czwartek, 30 maja 2013

Level 3

6100109829_c822c7c9af_b_large





Od momentu, w którym dostałam kosz z różami i tamtą kartkę minęły dwa dni. Dokładnie 2081 minut. Zaraz po otrzymaniu ‘paczki’ wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Przez tamtą i wczorajszą noc nie mogłam spać, bo moje myśli zajmowało tylko to, czego chcą ode mnie ludzie z oka w trójkącie, co ja im zrobiłam. Miałam wrażenie, że ktoś zaraz wejdzie do mojego pokoju. Potraficie sobie takie coś wyobrazić? Przecież to już robi się chore. A może ktoś po prostu robi sobie ze mnie żarty? Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo musiałam się wyszykować do szkoły. Lekcje zaczynałam o 9, co oznaczało, że mam jeszcze czterdzieści minut. Wygrzebałam się z łóżka i podeszłam do szafy. Otwierając ją mina kompletnie mi zrzedła, a źrenice rozszerzyły się dwukrotnie. Szafa była zupełnie pusta, jedynie znajdowało się tam pudełko i kartka.
WEAR THIS
Dreszcz przeszedł przez moje ciało, a ręce zaczęły niemiłosiernie drżeć. Trzymając kartkę między środkowym, a wskazującym palcem otworzyłam pudełko. W środku znajdowały się czarne sandałki na kilkucentymetrowej koturnie, oraz sukienka bez ramiączek, od góry czarna, obcisła a od talii pudrowa i zwiewna, mniej więcej za udo. Nie miałam wyboru, albo to, albo nic. Wzięłam prysznic, założyłam białe figi i stanik w takim samym wzorze, oraz wręczoną mi sukienkę i buty. Wyszczotkowałam zęby, wyczesałam włosy i zrobiłam sobie lekki makijaż, ograniczający się tylko do różu na policzkach i delikatnych kresek na górnej powiece. Zeszłam na dół, gdzie siedziała już moja siostra, mozolnie wsypująca płatki do miski z wizerunkiem Toma i Jerry'ego.
- Wow, wyglądasz inaczej - skomentowała patrząc na mnie od góry do dołu. Posłałam jej tylko lekki uśmiech i usiadłam na stołku obok.
- Tata już jadł?
- Nie, nadal siedzi w gabinecie. Pracował chyba do trzeciej w nocy, więc teraz pewnie śpi.
Naprawdę martwiło mnie, że mój tata tak poświęca się swojej pracy. Jest on właścicielem firmy budowlanej i cały czas tylko wypełnia jakieś papiery, bądź gdzieś dzwoni, a gdy nie robi tego - pije. W ogóle nie bierze sobie wolnego, w ostatnie święta zapomniał o tym, że jest Wigilia. To przykre, gdy widzi się tatę, który nic nie jada, za mało sypia i cały czas pracuje. Czasami zdaje mi się, że nie pamięta już jak wyglądam.
Przygotowałam śniadanie tacie, zrobiłam lunch sobie i Katherine i byłam gotowa do wyjścia.
- Znowu się spóźnimy, bo musisz przebierać się dziesięć razy - uderzyłam głową o nagłówek, wyjeżdżając autem z podjazdu.
- Oj nie histeryzuj, Nicky. Po prostu przyśpiesz trochę i zdążymy - moja siostra jak zwykle niczym się nie przejmowała. Siedząc obok mnie przeglądała się w lusterku, nogi oparte miała o deskę rozdzielczą, a palce u stóp stykały się z przednią szybą. Przecież nie mogła siedzieć normalnie.

Gdy tylko Katherine opuściła moje auto odetchnęłam z ulgą bo nie mogłam już znieść jej pieprzenia trzy po trzy. Trzasnęłam drzwiczkami i oparłam się o nie, czekając aż dołączy do mnie Claire i Rough. To był nasz rytuał. Spotykaliśmy się na parkingu pod drzewem, (nikt nie parkował tam, bo stąd jest najdalej i zbiera się dużo ptaków, które mogą Cię obsrać) a potem wchodziliśmy razem do szkoły i właściwie na tym się kończyło. Z Todlerem nie mam żadnej lekcji, a z Claire tylko matmę, angielski i biologię. Zauważyłam dwójkę przyjaciół zbliżających się w moją stronę i zaczęłam im machać.
- A myślałam, że się spóźnisz - zażartował Rough przytulając mnie mocno. Kopnęłam go tylko lekko w kostkę i wytknęłam język. - A tak przy okacji, wyglądasz zajebiście.
- Nooo, Veronica w sukience, wow! - tym razem odezwała się Claire, lustrując mnie wzrokiem. To było cholernie miłe, bo zazwyczaj nie dostaję komplementów odnośnie wyglądu. Ale co się dziwić? Zwykle ubieram się... normalnie?
Podczas gdy Todler opowiadał nam o jakiejś sytuacji z cheerleaderkami na treningu, kierowaliśmy się do szkoły. Gdy tylko znaleźliśmy się na korytarzu było dziwnie.
W szkole nie jestem specjalnie popularna. Sądzę, że trzy czwarte nie zna mojego imienia, a reszta nie wie o moim istnieniu. To dość dziwne, ze względu na to, że przyjaźnie się z gościem od drużyny futbolowej i naprawdę lubianą dziewczyną. Nie, to nie jest dziwne. To po prostu urok amerykańskiej szkoły w Secaucus. 
Dzisiaj jednak zdawało się, jakby każdy widział tylko mnie. Idąc korytarzem wszyscy kierowali wzrok na mnie, na moje długie opalone nogi, na moją sukienkę, włosy i twarz. Słyszałam jak szeptali między sobą kim jestem, to było naprawdę szalone i dziwne. Czułam się jak te cheerleaderki na filmach idące w zwolnionym tempie.
- Hej, Nicks - odezwał się do mnie Duce, opierający się o szafki. Spojrzałam na Claire, by zobaczyć czy to usłyszała.
- Czy przypadkiem Duce się do mnie odezwał?! - wytrzeszczyłam oczy, a ona tylko z uśmiechem na ustach pokiwała głową. Duce, a właściwie Jaden to bóg bogów. Wiecie, coś jak kapitan drużyny futbolowej. Co prawda kapitanem on nie jest, ale za to gra na perkusji, jeździ na longboardzie i jest znakomitym pływakiem. No i te piegi... delikatne, maluteńkie, porozsiewane na jego mlecznych policzkach i drobnym nosie. Czy właśnie ten Duce się do mnie odezwał? I wiedział jak mam na imię, a co więcej, jaką mam ksywkę?
A przecież nic się nie zmieniło, wyglądałam tylko trochę inaczej.

Zaraz po tym jak odezwał się do mnie Jaden zadzwonił dzwonek i zmuszona byłam iść na lekcje angielskiego. Siedząc w środkowym rzędzie cały czas esemesowałam z Claire i Todlerem, wysyłając sobie nawzajem bezsensowne zdania. Byleby tylko lekcje minęły jak najszybciej.
- Veronica, to że ubierzesz sukienkę, w której swoją drogą Ci świetnie, nie znaczy, że masz nie uważać na lekcji i bawić się telefonem - napisanie kolejnego SMS uniemożliwiła mi panie Atkinson, stojąc nade mną i wyciągając rękę, bym oddała jej urządzenie.
- Przepraszam - skinęłam głową w dół i wręczyłam jej komórkę.
- I jeszcze nie piszesz notatek? Co się z tobą dzieje?
- Przepraszam - powiedziałam kolejny raz i chwyciłam za długopis, by zacząć cokolwiek pisać. 
- Zostaniesz po lekcjach i wszystko przepiszesz - uśmiechnęła się do mnie i odeszła by kontynuować rozmowę z klasą o epoce oświecenia i Podróżach Guliwera. Zaklęłam pod nosem na samą myśl, że w tak ładną pogodę będę zmuszona siedzieć w szkole. A mogłam uważać.

- Nie mogę uwierzyć, że dostałam C! Ja, C! Przecież moja mama mnie zabije... - histeryzowała brunetka, posuwając tackę po blacie. Właśnie była pora obiadu, na który niecierpliwie czekałam, bo nie jadłam śniadania i czułam się jakby żołądek miał się wykręcić.
- Ochłoń, ja cię cieszę jak dostaję taką ocenę - nigdy nie należałam do osób, które są specjalnie zdolne. Może inaczej, nigdy nie chciało mi się uczyć, a na lekcjach rzadko się skupiam. Raz nawet prawie nie zdałam. Chwyciłam za pomarańczowy soczek i ustawiłam sobie na tacce, a następnie posunęłam się dalej. Wzięłam pudełeczko z surówką oraz talerz i sztućce i dotarłam do pani kucharki, którą każdy nazywał Piggy Pocket.
- Smacznego - odpowiedziała swoim ochrypłym głosem, nakładając mi na talerzyk zapiekaną bułkę z serem, na widok której chciało mi się zwymiotować. Chciałam już iść do Claire, zajmującej nasze miejsce przy oknie na boisko, ale zaczepiły mnie Chip i Dale, bliźniaczki Valentine. Ubrane w swoje stroje cheerleaderek (jakby nie mogły nosić po szkole normalnych ciuchów?!) uśmiechały się do mnie i trzymały za ramię.
- Usiądź z nami, Nicky! Jakie ty masz świetne ciało, powinnaś chodzić do naszej drużyny! - odezwała się Shay, zwana Chip (kojarzycie chyba te słodkie wiewiórki czy cokolwiek to jest, prawda?) i zaczęła mnie popychać w kierunku ich stolika. Spojrzałam w tamtą stronę, trzy stoły umiejscowione na podeście, z wyjściem na taras jeśli jest ładna pogoda. Właśnie tam przesiadywali zwykle członkowie drużyny futbolowej, cheerleaderki i reszta popularsów. To zdecydowanie nie był mój świat, nawet jeśli Todler do niego należał.
- Usiądę z Claire - uśmiechnęłam się do nich, ale te nadal mnie trzymały.
- No nie wydurniaj się, gdzie kupiłaś tą sukienkę? Jest świetna! Jaden o tobie gadał - tym razem odezwała się Dale, to znaczy się, Kendra. Odróżniam je tylko po włosach. Shay ma nieco ciemniejsze, z brązowymi pasemkami, no i kręcone, a Kendra proste i platynowe. Czy naprawdę jeśli założy się coś fajnego, wszyscy muszą Cię lubić? To chore.
- Usiądę z Claire - uśmiechnęłam się, ale nim się obejrzałam, byłam pchana na schody do podestu popularsów. Spojrzałam tylko przepraszająco na Claire, której nigdy tam nikt nie zaprosił, a jest lubiana i to bardzo.
- Cześć Nicky, co ty tu robisz? - szepnął mi do ucha Todler, gdy usiadłam obok niego, a na prawo bliźniaczki.
- Porwały mnie - odpowiedziałam najciszej jak się da i zaczęłam otwierać sałatkę.
- Chyba nie będziesz tego jadła - zaśmiała się Chip, odsuwając ode mnie tackę. - Rodzice Ashley mają własną restaurację i dostajemy darmowe żarcie, zaraz powinno być. Zjesz coś na poziomie, a nie jakąś bułkę z serem i nędzną sałatkę.
Kiwnęłam głową i zaczęłam bawić się bransoletką, która zdobiła mój prawy nadgarstek. Po upływie kilku minut każdy już siedział z tym czymś 'na poziomie'. Musiałam jednak przyznać, lepiej jeść naprawdę pyszne szaszłyki, niż rozwalającą się bułkę z serem.  Jedząc czułam jednak pewnego rodzaju zażenowanie, że moja przyjaciółka nie siedzi ze mną. Co prawda nie siedziała sama, bo z tego co widziałam, otrzymała towarzystwo od ludzi z kółka matematycznego, ale i tak miałam wyrzuty sumienia.
- Hej Nicks - miejsce bliźniaczek zajął Jaden, opierając się plecami o stół i patrząc na mnie. Myślałam, że zemdleję. - W piątek jest u mnie impreza, oczywiście, że będziesz. Prawda? - uśmiechnął się do mnie, kładąc swoją ciepłą rękę na moje kolano. Chyba zapomniałam języka w buzi, bo nie potrafiłam nic powiedzieć.
- T-tak, postaram się - w końcu udało mi się coś wybełkotać, ale jestem pewna że byłam cała czerwona mówiąc to.
- To fajnie, trzymaj się, piękna - puścił mi oczko i odszedł od stolika, by zejść z podestu w towarzystwie swoich dwóch kumpli i małej blondynki. Przełknęłam ślinę na samą myśl o tym, że rozmawiałam z Ducem. Strasznie skręcało mnie w brzuchu. Zapomniałam nawet o tych wszystkich dziwnych rzeczach kręcących się obok mnie. Po prostu byłam ja, dziewczyna zaproszona na domówkę u Jadena. Ale zaraz... ja nie uczestniczę w takich rzeczach, to nie mój  świat!

Siedzenie w kozie było chyba najbardziej męczącą rzeczą. Siedziałam pisząc notatkę całą godzinę, a to doprowadzało mnie do szału. Oprócz mnie karę odbywał również jakiś pulchny chłopak, od którego tak śmierdziało, że myślałam że spadnę z krzesła, dwie gotki, do których wolałam się nie odzywać i jakiś znajomy Todlera. Gdy tylko dzwonek kończący tą cholerną godzinę się skończył, zabrałam swój telefon od pani Atkinson, chwyciłam za torbę i prawie biegiem opuściłam klasę. Wszyscy skończyli lekcję już godzinę temu, więc na parkingu panowały pustki. Idąc do samochodu znowu miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Ścisnęłam mocniej pasek od torby i zwolniłam tempa by wsłuchać się w kroki, ale te ustały. Odwróciłam się na pięcie, ale nikogo za mną nie było. Natomiast ktoś opierał się o  mój samochód, jedną nogę dotykając podwozia. Ubrany w czarne spodnie, białe supry i białą podkoszulkę, oraz czapkę skarpetkę patrzył na mnie ze skrzyżowanymi rękoma. Przełknęłam ślinę rozglądając się, czy nie ma nikogo innego oprócz mnie i nieznajomego i z rozczarowaniem wypuściłam powietrze z ust. Coś jednak we mnie pękło, dodając mi odwagi. To musiało się zakończyć. Nie mogłam przecież być prześladowana, a przez te wiadomości i inne rzeczy tak się czułam. Przyśpieszyłam kroku zbliżając się do samochodu, ale chłopak odszedł od niego i zaczął iść przed siebie, w przeciwną ode mnie stronę. Zaczęłam biec, chociaż miałam na sobie koturny i było to niezbyt komfortowe.
- Zaczekaj! - warknęłam, gdy brakło mi siły, chłopak zatrzymał się nadal patrząc przed siebie. Chyba się śmiał. - O co Ci chodzi?!
Nadal się nie odzywał. Stojąc dwa metry od niego czułam duże napięcie, ale tylko z mojej strony. On był rozluźniony, moje zachowanie najwyraźniej go bawiło. Odwrócił się do mnie, a ja ujrzałam jego twarz. Justin. Chłopak, który mnie uratował. Czego on do cholery ode mnie chce?!
                - Cześć – powiedział spokojnie, patrząc na mnie badawczo. Wszystko wewnątrz mnie drżało, a paznokcie wbijały się w pasek torebki tak mocno, że aż mnie to bolało.
                - Często Cię nękają? – spytał nagle, a ja nie wiedziałam o co chodzi. Przecież to on mnie śledził teraz, więc to on podkładał te kartki. – Boisz się ich?
                - Kto? Kim są oni?
                - Nie pamiętasz piątku?
                - Pamiętam. Czego ode mnie chcą?
                - Żebyś się im poddała.
             - A ty czego ode mnie chcesz? – spytałam twardo, próbując się nie przewrócić. Chłopak zrobił krok w moją stronę, ale ja  się cofnęłam. Spojrzałam na jego usta, które rozchylały się by coś powiedzieć.
                - Nie wiem.
                - A czemu mnie uratowałeś? Nie znasz mnie.
               - Impuls – to była dziwna rozmowa. Odpowiadaliśmy sobie szybko, bez emocji, patrząc sobie w oczy. Napięcie między nami było inne, niż na początku.
                - A czemu jesteś tutaj teraz? – zadałam kolejne pytanie.
               - Nazwij to nudą – skinął głową i podszedł do mnie. Tym razem jednak nie cofnęłam się. Dzieliło nas tylko piętnaście centymetrów, nie więcej. Mimo koturn, mój wzrok był na wysokości jego malinowych ust. – Cokolwiek będą chcieli byś zrobiła, bądź czujna – wyszeptał i wkładając ręce w kieszenie wyminął mnie. Stałam skamieniała tym zajściem, patrząc przed siebie. 

No i do akcji wkroczył Justin! Asdfghjkl! Dobra, ja lecę pisać kolejny, póki mam wenę! Enjoy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz