Cały wtorkowy dzień byłam roztrzęsiona. W szkole
uważałam na lekcjach najlepiej jak umiałam chociaż byłam gdzieś daleko. Przerwę
obiadową spędziłam z Claire w sali od Plastyki, by odpocząć. Nadal nic jej nie
powiedziałam o ludziach z trójkąta, o Justinie, ani o niczym innym, co byłoby
złe. Gdy tylko wróciłam do domu nie mogłam znaleźć swojego miejsca. To właśnie
dzisiaj miałam odwiedzić opuszczoną pływalnie. To mnie przerażało. Zbliżała się
godzina osiemnasta, a ja byłam coraz bardziej zdenerwowana. Ubrana w
ciemne spodnie i bluzę Todlera chodziłam od kąta do kąta zastanawiając się co
robić. Pójdę tam i co dalej? Czego ode mnie chcą? Co mam mówić? Jak się
zachowywać? Nie wiedziałam tego. Skierowałam się prosto do garażu, ówcześnie
mówiąc Kath, że wrócę późno. Tłumaczyłam tym, że pomagam Claire przy lekcjach,
ale nie wydaje mi się, by to ją obchodziło.
Jadąc samochodem w wyznaczone miejsce czułam jak
wszystko w moim żołądku się skręca. Mocno zaciskałam dłonie na kierownicy, aż
zbielały mi kostki. Dotarłam na kilka minut przed wyznaczonym czasem, jednak
czarne samochody były już zaparkowane, a na zewnątrz czekali na mnie dwaj
mężczyźni, bardzo muskularni i potężni mężczyźni.
- A jednak nie
stchórzyła – brunet odezwał się do łysego, a ten wyjął z kieszeni swoich
skórzanych spodni banknot i wręczył go brunetowi. Super, założyli się o mnie.
- Cześć ślicznotko –
uśmiechnęli się do mnie, gdy cała roztrzęsiona szłam w ich stronę. Nie
odpowiedziałam tylko podeszłam do nich i dałam się pokierować. Szliśmy wzdłuż długiego,
obskurnego korytarza. Zapach chloru i grzyba drażnił mój nos, tutaj było
okropnie. I do tego ciemno. Jeden z nich chwycił mnie mocno za ramię i skręcił
w prawo, wprowadzając na pływalnie, gdzie było już jaśniej. Dwa duże, puste
baseny znajdujące się po bokach. Kafelki, częściowo potłuczone, powybijane,
zadeskowane szyby i pozdejmowane szyldy. Nienawidzę takich miejsc.
Na środku stały świeczki, układające się w trójkąt, a
w środku niego, na dużym skórzanym fotelu siedział mężczyzna, znowu tyłem do
mnie.
- Cieszę się, że
przyszłaś – mruknął, gdy stałam tuż za nim. Nie mogłam nawet przełknąć śliny.
Wszyscy mężczyźni na około, patrzyli na mnie.
- Zostawcie nas
samych – rozkazał ich szef, a wszyscy posłusznie opuścili pomieszczenie. Czułam
się trochę bezpieczniej, ale nadal miałam wrażenie, że moje życie wisi na
włosku. Fotel zaczął się obracać, a ja rozszerzyłam oczy. Przede mną siedział
czterdziestu letni mężczyzna, umięśniony, elegancko ubrany. Teraz już
wiedziałam czemu zazwyczaj był odkręcony. Jego twarz była pokryta bliznami,
przez co wydawał się być jeszcze bardziej przerażający. Ogromne rozcięcie
wzdłuż kącików ust, skóra zerwana z prawego policzka, teraz pokryta tylko
sztywną, czerwoną powłoką. Szklane lewe oko, blizna na górnej powiece i oczodole.
Duża kreska na jego czole i liczne na szyi. Wyglądał jak potwór.
Próbowałam nie wpatrywać się tak w te blizny, ale to
było silniejsze. Nie wiem co mogło mu się stać, ale zrobiło mi się go przykro.
- Chyba nie ma
nikogo, kto spojrzałby na arcydzieło obojętnie, nieprawdaż? – zagadnął patrząc
na mnie. Lekko kiwnęłam głową. – Nóż przeciągnięty od brwi do kości policzkowej
na lewo, pręt rozcinający moje czoło, kolczasty drut rozrywający moje usta,
podpalony policzek, z którego skóra wręcz spłynęła i gorące rury przystawione
do mojej szyi – zaczął wyliczać dotykając się miejsc, o których mówił. Na jego
słowa wszystko mnie bolało. – Patrząc na mnie zastanawiasz się jakim
odrażającym potworem jestem, prawda? Rzeczywiście, tak właśnie jest – zaśmiał
się zakładając nogę na nogę. – Żadna kobieta nie chce na mnie patrzeć, nie
przypominam przecież człowieka. Ale wiesz co? Mam pieniądze. Mogę usunąć
wszystko z mojej skóry. Ale nie chcę. Z takim wyglądem jestem jeszcze bardziej
władczy.
Zacisnęłam mocno szczękę i pięści, próbując nie
zemdleć.
- Czego chcesz ode
mnie? – odważyłam się odezwać. Miałam wrażenie, że zaraz podejdzie i strzeli
mnie w twarz.
- Gdyby nie Justin,
kazałbym Cię zabić. Nie lubię jak ktoś wtrąca nos w nie swoje sprawy, nawet
przez przypadek. Mogliby przecież wlać w ciebie alkohol, zrzucić z budynku.
Nieszczęśliwy wypadek pijanej dziewczyny, to normalne na Nowy York – wzruszył
ramionami, a na jego twarz wkradł się złośliwy uśmieszek. – Masz jednak idealne
ciało, a twarz.. pefekcyjna. Odszyfrowaniem wiadomości też mi zaimponowałaś.
- Nadal nie rozumiem.
- Chcę byś po prostu
wykonywała dla mnie niektóre przysługi. W zamian za to nie skrzywdzę twojej
siostrzyczki. Och, ta maleńka jest taka słodka! A wiesz co robi teraz? Jest
obserwowana przez mojego kolegę, który w każdej chwili może ją przez przypadek
uszkodzić. Nie chciałabyś chyba tego, prawda?
Nie miałam siły by stać, łzy napływały mi do oczu, a
ręce drżały nieustannie.
- Spokojnie, nie
ruszę jej. Nie zabijam dzieci. Chcę tylko twojego posłuszeństwa. Nie ma się
czego bać. Jestem wszędzie, jestem wszystkim – ostatnie słowa wywołały u mnie
okropne dreszcze.
Przymknęłam powieki, by się nie popłakać, chociaż
byłam już temu bliska.
- Wracaj do domu – mężczyzna machnął ręką, a ja wykonałam jego polecenie
odwracając się na pięcie. Przy wejściu na korytarz stał mężczyzna, na obecność
którego wzdrygnęłam się, a żołądek podszedł mi do gardła.
- Już idziesz? – spytał , a chwilę potem poczułam jego dotyk na tyłku. – To, że
szef kazał Ci odejść, nie znaczy, że nikt Cię nie potrzebuje – zaśmiał się
chytrze, ściskając mój pośladek. Odwróciłam się i z impetem wymierzyłam mu
siarczysty policzek. Złość jaka malowała się na jego twarzy była nie do
opisania. Zaczęłam biec przed siebie, gdy ten zaczął mnie gonić. Wbiegłam po
schodach, przemierzałam trybuny, a mężczyzna był cały czas za mną klnąć w moją
osobę. Adrenalina tak podskoczyła w moich żyłach, że biegłam na kompletnym
bezdechu, przeskakując przez siedzenia i wybiegłam wprost, drugimi schodami w
dół. Nie wiedziałam gdzie się schować, a nie miałam już za bardzo jak uciekać.
Ostatkiem sił biegłam wzdłuż korytarza, gdy poczułam czyjeś ręce zaciągające
mnie w dziurę, między dwoma kolumnami.
- Cii.. – szepnął nieznajomy, a jego dłonie spoczywały na moim brzuchu. Goniący
mężczyzna przebiegł, nie dostrzegając mnie i mojego wybawiciela, a ja
odetchnęłam z ulgą. Odkręciłam głowę, by spojrzeć kto to, a mój wzrok napotkał
oczy Justina. – Nic nie mów, oni nadal się tutaj kręcą. Musimy przeczekać,
aż odjadą – szepnął do mojego ucha, pociągając mnie za sobą, Wprowadził mnie do
szatni i usiadł na ławce.
Rozejrzałam się dokładnie, przecież oni mogą tutaj
wejść.
- Spokojnie, wejście zakotwiczone jest obalonym rusztowaniem, a dziura między
filarami jest mało widoczna – uśmiechnął się uprzedzając moje pytanie.
- Czemu tu jesteś? Skąd wiedziałeś, że tu będę?
- Zapomniałaś chyba, że za tym wszystkim stoi mój ojciec. Znam ich wszystkie
miejsca spotkań i doskonale wiem kiedy gdzie są.
- Nie będą Cię szukać?
- Nie wiedzą, że tu jestem. Myślą, że siedzę w swoim mieszkaniu, ale nie mogłem
wytrzymać. Chciałem wiedzieć, czy przyjdziesz i co się stanie – zagryzł dolną
wargę i popatrzył na mnie. Jego osoba wciął była dla mnie zagadką. Jakie miał
zamiary, czemu robił to wszystko. - Ochroniarz, który wtedy wpuścił Cię do piwnicy
ma odcięte genitalia, wiesz?
- Nie
chciałam... - spuściłam wzrok. - Szukałam tylko mojej siostry... - na samą
myśl, że przeze mnie stała się komuś krzywda, miałam ochotę się rozpłakać.
- Boisz się mnie? -
spytał nagle. Nie bałam się go. Przerażał mnie, ale nie bałam sie go. Nie
wyglądał na kogoś, kto mógłby zrobić mi krzywdę.
- Nie -
odpowiedziałam krótko, na co chłopak się uśmiechnął.
-
Czujesz się źle spędzając ze mną czas?
- Tak.
To prawda. Za każdym razem doświadczałam potwornego
uczucia, gdy był w pobliżu. To nie był zwykły dyskomfort, gdy przebywa się z
nieznajomym. Jego tajemniczość mnie przytłaczała, za każdym razem gdy się
odzywał czułam się nieswojo. W przeciwieństwie do niego.
Chłopak wstał z ławki i podszedł do mnie, kładąc ręce
na moich biodrach.
-
Przepraszam - szepnął wprost do mojego ucha i odsuwając się musnął płatek
mojego ucha, przez co przez moje ciało przepłynęła fala dreszczy. - Chciałbym,
byś czuła się dobrze w moim towarzystwie - dodał po chwili, oplatając palce
wokół mojej talii. Przymknęłam oczy. - Chcę Cię poznać.
Spojrzałam na niego pytająco.
-
Chcę wiedzieć jaki kolor przybierają twoje oczy, gdy się uśmiechasz. W jaki
sposób układasz się do snu. O czym myślisz zanim zaśniesz. Jak wypowiadasz moje
imię. Chcę to wiedzieć - wyszeptał powoli. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Co
robić. Stałam skamieniała, pozwalając mu trzymać się talii i szeptać takie
rzeczy.
-
W pierwszej kolejności, pozwól mi wrócić do domu - odezwałam się w końcu,
kładąc ręcę na jego ramionach i odsuwając się od niego.
-
Oni na pewno siedzą jeszcze przed pływalnią. Lepiej będzie jak trochę tu
przeczekamy.
Ale ja wcale nie zamierzałam bezczynnie siedzieć. Nie
z nim.
-
Nie potrzebuję twoich rad - wyszłam z szatni i zaczęłam iść po cichu
korytarzem, aż natrafiłam na okno bez szyby. Wdrapałam się na parapet i wyszłam
na zewnątrz, obcierając sobie prawą dłoń. Obok mojego samochodu, stały dwa
samochody i mężczyźni opierający się o maski aut. Nie chciałam znowu łapać z
nimi kontaktu. Musiałam ich jakoś wyminąć i dojść pieszo. Przeczołgałam się
przez krzaki, aż dotarłam na tyły basenu, gdzie znajdowało się urwisko, a zaraz
na jego dole ulica do miasta.
- Jesteś uparta
- usłyszałam mruknięcie za sobą. A ty to niby nie? Powiedziałam w myślach,
patrząc na zbliżającego się Justina. Chwyciłam się gałęzi drzew, a następnie
zaczęłam iść po pochyłej ściance wąwozu. W każdej chwili mogłam spaść.
-
Nie chcę asysty - powiedziałam widząc jak chłopak robi to samo co ja.
-
Ale ja chcę, byś wróciła bezpieczna.
Całą drogę przeszliśmy w milczeniu. Nie mieliśmy o
czym gadać. Nie interesowało mnie nic związane z nim.
- Dobranoc -
odpowiedziałam stojąc już pod drzwiami od domu. Chłopak jednak zatrzymał się i
nie miał zamiaru odejść.
- Chcę wejść do
środka - powiedział spokojnie, a ja parsknęłam.
- Dobranoc.
- To nie będzie dobra
noc, jeśli teraz odstawisz mnie do domu.
- Przykro mi, Justin
- szepnęłam, by przypadkiem nie wezwać mojej siostry. - Może kiedyś.
Odwróciłam
się chwytając za klamkę, ale w tym czasie chłopak złapał mnie od tyłu i
przyciągnął mnie do siebie, kładąc głowę w zagłębienie między ramieniem, a
szyją. Czułam jego oddech na skórze.
- Nie chcę zostawiać Cię samą –
mruknął cicho, powodując, że nie mogłam się poruszyć. – Nie musisz się nawet do
mnie odzywać. Proszę, chcę tylko byś nie była sama – w jego mowie było coś
dziecięcego. Coś słodkiego. Wydawał mi się być zagubiony i nadal tajemniczy.
- Masz wyjść przed dwudziestą
drugą, okay? – odezwałam się, chociaż miałam wrażenie, że pod wpływem jego
dotyku załamie mi się głos.
Pokierowaliśmy się do mojego pokoju. Chłopak usiadł na łóżku i
podpierając się na łokciach, opierał się o ścianę.
- Oni wiedzą, że mnie znasz? –
mówiąc znasz, wcale nie chodziło mi o jakieś kolegowanie się. Zastanawiało
mnie, czy jego ojciec wie, że Justin tutaj przychodzi.
- Nie.
- A jak Cię zobaczą w moim
pokoju?
- Nic się nie stanie.
Dalej nie
wiedziałam co mówić. Usiadłam na drugim końcu łóżka, podciągając kolana pod
brodę. Chłopak bacznie mi się obserwował, jakby
pochłaniał każdy milimetr mojej twarzy. Jego wyraz twarzy jak zwykle nie
zdradzał za wiele. Zaciskał lekko usta, patrząc spokojnie. Zaczęłam bawić się
palcami bo nie wiedziałam już, co ze sobą zrobić. Cisza wypełniała cały pokój,
a jedynymi dźwiękami były nasze oddechy i bicie serc.
- Dziękuję – odezwałam się po
chwili, a Justin spojrzał na mnie pytająco. – Dziękuję, że uratowałeś mnie
przed tym napaleńcem.
- Nie pozwoliłbym, by ktoś robił
coś wbrew twój woli. Już wystarczająco
się tobie bawią – przeczesał palcami swoje włosy i przysunął się do mnie,
powodując, że ja posunęłam się do tyłu, docierając do krawędzi łóżka. Straciłam
równowagę, ale nie runęłam a podłogę, bo ręka chłopaka wylądowała pod moimi
łopatkami.
- Boisz się mojej bliskości? –
zapytał zbliżając swoją twarz do mojej. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Kiwnęłam delikatnie. To była prawda. Jego
obecność mnie przerażała. Nawet nie wiedziałam dlaczego. Jego kolano wylądowało między moimi udami,
przekręcił moje ciało, bym nie spadła i nadal przytrzymując spojrzał w moje
niebieskie oczy. Był opanowany i w żadnym calu skrępowany. Jego oddech uderzał
w moje usta, stykał się ze mną nosem.
- Myślę, że powinieneś już iść –
powiedziałam cała spięta. Widziałam rozczarowanie na jego idealnej twarzy.
Odsunął się ode mnie i wstał z łóżka, odwracając wzrok.
- Kiedyś uda mi się przebić tą
barierę – powiedział i podszedł do okna, by z niego wyskoczyć. Jakby nie mógł
wyjść przed drzwi. Złapałam się za łomoczące serce przełknęłam ślinę, próbując
uspokoić oddech.
Nie ma to jak jarać się własnym opowiadaniem, ale uwielbiam JAYA ♥ Siema elo ekipa z nigerii c'nie?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz