Od momentu, w którym
dostałam kosz z różami i tamtą kartkę minęły dwa dni. Dokładnie 2081 minut.
Zaraz po otrzymaniu ‘paczki’ wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Przez
tamtą i wczorajszą noc nie mogłam spać, bo moje myśli zajmowało tylko to, czego
chcą ode mnie ludzie z oka w trójkącie, co ja im zrobiłam. Miałam wrażenie, że
ktoś zaraz wejdzie do mojego pokoju. Potraficie sobie takie coś wyobrazić?
Przecież to już robi się chore. A może ktoś po prostu robi sobie ze mnie żarty?
Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo musiałam się wyszykować do szkoły.
Lekcje zaczynałam o 9, co oznaczało, że mam jeszcze czterdzieści minut.
Wygrzebałam się z łóżka i podeszłam do szafy. Otwierając ją mina kompletnie mi
zrzedła, a źrenice rozszerzyły się dwukrotnie. Szafa była zupełnie pusta,
jedynie znajdowało się tam pudełko i kartka.
WEAR
THIS
Dreszcz
przeszedł przez moje ciało, a ręce zaczęły niemiłosiernie drżeć. Trzymając
kartkę między środkowym, a wskazującym palcem otworzyłam pudełko. W środku
znajdowały się czarne sandałki na kilkucentymetrowej koturnie, oraz sukienka
bez ramiączek, od góry czarna, obcisła a od talii pudrowa i zwiewna, mniej
więcej za udo. Nie miałam wyboru, albo to, albo nic. Wzięłam prysznic,
założyłam białe figi i stanik w takim samym wzorze, oraz wręczoną mi sukienkę
i buty. Wyszczotkowałam zęby, wyczesałam włosy i zrobiłam sobie lekki makijaż,
ograniczający się tylko do różu na policzkach i delikatnych kresek na górnej
powiece. Zeszłam na dół, gdzie siedziała już moja siostra, mozolnie wsypująca
płatki do miski z wizerunkiem Toma i Jerry'ego.
- Wow, wyglądasz inaczej - skomentowała patrząc na
mnie od góry do dołu. Posłałam jej tylko lekki uśmiech i usiadłam na stołku
obok.
- Tata już jadł?
- Nie, nadal siedzi w gabinecie. Pracował chyba do
trzeciej w nocy, więc teraz pewnie śpi.
Naprawdę
martwiło mnie, że mój tata tak poświęca się swojej pracy. Jest on właścicielem
firmy budowlanej i cały czas tylko wypełnia jakieś papiery, bądź gdzieś dzwoni, a gdy nie robi tego - pije. W ogóle nie bierze sobie wolnego, w ostatnie święta zapomniał o tym, że jest
Wigilia. To przykre, gdy widzi się tatę, który nic nie jada, za mało sypia i
cały czas pracuje. Czasami zdaje mi się, że nie pamięta już jak wyglądam.
Przygotowałam
śniadanie tacie, zrobiłam lunch sobie i Katherine i byłam gotowa do wyjścia.
- Znowu się spóźnimy, bo musisz przebierać się
dziesięć razy - uderzyłam głową o nagłówek, wyjeżdżając autem z podjazdu.
- Oj nie histeryzuj, Nicky. Po prostu przyśpiesz
trochę i zdążymy - moja siostra jak zwykle niczym się nie przejmowała. Siedząc
obok mnie przeglądała się w lusterku, nogi oparte miała o deskę rozdzielczą, a
palce u stóp stykały się z przednią szybą. Przecież nie mogła siedzieć
normalnie.
Gdy
tylko Katherine opuściła moje auto odetchnęłam z ulgą bo nie mogłam już znieść
jej pieprzenia trzy po trzy. Trzasnęłam drzwiczkami i oparłam się o nie,
czekając aż dołączy do mnie Claire i Rough. To był nasz rytuał. Spotykaliśmy
się na parkingu pod drzewem, (nikt nie parkował tam, bo stąd jest najdalej i
zbiera się dużo ptaków, które mogą Cię obsrać) a potem wchodziliśmy razem do
szkoły i właściwie na tym się kończyło. Z Todlerem nie mam żadnej lekcji, a z
Claire tylko matmę, angielski i biologię. Zauważyłam dwójkę przyjaciół
zbliżających się w moją stronę i zaczęłam im machać.
- A myślałam, że się spóźnisz - zażartował Rough
przytulając mnie mocno. Kopnęłam go tylko lekko w kostkę i wytknęłam język. - A
tak przy okacji, wyglądasz zajebiście.
- Nooo, Veronica w sukience, wow! - tym razem odezwała
się Claire, lustrując mnie wzrokiem. To było cholernie miłe, bo zazwyczaj nie
dostaję komplementów odnośnie wyglądu. Ale co się dziwić? Zwykle ubieram się...
normalnie?
Podczas
gdy Todler opowiadał nam o jakiejś sytuacji z cheerleaderkami na treningu,
kierowaliśmy się do szkoły. Gdy tylko znaleźliśmy się na korytarzu było
dziwnie.
W
szkole nie jestem specjalnie popularna. Sądzę, że trzy czwarte nie zna mojego
imienia, a reszta nie wie o moim istnieniu. To dość dziwne, ze względu na to,
że przyjaźnie się z gościem od drużyny futbolowej i naprawdę lubianą
dziewczyną. Nie, to nie jest dziwne. To po prostu urok amerykańskiej szkoły w
Secaucus.
Dzisiaj
jednak zdawało się, jakby każdy widział tylko mnie. Idąc korytarzem wszyscy
kierowali wzrok na mnie, na moje długie opalone nogi, na moją sukienkę, włosy i
twarz. Słyszałam jak szeptali między sobą kim jestem, to było naprawdę szalone
i dziwne. Czułam się jak te cheerleaderki na filmach idące w zwolnionym tempie.
- Hej, Nicks - odezwał się do mnie Duce, opierający
się o szafki. Spojrzałam na Claire, by zobaczyć czy to usłyszała.
- Czy przypadkiem Duce się do mnie odezwał?! -
wytrzeszczyłam oczy, a ona tylko z uśmiechem na ustach pokiwała głową. Duce, a
właściwie Jaden to bóg bogów. Wiecie, coś jak kapitan drużyny futbolowej. Co
prawda kapitanem on nie jest, ale za to gra na perkusji, jeździ na longboardzie
i jest znakomitym pływakiem. No i te piegi... delikatne, maluteńkie,
porozsiewane na jego mlecznych policzkach i drobnym nosie. Czy właśnie ten Duce
się do mnie odezwał? I wiedział jak mam na imię, a co więcej, jaką mam ksywkę?
A
przecież nic się nie zmieniło, wyglądałam tylko trochę inaczej.
Zaraz
po tym jak odezwał się do mnie Jaden zadzwonił dzwonek i zmuszona byłam iść na
lekcje angielskiego. Siedząc w środkowym rzędzie cały czas esemesowałam z
Claire i Todlerem, wysyłając sobie nawzajem bezsensowne zdania. Byleby tylko
lekcje minęły jak najszybciej.
- Veronica, to że ubierzesz sukienkę, w której swoją
drogą Ci świetnie, nie znaczy, że masz nie uważać na lekcji i bawić się
telefonem - napisanie kolejnego SMS uniemożliwiła mi panie Atkinson, stojąc
nade mną i wyciągając rękę, bym oddała jej urządzenie.
- Przepraszam - skinęłam głową w dół i wręczyłam jej
komórkę.
- I jeszcze nie piszesz notatek? Co się z tobą dzieje?
- Przepraszam - powiedziałam kolejny raz i chwyciłam za długopis, by
zacząć cokolwiek pisać.
- Zostaniesz po
lekcjach i wszystko przepiszesz - uśmiechnęła się do mnie i odeszła by
kontynuować rozmowę z klasą o epoce oświecenia i Podróżach Guliwera. Zaklęłam
pod nosem na samą myśl, że w tak ładną pogodę będę zmuszona siedzieć w szkole.
A mogłam uważać.
- Nie mogę uwierzyć, że dostałam C! Ja, C! Przecież
moja mama mnie zabije... - histeryzowała brunetka, posuwając tackę po blacie.
Właśnie była pora obiadu, na który niecierpliwie czekałam, bo nie jadłam
śniadania i czułam się jakby żołądek miał się wykręcić.
- Ochłoń, ja cię cieszę jak dostaję taką ocenę - nigdy
nie należałam do osób, które są specjalnie zdolne. Może inaczej, nigdy nie
chciało mi się uczyć, a na lekcjach rzadko się skupiam. Raz nawet prawie nie
zdałam. Chwyciłam za pomarańczowy soczek i ustawiłam sobie na tacce, a następnie
posunęłam się dalej. Wzięłam pudełeczko z surówką oraz talerz i sztućce i
dotarłam do pani kucharki, którą każdy nazywał Piggy Pocket.
- Smacznego - odpowiedziała swoim ochrypłym głosem,
nakładając mi na talerzyk zapiekaną bułkę z serem, na widok której chciało mi
się zwymiotować. Chciałam już iść do Claire, zajmującej nasze miejsce przy
oknie na boisko, ale zaczepiły mnie Chip i Dale, bliźniaczki Valentine. Ubrane
w swoje stroje cheerleaderek (jakby nie mogły nosić po szkole normalnych
ciuchów?!) uśmiechały się do mnie i trzymały za ramię.
- Usiądź z nami, Nicky! Jakie ty masz świetne ciało,
powinnaś chodzić do naszej drużyny! - odezwała się Shay, zwana Chip (kojarzycie
chyba te słodkie wiewiórki czy cokolwiek to jest, prawda?) i zaczęła mnie
popychać w kierunku ich stolika. Spojrzałam w tamtą stronę, trzy stoły
umiejscowione na podeście, z wyjściem na taras jeśli jest ładna pogoda. Właśnie
tam przesiadywali zwykle członkowie drużyny futbolowej, cheerleaderki i reszta popularsów.
To zdecydowanie nie był mój świat, nawet jeśli Todler do niego należał.
- Usiądę z Claire - uśmiechnęłam się do nich, ale te
nadal mnie trzymały.
- No nie wydurniaj się, gdzie kupiłaś tą sukienkę?
Jest świetna! Jaden o tobie gadał - tym razem odezwała się Dale, to znaczy się,
Kendra. Odróżniam je tylko po włosach. Shay ma nieco ciemniejsze, z brązowymi
pasemkami, no i kręcone, a Kendra proste i platynowe. Czy naprawdę jeśli założy
się coś fajnego, wszyscy muszą Cię lubić? To chore.
- Usiądę z Claire - uśmiechnęłam się, ale nim się
obejrzałam, byłam pchana na schody do podestu popularsów. Spojrzałam tylko
przepraszająco na Claire, której nigdy tam nikt nie zaprosił, a jest lubiana i
to bardzo.
- Cześć Nicky, co ty tu robisz? - szepnął mi do ucha
Todler, gdy usiadłam obok niego, a na prawo bliźniaczki.
- Porwały mnie - odpowiedziałam najciszej jak się da i
zaczęłam otwierać sałatkę.
- Chyba nie będziesz tego jadła - zaśmiała się Chip,
odsuwając ode mnie tackę. - Rodzice Ashley mają własną restaurację i dostajemy
darmowe żarcie, zaraz powinno być. Zjesz coś na poziomie, a nie jakąś bułkę z
serem i nędzną sałatkę.
Kiwnęłam
głową i zaczęłam bawić się bransoletką, która zdobiła mój prawy nadgarstek. Po
upływie kilku minut każdy już siedział z tym czymś 'na poziomie'. Musiałam
jednak przyznać, lepiej jeść naprawdę pyszne szaszłyki, niż rozwalającą się
bułkę z serem. Jedząc czułam jednak pewnego rodzaju zażenowanie, że moja
przyjaciółka nie siedzi ze mną. Co prawda nie siedziała sama, bo z tego co
widziałam, otrzymała towarzystwo od ludzi z kółka matematycznego, ale i tak
miałam wyrzuty sumienia.
- Hej Nicks - miejsce bliźniaczek zajął Jaden,
opierając się plecami o stół i patrząc na mnie. Myślałam, że zemdleję. - W
piątek jest u mnie impreza, oczywiście, że będziesz. Prawda? - uśmiechnął się do mnie, kładąc swoją ciepłą rękę na moje kolano. Chyba zapomniałam języka w
buzi, bo nie potrafiłam nic powiedzieć.
- T-tak, postaram się - w końcu udało mi się coś
wybełkotać, ale jestem pewna że byłam cała czerwona mówiąc to.
- To fajnie, trzymaj się, piękna - puścił mi oczko i
odszedł od stolika, by zejść z podestu w towarzystwie swoich dwóch kumpli i
małej blondynki. Przełknęłam ślinę na samą myśl o tym, że rozmawiałam z Ducem.
Strasznie skręcało mnie w brzuchu. Zapomniałam nawet o tych wszystkich dziwnych
rzeczach kręcących się obok mnie. Po prostu byłam ja, dziewczyna zaproszona na
domówkę u Jadena. Ale zaraz... ja nie uczestniczę w takich rzeczach, to nie
mój świat!
Siedzenie
w kozie było chyba najbardziej męczącą rzeczą. Siedziałam pisząc notatkę całą
godzinę, a to doprowadzało mnie do szału. Oprócz mnie karę odbywał również
jakiś pulchny chłopak, od którego tak śmierdziało, że myślałam że spadnę z
krzesła, dwie gotki, do których wolałam się nie odzywać i jakiś znajomy
Todlera. Gdy tylko dzwonek kończący tą cholerną godzinę się skończył, zabrałam
swój telefon od pani Atkinson, chwyciłam za torbę i prawie biegiem opuściłam
klasę. Wszyscy skończyli lekcję już godzinę temu, więc na parkingu panowały
pustki. Idąc do samochodu znowu miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Ścisnęłam mocniej pasek od torby i zwolniłam tempa by wsłuchać się w kroki, ale
te ustały. Odwróciłam się na pięcie, ale nikogo za mną nie było. Natomiast ktoś
opierał się o mój samochód, jedną nogę dotykając podwozia. Ubrany w
czarne spodnie, białe supry i białą podkoszulkę, oraz czapkę skarpetkę patrzył
na mnie ze skrzyżowanymi rękoma. Przełknęłam ślinę rozglądając się, czy nie ma
nikogo innego oprócz mnie i nieznajomego i z rozczarowaniem wypuściłam powietrze z ust.
Coś jednak we mnie pękło, dodając mi odwagi. To musiało się zakończyć. Nie
mogłam przecież być prześladowana, a przez te wiadomości i inne rzeczy tak się
czułam. Przyśpieszyłam kroku zbliżając się do samochodu, ale chłopak odszedł od
niego i zaczął iść przed siebie, w przeciwną ode mnie stronę. Zaczęłam biec,
chociaż miałam na sobie koturny i było to niezbyt komfortowe.
- Zaczekaj! - warknęłam, gdy brakło mi siły, chłopak
zatrzymał się nadal patrząc przed siebie. Chyba się śmiał. - O co Ci chodzi?!
Nadal
się nie odzywał. Stojąc dwa metry od niego czułam duże napięcie, ale tylko z
mojej strony. On był rozluźniony, moje zachowanie najwyraźniej go bawiło. Odwrócił
się do mnie, a ja ujrzałam jego twarz. Justin. Chłopak, który mnie uratował.
Czego on do cholery ode mnie chce?!
- Cześć – powiedział spokojnie,
patrząc na mnie badawczo. Wszystko wewnątrz mnie drżało, a paznokcie wbijały
się w pasek torebki tak mocno, że aż mnie to bolało.
- Często Cię nękają? – spytał nagle,
a ja nie wiedziałam o co chodzi. Przecież to on mnie śledził teraz, więc to on
podkładał te kartki. – Boisz się ich?
- Kto? Kim są oni?
- Nie pamiętasz piątku?
- Pamiętam. Czego ode mnie chcą?
- Żebyś się im poddała.
- A ty czego ode mnie chcesz? –
spytałam twardo, próbując się nie przewrócić. Chłopak zrobił krok w moją
stronę, ale ja się cofnęłam. Spojrzałam na jego usta, które rozchylały
się by coś powiedzieć.
- Nie wiem.
- A czemu mnie uratowałeś? Nie
znasz mnie.
- Impuls – to była dziwna
rozmowa. Odpowiadaliśmy sobie szybko, bez emocji, patrząc sobie w oczy.
Napięcie między nami było inne, niż na początku.
- A czemu jesteś tutaj teraz? –
zadałam kolejne pytanie.
- Nazwij to nudą – skinął głową
i podszedł do mnie. Tym razem jednak nie cofnęłam się. Dzieliło nas tylko
piętnaście centymetrów, nie więcej. Mimo koturn, mój wzrok był na wysokości
jego malinowych ust. – Cokolwiek będą chcieli byś zrobiła, bądź czujna –
wyszeptał i wkładając ręce w kieszenie wyminął mnie. Stałam skamieniała tym
zajściem, patrząc przed siebie.
No i do akcji wkroczył Justin! Asdfghjkl! Dobra, ja lecę pisać kolejny, póki mam wenę! Enjoy.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz