.
- Zabiję go - syknął idąc przed siebie, a ja podbiegłam do niego i łapiąc za ramię, próbowałam zatrzymać. - Zabiję go, zabiję - mówił właściwie do siebie, bo na mnie nie zwracał najmniejszej uwagi.
- Justin, proszę! - naprawdę ostatnie o czym marzyłam to ponowne ujrzenie twarzy tamtego jebanego biznesmena.
- Nikt nie będzie robił nic wbrew twojej woli - krzyknął. Uniósł niewyobrażalnie głos, aż poszczególne dźwięki dalej drżały w moich uszach. Jego oddech przyśpieszył, a on podszedł do stojącego, betonowego słupa i zaczął z całej siły okładać go pięściami. Teraz to już zupełnie nie był ten sam, spokojny chłopak, którym wydawał się na początku. Teraz był przerażającym, nabuzowanym furiatem, który wymierzał kolejne ciosy w słup, coraz mocniejsze.
- Przestań - próbowałam go powstrzymać, ale mój głos zagłuszały jego krzyki, jakby sam siebie próbował przekrzyczeć. Co parę wymierzeń, dokładał również kopnięcia. Jego kostki całkowicie zapełniły się czerwienią. Chłopak jednak zaprzestał po jeszcze kilku uderzeniach i dalej oddychając nierównomiernie szybko spojrzał na mnie.
- Nikt - wycedził. - Nikt.
Bałam się do niego podejść, ale jedyne co przychodziło mi do głowy, by zaprzestać jego furii było wtulenie się w niego.Ściskałam go z całej siły, byle tylko utrzymać go przy sobie, byleby jego zdenerwowanie opadło.
- Czemu robisz mi to wszystko - mruknął beznadziejnie, uspakajając swój oddech.

Starałam się otwierać drzwi najciszej jak umiałam, by tylko nie obudzić Kath, chociaż to, że spała o tej godzinie, graniczyło z cudem. Ze względu jednak na mój ubiór i towarzysza, nie chciałam by mnie zobaczyła. Nie miałam ochoty dyskutować z tą małą suką. Szłam na palcach, omijając jej pokój, a gdy tylko weszłam z Justinem do siebie, przekręciłam zamek w drzwiach. Podeszłam do szafki i wyciągnęłam z niej jakieś spodenki, prawdopodobnie Rough i dużą bluzkę, po czym oddałam brunetowi jego bluzę, która swoją drogą niesamowicie pachniała i była bardzo przyjemna w noszeniu.
- Jesteś zmęczona? - spytał gdy wdrapałam się na łóżko. Kiwnęłam głową i schowałam twarz w poduszkę. Justin położył się tuż obok mnie, czułam jego wzrok na sobie. Podniosłam głowę i przekręciłam się na bok, w taki sposób, że teraz oboje leżeliśmy wpatrując się w siebie. Jego wyraz twarzy znowu był spokojny, tak jak na początku 'naszej znajomości'. Usta układały się delikatnie w lekko rozchylony dzióbek, oczy, delikatnie zmrużone studiowały moje tęczówki milimetr po milimetrze. A jedynymi dźwiękami w pokoju, były nasze oddechy, nieco niepewne, nierównomierne.
- Czemu się tak o mnie martwisz? - spytałam patrząc jak odgarnia kosmyki włosów z mojej twarzy.
- Implus - szepnął wpatrując się we mnie, a ja cicho mruknęłam.
- Wydaje mi się, że przejmujesz się wszystkim za bardzo - chwyciłam jego dłoń i zaczęłam dokładnie oglądać. Była cała napuchnięta, pokryta siniakami i rankami. Strasznie bolało mnie to, że odnosi przeze mnie takie obrażenia. Zaczęłam obdarowywać jego kostki delikatnymi muśnięciami, jakby to miało umorzyć jego ból. Łza zaczęła spływać po moim policzku, ale szybko starłam ją o poduszkę. Byłam już zmęczona, cały czas trzymając jego rękę przymknęłam powieki.
- Dobranoc - szepnął Justin.
- Zostaniesz na noc?
- Chyba nie wydaje Ci się, że zostawię Cię samą - mruknął zaciskając palce w mojej dłoni. Kiwnęłam głową i podciągnęłam się do niego, jakbym przez to miała poczuć się bezpieczniej. Moja twarz znajdowała się teraz przy szyi Justina, a jego usta stykały się z moim czołem. Nadal trzymając jego dłoń, drugą ręką ścisnęłam jego bluzkę. I mimo, że nadal byłam zdania, że Justin jest niebezpieczny i dziwny, czułam się tutaj, przy nim, najbezpieczniej.
- Jesteś zmęczona, czy smutna? - szepnął brunet, a jego oddech muskał moją skórę.
- I to i to.
- Ja też - westchnął głaszcząc moją głowę. - Ale dopóki mam o kogo się martwić jest dobrze.


Króciutki ale nie mam za dużo czasu, bo kompa aktualnie nie mam. ENJOY.

niedziela, 9 czerwca 2013

Level 10


Od dłuższego czasu siedzieliśmy w milczeniu, ja wpatrująca się w podkładkę na stoliku, a Logan we mnie. Przez chwilę zastanawiałam się nad jakąś dyskretną ucieczką, ale uznałam, że skończyłoby się to nie za dobrze. Nie minęło pięć minut, a przyszła młoda kelnerka chcąc odebrać zamówienie.
- Ja dziękuję - uśmiechnęłam się podając jej kartę dań. Nie miałam ochoty na nic.
- Na pewno jesteś głodna - głos mężczyzny był niezwykle spokojny, ale widać było, że go zdenerwowałam.
- Nie, jadłam przed wyjściem.
- W takim razie coś do picia - uniósł nieco głos, aż moje ciało przeszyły ciarki. - Dla mnie to co zawsze i białe wino.
Kelnerka tylko się uśmiechnęła, zapisała zamówienie na kartce i wyszła zostawiając nas samych.
- Opowiedz coś o sobie - mężczyzna oparł brodę na dłoniach i zaczął wpatrywać się na mnie wyczekująco. - Może na początek czym się zajmujesz. Lord nic mi nie mówił o tobie.
- Chodzę do szkoły - wzruszyłam ramionami i zaczęłam bawić się świecznikiem.
- Ile masz lat?
- Osiemnaście.
Logan podsumował to tylko krótkim 'Ooouu' i oblizał wargi wywołując u mnie odruch wymiotny. Był w miarę przystojny jak na swój wiek, co nie wykluczało, że przebywanie z nim było dla mnie ohydne.
- A skąd znasz Lorda? - spytał po dłuższej chwili ciszy. Lord, kto wymyślił mu takie przezwisko? Jak dla mnie, przypomina bardziej Jokera. Tylko wygląda jeszcze bardziej szaleńczo i groźnie. - Właściwie to mnie nie obchodzi. Ważne, że mi Ciebie pożyczył, a on nie lubi się dzielić.
Sukinsyn.
Dobrze, że do pomieszczenia weszła kelnerka przynosząc wino i przystawkę, bo miałam już ochotę na chwilę obelg, co mogłoby się skończyć niekoniecznie dobrze dla mnie. Chciałam już po prostu skończyć ten głupi teatrzyk, ale nie zdążyłam jeszcze podmienić kart. Nie wiedziałam nawet gdzie ją ma. Zresztą powinnam się uczyć, a nie chodzić na randki z dwa razy starszymi od siebie 'biznesmenami'.
- Więc, Veronico, czym się zajmujesz gdy nie chodzisz do szkoły? Czy twoim głównym celem jest tylko zadowalanie Lorda?
- Nie. Dzisiejsze spotkanie to tylko przysługa - próbowałam brzmieć w miarę przekonująco i spokojnie, chociaż miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Ściskało mnie w żołądku i .. ugh, chyba zaraz zwymiotuję. No i jeszcze mój telefon zaczął wibrować, informując mnie o esemesie.
- Zaraz przyjdę - mruknęłam i wstałam od stolika, kierując się prosto do łazienki.
OD: Uknown
Czemu nie powiedziałaś mi co dzisiaj robisz? 
Nie wiedziałam, czy napisał to Justin, ale miałam takie wrażenie. Szybko zapisałam numer w kontaktach i odpisałam:
DO: Justin
A jak miałam Ci powiedzieć? Zresztą nie musisz się o mnie martwić. Wszystko w porządku.
OD: Justin
Gdzie jesteś?
Schowałam telefon do torebki, poprawiłam włosy i powróciłam do męczarni, jakimi było siedzenie w jednym pomieszczeniu z tamtym padalcem. Jeśli jeszcze raz między wierszami powie, że jestem dziwką, to nie wiem co zrobię. A jeśli chodzi o Justina.. nie powinien się mną interesować. Jestem mu wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobił, ale powinnam się nauczyć polegać na sobie, sama wpakowałam się w to wszystko i sama się z tego uwolnię.
- Przepraszam - odezwałam się wchodząc do pomieszczenia i zajęłam miejsce na przeciwko Logana, który co chwila nadziewał kawałek sałaty na widelec i mielił go w buzi.
- Nie ma sprawy. Czyli ty jesteś w wieku Jaya, tak? - spytał mnie próbując wymyślić jakiś temat. - A nie, on chyba ma dziewiętnaście lat.
- Jay?
- Nie znasz Justina? - mógł przecież od razu mówić Justin, a nie Jay. Nie doszłam jeszcze do etapu poznawania jego ksywek. - Tego dzieciaka zna chyba cały Nowy York - pokręcił głową. - Mały sukinsyn.
Pokiwałam tylko głową, że rozumiem jego zachwyt i chwyciłam za kieliszek z winem. Upiłam łyka i odstawiłam go z powrotem, bo wcale mi nie posmakowało. Wolę sok pomarańczowy. Zdecydowanie.
- A ty czym się zajmujesz?
- Taka sama branża co Lord, jeśli wiesz co mam na myśli.
- Tak, wydaje mi się, że tak - westchnęłam próbując znaleźć miejsce, na którym mogłabym osadzić swój wzrok.
- Wiesz co, uznałem, że wygodniej będzie jak pojedziemy do jakiegoś hotelu. Będziemy mieli więcej prywatności, jeśli wiesz o czym mówię - podeśmiał się Logan i wstał od stolika pokazując na drzwi.
- Nie musimy nigdzie jechać, tutaj jest przecież jest bardzo fajnie.
- Nie będę powtarzać - warknął otwierając drzwi i zacisnął szczękę. Super, bo ja przecież znam mało ludzi, którzy mają wahania nastrojów. Niechętnie wyszłam z pomieszczenia i udałam się do głównego wyjścia, a potem do dużego Range Rovera. W restauracji jeszcze czułam się bezpiecznie, bo ktoś mógł usłyszeć mój krzyk, a teraz jadę samochodem z gościem, który rozbiera mnie wzrokiem. No i co mam robić?

Siedząc na brzegu wielkiego łóżka wpatrywałam się we własne dłonie, próbując uspokoić kołatanie serca. Logan poszedł gdzieś na chwilę zostawiając mnie samą, w pokoju hotelowym, jakbym była jego niewolnicą. Wyjęłam telefon z torebki i odblokowałam ekran:
14 nieodebranych połączeń
8 nowych wiadomości
OD: Justin
Odpowiesz w końcu?
OD: Justin
Ncky?
OD: CJ
Przyjdziesz do mnie, nudzi mi się -,-
OD: Justin
Daję Ci dwie minuty na odpowiedź...
OD: Justin
Nie denerwuj mnie
OD: Justin
Rozumiesz, co do Ciebie piszę?
OD: Rough
Jak tam randka z gościem, którego nie znam?
OD: Justin
KURWA VERONICA JEŚLI CIĘ O COŚ PYTAM TO ODPOWIADAJ
Chciałam już mu odpisać, dla świętego spokoju, ale nie miałam jak, bo drzwi od pokoju zaczęły się otwierać, a ja musiałam schować telefon. Odłożyłam torebkę z powrotem na stoliki i usiadłam na brzegu łóżka, starając się zachowywać jak najspokojniej.
- Dziękuję za wieczorne towarzystwo. Właściwie to Lord zwykle podsyła mi starsze i bardziej pewne siebie kobiety, ale od czasu do czasu przyda się coś innego - na jego usta wkradł się parszywy uśmiech, a jego słowa wywołały u mnie kolejny odruch wymiotny.
Chciałam powiedzieć, że nie jestem żadną dziewczyną do towarzystwa, ale jeśli nią nie jestem, to kim jestem? Nie odezwałam się więc w ogóle, odwracając wzrok od Logana.
- Możemy już przejść do sedna? Trochę się niecierpliwię - mruknął podchodząc do mnie i zaczął odpinać pasek od spodni. Momentalnie cofnęłam się bardziej wgłąb łóżka, a moje gardło się zacisnęło, że nawet nie mogłam przełknąć śliny. - Jeśli będzie ci wygodniej, jak będziesz leżeć na łóżku, to w porządku. - mężczyzna wzruszył ramionami i rozpiął rozporek.
- Co ty wyprawiasz?! - cofając się natknęłam na oparcie łóżka, podczas gdy Logan zdejmował z siebie spodnie.
- Och, zamknij się już - przewrócił oczami i wskoczył na łóżko, docierając do mnie. Starałam się go odepchnąć, ale jego ogromne dłonie zaczęły ściskać moje uda, niewyobrażalnie mocno.
- Zostaw mnie! - krzyczałam okładając go pięściami, ale jemu się chyba to bardziej podobało bo zaczął się uśmiechać. W tej chwili bardzo pożałowałam, że nie powiadomiłam Justina gdzie jestem. Nie było szans, by ktoś tutaj wszedł, a mężczyzna dobierający się do mnie, był po prostu zbyt masywny.
- Możesz mnie nawet gryźć, to podniecające - wysapał szarpiąc moją sukienkę, aż słyszałam jak materiał się pruje. Po chwili zaczął zrywać ze mnie sukienkę, która swoją drogą wcale nie była za dobrej jakości, skoro dała się podrzeć. Miałam na sobie jedynie strzępek rękawa i pasek na brzuchu. Moja bielizna i większość ciała zostały odsłonięte, a oczy Logana zapłonęły.
- To mi się podoba - uśmiechnął się wlepiając swoje usta między moje piersi. Ciągnęłam go za włosy, próbowałam odepchnąć nogami, ale nic. Zdawał się być jak kamień. Zaciskając szczękę, by tylko się nie popłakać, rozejrzałam się po pokoju. Chwyciłam za lampkę, stojącą na stoliku nocnym, obok łóżka i z całej siły uderzyłam go w tył głowy, aż złapał mężczyzna zaprzestał dobierania się do mnie i złapał się za bolące miejsce.
- Ty suko - jęknął przykładając głowę do łóżka, a ja wręcz zeskoczyłam na podłogę, podbiegłam do drzwi ale były zamknięte. Pięknie. Moje ciało całkowicie drżało, a ja próbowałam wymyślić coś w ciągu kilku sekund, bo blondyn zaczął się podnosić. Zaczęłam szarpać za klamkę, w nadziei, że to coś pomoże, ale drzwi ani drgnęły. Skierowałam się do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Te z kolei wcale nie były takie solidne, więc miałam wrażenie, że mężczyzna zaraz je wyważy. Po chwili zaczęło się walenie i ciągnięcie za klamkę.
- Otwieraj to - warknął dość spokojnie, a ja milczałam próbując coś wymyślić. - Słyszysz mnie dziwko?! - tym razem wrzeszczał, kopiąc w drzwi, które pod wpływem jego ruchów zaczęły się coraz bardziej chybotać. - Jeśli mówię, że masz otwierać, to to zrobisz, rozumiesz?! - przeciągnął ostatnie słowo krzycząc tak głośno, że musiał usłyszeć go cały hotel. Weszłam do kabiny prysznicowej i nastawiłam na wrzątek, po czym nakierowałam rączkę od prysznica prosto na drzwi. Szybko przekręciłam zamek w drzwiczkach i włączyłam wodę, gdy tylko Logan otworzył drzwi. Gorący strumień zaczął oblewać jego twarz, powodując, że zaczął krzyczeć z bólu, a ja wybiegłam z pomieszczenia rozglądając się za kluczem. Leżał na szafeczce, tuż obok mojej torebki. Chwyciłam za obydwie rzeczy i rzuciłam się w kierunku drzwi. Logan zaczął się podnosić z mokrych płytek, więc miałam bardzo mało czasu. W dodatku trzęsące ręce w niczym mi nie pomagały. Udało się! Włożyłam kluczyk w drzwi i przekręciłam, by po chwili wybiec na korytarz. Dopiero wtedy pozwoliłam spłynąć łzom i w pełni świadoma, że nie mam nic poza bielizną biegłam do drzwi pożarowych. Chciałam się wydostać z tego budynku, nie myślałam teraz o dalszych konsekwencjach. Znajdując się na holu, nie robiłam sobie nic z tego, że wszyscy mi się przypatrują. Po prostu wybiegłam z tego przeklętego hotelu, kierując się przed siebie. W końcu wyciągnęłam telefon doskonale wiedząc jaki numer wybrać.
- Justin? - głos mi się łamał, a do tego nie miałam już siły biec. - Przyjedź po mnie.
- Gdzie jesteś? Zaraz będę.



 Ej no dobra, jest okej. Uznajmy, że wszystko w porządku, no nie? 

niedziela, 2 czerwca 2013

Level 9

Large

- Cześć, Veronico - odezwał się mężczyzna siedzący na moim łóżku. Doskonale pamiętałam jego twarz, pokrytą okropnymi bliznami, jego arogancki uśmiech. Ojciec Justina. Siedział właśnie w moim pokoju, teraz. Nie mogłam się poruszyć, cała drżałam na widok jego osoby. On natomiast zachowywał spokój, a nawet się uśmiechał, przekręcając głowę w bok. - Przepraszam, że nachodzę, ale wczoraj Cię nie zastałem. Uznałem, że poczekam - jego głos był taki oficjalny, kulturalny, a mimo to widziałam w nim tylko sukinsyna.
Kiwnęłam głową i zacisnęłam usta w wąską linijkę. Po co do cholery przyszedł?
- Co powiesz na kolację wieczorem? - rzucił po chwili i spojrzał na mnie wyczekująco, chociaż wcale nie chciał odpowiedzi. To był bardziej rozkaz. - Spokojnie, nie ze mną - puścił do mnie oczko, widząc moją minę. Przełknęłam ślinę i zamrugałam kilkakrotnie, żeby tylko się nie popłakać. Kurwa, czemu ja cały czas ryczę?
- Czemu mam iść z kimś na kolację?
- Spotkasz się z moim przyjacielem. Jedyne co masz zrobić to dyskretnie podmienić mu czarną kartę pamięci, na taką samą, którą trzymam teraz w ręku - pokazał mi maleńką kartę, która w jego dłoni wydawała się jeszcze bardziej mikroskopijna. - To czy będziesz musiała się z nim pieprzyć, by tego dokonać, nie obchodzi mnie. Tylko nie wpadnij, bo Logan jest porywczy - zaśmiał się widząc moje przerażenie. - Czy to jest kurwa dla Ciebie takie trudne?
Kiwnęłam przecząco głową i zacisnęłam piąstki.
- Dobrze, o osiemnastej dostaniesz sukienkę, bo musisz jakoś wyglądać. O dziewiętnastej przyjedzie po Ciebie samochód i zawiezie na miejsce. A no i pamiętaj kochana, cokolwiek się stanie, bądź dzielna. Czasami trzeba się poświęcić - wstał z łóżka i podszedł do mnie. Jego woda po goleniu buchała w moje nozdrza, a parszywy wzrok się przeze mnie przedzierał.
- Uwielbiam takie dziewczyny jak ty, a uwierz, było ich wiele. Miło było - uśmiechnął się i wyszedł z mojego pokoju. Przetarłam twarz dłońmi próbując odetchnąć i rzuciłam się na łóżko. Czy naprawdę nie mogę przeżyć jednego dnia bez tych chorych rzeczy?
Chwilę po wyjściu ojca Justina poszłam się wykąpać i przebrałam się w szare dresy i czarną bokserkę. Musiałam jeszcze pojechać po Katherine, której wcale nie chciało się iść pieszo przez dwie aleje. Czasami mam jej dość i tego, że traktuje mnie jak służącą. Mała dziwka.
- Jestem głodna - zaczęła narzekać, gdy tylko weszłyśmy do domu. Nie mogła nawet podziękować, że ją przywiozłam.
- To zrób sobie coś do jedzenia - westchnęłam i rozłożyłam się na kanapie, by pooglądać sobie telewizję. Moja siostra coś jeszcze klnęła w moją stronę, ale postanowiłam to olać i po prostu poleżeć w spokoju. I zapewne by tak było, gdyby nie brzęczący telefon.

OD:Rough
Zrób mi coś do jedzenia!!!
DO:Rough
Pieprzysz jak moja siostra, haha
OD:Rough
No ale serio, chcę coś do jedzenia. Zaraz będę u ciebie i umieram z głodu

Chciałam mu odpisać, ale po domu rozległ się dźwięk dzwonka, informujący o przybyciu Todlera. W porównaniu do Clarie, on wcale nie wchodzi bez zaproszenia. Otworzyłam drzwi przyjacielowi i przytuliłam go najmocniej jak umiałam. Właśnie tego mi brakowało. Kontaktu z bliskimi.
- No i gdzie obiad dla mnie? - udał obrażonego, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę, którym właściwie jest.
- Wybacz, że nie potrafiłam zrobić czegoś w mniej niż minutę.
- Właściwie to wystarczy jak zamówimy pizzę - wzruszył ramionami i wyjął telefon z kieszeni, by zadzwonić do naszej ulubionej pizzerii. Dawno nie zamawialiśmy nic stamtąd razem. Po upływie pół godziny dostaliśmy ogromną pizzę z podwójnym serem, czyli coś co kocham.
- To jest takie zajebiste - zachwycał się Todler z pełną buzią, przez co widziałam jak jego pokarm się mieli. Super. Zawsze o tym marzyłam, Rough. By widzieć, jak wygląda zmielona pizza w twojej gębie. - O której zwinęłaś się wczoraj do domu? Szkoda, że nie widziałaś twarzy Vinniego. Podobno się z kimś bił - zaśmiał się, sięgając po kolejny kawałek.
- Serio? A mówił z kim?
Okej, dobrze wiedziałam z kim się pobił, bo byłam przy tym, ale chciałam wiedzieć ile informacji mają ludzie z imprezy.
- Nie mówił, kurde chciałbym to widzieć!
- Tak, ja też.. - przeciągnęłam podkurczając nogi. Dziwnie było mi go okłamywać, ale wolałam by nie wiedział, co chciał zrobić mi Vinnie i kto mnie uratował. Zaczęło by się tysiąc pytań, na które wolałabym nie odpowiadać. No bo co miałam powiedzieć? Że Vinniego pobił Justin, chłopak, którego ojciec znęca się nade mną psychicznie, chłopak, który jest dla mnie jedną wielką zagadką, chłopak, który się o mnie martwi, kompletnie mnie nie znając?
Po domu znowu rozległ się dźwięk dzwonka. Oczywiście Kath nie chciało się wyjść z pokoju, a Todler uznał, że to mój dom, a nie jego, więc zmuszona byłam wstać z kanapy i otworzyć. Przede mną stał mężczyzna, ubrany w garnitur, z paczką w dłoniach. Na twarzy miał czarne okulary, przez co nie widziałam jego oczu. Wetknął mi paczkę do rąk i odwrócił się na pięcie. Kurcze, to już siedemnasta?
Zamknęłam z powrotem drzwi i spróbowałam przenieść paczkę niezauważalnie, ale Todler już musiał wstać i udać się w moją stronę. A otworzyć to mu się nie chciało.
- Co to? Zamówiłaś coś na ebayu? Te buty co Ci się podobały? Trzeba było zamówić kalosze - Rough zbombardował mnie tysiącem słów na minute i zabrał mi paczkę, jakby to była jego własność. Usiadłam obok niego, patrząc jak otwiera pudełko. Szybko się zniesmaczył, widząc sukienkę i oddał mi ją. - Ach, kobiety..
- Zamknij się, Thwaites - wytknęłam mu język i zaczęłam oglądać sukienkę. Była prześwitująca na maksa, z milionem kamyczków zakrywających pupę, krocze, trochę brzucha, biust i ręce. Była śliczna, ale nie dla mnie. Będę w tym wyglądać, jak idiotka. Cholera, nie chcę tam iść.
- Po co Ci takie coś? Przecież ty nie nosisz sukienek - bąknął wykrzywiając się, za co dostał ode mnie w głowę. Ale miał rację, ja nie noszę takich rzeczy. - Tylko nie mów, że się z kimś umówiłaś - wybałuszył oczy, chociaż nic takiego nie powiedziałam. Bo nie wiem czy można uznać, ze umówiłam się z kimś, kogo nie znam.
- Wychodzę na kolacje z twoją babcią, kurwa - przewróciłam oczami i wstałam z kanapy. - Dobra, a tak na serio. Zamówiłam sobie na kolejną imprezę, może być? - nie wiem czy zabrzmiało to przekonująco, bo nie umiem kłamać, ale uznajmy, że uwierzył. - A teraz sorki Rough, ale chciałabym się położyć. Idź ponękaj sobie Claire.
Idąc do pokoju słyszałam jakieś jęki sprzeciwu, ale Todler był często zbywany przeze mnie. Miałam jeszcze niecałą godzinę do wyszykowania się na kolację z kimś, kogo zupełnie nie znam. A do tego jakieś chore zadanie, podmienić karty danych. Czy ja wyglądam na zawodowego szpiega? Wykąpałam się, ubrałam sukienkę i beżowe szpilki, zrobiłam makijaż na miarę swoich umiejętności, a włosy puściłam wolno. Wyglądałam dość seksownie, ale samą myśl, że jakiś mężczyzna będzie pożerał mnie wzrokiem było mi niezręcznie.
Około godziny dziewiętnastej, przyszedł tamten mężczyzna i wprowadził mnie do wielkiego czarnego Ranger Rovera, z zaciemnianymi, kuloodpornymi szybami. Czułam się niczym jakaś gwiazda, którą każdy próbuje ochronić. Wewnątrz mnie jednak panikowałam, bo myśl o randce z jakimś niebezpiecznym typem wydawała się być szalona i chora. Zupełnie w stylu tego całego gówna.
- Powodzenia z Loganem. Odważna jesteś - odezwał się jeden z mężczyzn, wiozących mnie na miejsce. - No i podziwiam Lorda, że dał Ci takie zadanie. On nie wysyła na takie rzeczy ludzi, których zna mniej niż pięć lat, a wybrał jakąś pieprzoną osiemnastolatkę.
Po upływie jakiejś godziny dotarliśmy na miejsce. Restauracja Alaina Ducasse w Nowym Yorku. Myślałam, że tam rezerwacji wykonuje się z rocznym wyprzedzeniem. Wysiadając z auta dostałam tylko informację, że mam się zgłosić na rezerwację dla pana Shermana, a kelnerka mnie zaprowadzi w odpowiednie miejsce. I tak właśnie było. Idąc myślałam, że wyskoczy mi serce. Zostałam zaprowadzona do osobnego pomieszczenia, gdzie czekał na mnie trzydziestoletni mężczyzna, elegancko ubrany, z włosami zaczesanymi na bok. Był dość przystojny, ale gdy tylko dotknął mojej ręki i ją ucałował, chciało mi się wymiotować. Ten facet mógłby być moim ojcem.
- Witaj, Veronico - uśmiechnął się i odsunął mi krzesło, bym mogła usiąść.
- Dzień dobry.
- Spokojnie, jesteśmy tutaj sami i nie musisz się krępować - mówił spokojnie, patrząc na mnie, jakby już widział mnie w łóżkowej scenie. Kiwnęłam tylko głową i przełknęłam nerwowo ślinę. To będzie długa noc.

Chciałam dodać rozdział wczoraj, ale nie miałam zbytnio czasu. Ważne, że wyrobiłam się teraz, no nie?