Będąc gotowa do wyjścia, zdałam sobie sprawę, że moje auto od wczoraj stoi pod pływalnią. Nie było szans, żebym tam doszła i dojechała do szkoły w dwadzieścia minut, a tyle właśnie mi zostało. Katherine na szczęście pojechała z koleżanką, więc nie muszę jej się tłumaczyć, czemu nie ma auta w garażu. Ubrana w białą sukienkę i sandałki, byłam gotowa do wyjścia na pieszo, gdyby nie jeden fakt. Lało jak z cebra. Nie miałam jednak czasu się przebierać, więc zmieniłam tylko buty na kowbojki.
Idąc między ogromnymi kałużami, miałam wrażenie, że zaraz się wywalę i znajdę się w jednej z nich.
- Cholera, będę wyglądała jak siedem nieszczęść - syknęłam zasłaniając ręką głowę. Nie miałam parasola, bo nie mogłam go znaleźć, a nie miałam czasu. Pierwsza lekcja to test z matmy, a nie chciałabym się spóźnić. Nie u tego pana.
Przejeżdżający obok mnie samochód zaczął zwalniać, aż jechał idealnym tempem co szłam ja. Czarna szyba zaczęła się odsuwać, a ja ujrzałam twarz kierowcy.
- Wsiadaj - poinstrułował Justin, ale ja nie chciałam mieć z nim do czynienia. Nadal mu nie ufałam. Jemu i tej dziwnej aurze w okół niego. - Nie wygłupiaj się, już jesteś cała mokra.
Zrobiłam jeszcze kilka kroków, ale na samą myśl o suchym siedzeniu w jego aucie, zatrzymałam się i przebiegłam na drugą stronę, by zająć miejsce pasażera.
- Śledzisz mnie? - spytałam zabierając kosmyki z twarzy. Chłopak się zaśmiał. Nadal jednak miał spokojny wyraz twarzy.
- Przejeżdżałem okolicą - wzruszył ramionami. - Naprawdę chcesz iść do tej paskudnej szkoły?
- A ty nie chodzisz to szkoły?
- Nie. To paskudne miejsce. Pieprzony syf. Ludzie patrzą na Ciebie, jakbyś był potworem, szydzą z Ciebie. Wszyscy na około są pieprzonymi sukinsynami, wiesz? - spojrzał na mnie. Miał tyle bólu w oczach... - Nienawidzę tego. Ale nie tylko szkoła taka jest. Tak jest wszędzie. Cholernie trudno jest oddychać, gdy wszyscy wbijają Ci nóż w płuca. Nie wszyscy zasługują na takie życie. Chciałbym ich od tego uwolnić.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Zacisnęłam usta w wąską linijkę i po prostu patrzyłam na drogę.
- A gdybym nie poszła do szkoły, to gdzie byś mnie zabrał? - spytałam po chwili.
- Pokazałbym Ci, gdzie mieszkam.
Mimo tego, że naprawdę nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, a jego osoba nadal mnie przytłaczała, zgodziłam się. Nie wiem co mną kierowało. Prawdopodobnie ciekawość. Tak bardzo jak próbowałam się od niego oddalić, tak mocno zdawałam sobie sprawę z naszego przyciągania.
Jazda zajęła nam dwie godziny, bo Justin mieszkał w Nowym Yorku, a nie Sacaucus, w dodatku o tej godzinie zaczynają się robić korki. Gdy tylko zaparkował pod wieżowcem zastanawiałam się jak wygląda jego mieszkanie. Na pewno jego tata jest dziany. To widać po tych wszystkich samochodach, ubraniach. Weszliśmy do windy, a chłopak wcisnął ostatnie piętro, 13.
Z moich włosów kapała woda, byłam cała przemoczona przez co było mi zimno.
- Jeszcze wyżej - westchnął Justin, pokazując na schody, prowadzące na ostatnie piętro. Wchodząc do środka nie poczułam rozczarowania, ale zdziwiłam się. To było zaniedbane, małe mieszkanie. Przedpokój, salon i kuchnia były ze sobą połączone, a jedyne inne pomieszczenie stanowiła łazienka. Nic poza tym. W mieszkaniu panował półmrok. Wszędzie walały się butelki po alkoholu, niedopałki papierosów. Poprzewracane szafki, materac zamiast łóżka i ten okropny zapach terpentyny.
- Spoko, nie będziemy tu siedzieć - zaśmiał się widząc moją minę. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej dużą bluzę i dresy. - Załóż to, będzie Ci cieplej.
Chwyciłam ubrania i skierowałam się do maleńkiej łazienki. Zdjęłam mokrą sukienkę oraz kowbojki, naciągnęłam na siebie dresy i bluzę, a włosy związałam gumką, którą miałam na nadgarstku. Rozejrzałam się po łazience. Kafelki były popękane, lustro tak samo. Pod sufitem zbierał się grzyb, ściany były tak wilgotne, że farna się z nich wręcz zrywała. Jedyny przyjemny zapach stanowiła woda po goleniu. Wszystko inne było odrażające.
Wróciłam z powrotem do chłopaka, który siedział na blacie kuchni.
- Chodź - wezwał mnie, więc podeszłam do niego. Chwycił mnie za biodra i posadził na blacie. - A teraz wstawaj, coś Ci pokażę - na te słowa złapał moje chłodne dłonie i po chwili staliśmy już na blacie. Justin skierował mój wzrok na dziurę w suficie, którą częściowo zasłaniały szafki po bokach. Podniósł mnie za uda, tak że głową wychylałam się przez dziurę. - Złap się desek po bokach, a ja pomogę Ci wejść.
Tak też zrobiłam. Mocno chwyciłam się dwóch belek, będących częścią sufitu i podciągałam się, podczas gdy chłopak pomagał mi podciągając mnie udami w górę. Potem on tylko podskoczył i wdrapał się, bez większych trudności. Znajdowaliśmy się w maleńkim, ciemnym pomieszczeniu.
- Spójrz tutaj - pokazał na ścianę, na której widniał niekompletny obraz. Brakowało jeszcze na nim wszystkich kolorów, oraz elementów.
- To twoje dzieło?
- To moje serce.
Przyłożyłam rękę do chłodnej ściany. Jego serce. Ciemne i chłodne, skrywające jakąś tajemnicę, a zarazem śliczne i ogromne. Nim się obejrzałam, chłopak majstrował coś przy drzwiach i chwilę potem do pomieszczenia wpadło światło.
- Chodź - skinął głową i wyszedł z pomieszczenia. Zrobiłam to samo co on. Znajdowaliśmy się na dachu. Zimne powietrze buchało w moją twarz. Podeszłam do jednego z dwóch filarów, utrzymujących duży baner i wspięłam się na podstawę. Widok był nieziemski. Takie coś jak dotąd widziałam tylko na filmach, ale nie równa się to z tym, jak wygląda naprawdę.
- Niesamowicie - wyszeptałam przymykając oczy.
- Chodź tutaj - krzyknął chłopak, wspinając się na niski mur, ogradzający dach. Podbiegłam do niego. Usiadł na nim i przeszedł na drugą stronę, co uczyniłam również i ja. Zadaszenie było bardzo krótkie, palce moich bosych stóp delikatnie wystawały, natomiast supry Justina, wychylały się znacznie bardziej. W pewnej chwili się zachwiałam, miałam wrażenie, że zaraz spadnę.
- Puść mnie - powiedziałam, gdy złapał mnie w talii. Jego dotyk dziwnie na mnie oddziaływał.
- Puszczę Cię dopiero wtedy, gdy będę wiedział, że chcesz spaść - powiedział zupełnie poważnie, podciągając mnie na murek.
Zaczęliśmy wypytywać się o różne rzeczy. Nawet nie wiem kiedy przeszliśmy do bardziej prywatnych pytań.
- Miałaś kiedyś kogoś? - spytał w pewnej chwili Justin. Wpatrywał się we mnie intensywnie, wyczekując odpowiedzi.
- Dwa lata temu, ale to nie było nic poważnego - wzruszyłam ramionami. Chłopak tylko odpowiedział cichym mruknięciem. Cały czas był spokojny, podczas gdy ja próbowałam nie zemdleć ze stresu. Widział jak na mnie działa. - A ty?
- Rok temu.
- A było to coś poważnego? - uzupełniłam pytanie. Nie wiem, czemu chciałam to wiedzieć. Ciekawość? Przecież jego osoba mnie nie interesowała...
- Tak, cholernie poważnego - mówiąc to był bardzo nieobecny.
- Czemu więc się skończyło?
- Tata - westchnął i uśmiechnął się. - Nie lubił jej - położył się na chłodnym murze i zaczął wpatrywać się w niebo. Podkurczyłam stopy i nie wiedziałam co powiedzieć.
- Kochasz ją? - pochyliłam się w jego stronę, końcówki moich włosów dotykały jego torsu. Chłopak pokręcił przecząco głową. - A byłeś w niej zakochany? - Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło by o to pytać. Czy chciałam to wiedzieć? Justin kiwnął potwierdzając i podniósł się na łokciach, tak, że teraz stykaliśmy się czołami.
- A ty byłaś kiedyś zakochana? - szepnął odgarniając kosmyki z mojej twarzy.
- Nigdy.
- A chciałabyś?
- Nie wiem - mruknęłam. Przecież nawet nie wiem na czym polega miłość. - A czy ty chciałbyś zakochać się jeszcze raz? - na moje słowa chłopak wstał i zeskoczył z muru. Chciałam zrobić to samo, ale zatrzymał mnie, kładąc ręce na moich udach.
- Chcesz znać prawdę? - spojrzał na mnie swoimi błyszczącymi oczyma i nie czekając na moją odpowiedź zaczął mówić: - Miłość to najgorsze uczucie na świecie. Jest jeszcze intensywniejsze niż nienawiść. To pieprzone gówno. Nie możesz oddychać gdy nie ma tej osoby, po prostu się bez niej dusisz. Twoje myśli ograniczają się tylko do jednego. Jesteś umyślnie ślepy widząc wszystko dookoła. Nie dostrzegasz wad, swoich i osoby, którą darzysz uczuciem. Kurwa, Nicky, to takie cholerne uczucie - jego palce zacisnęły się na moich nogach, a szczęka zarysowała się mocniej. - Jesteś wtedy słaby, chociaż nic nie może Cię zniszczyć, bo miłość Cię unosi. I nawet gdy krwawisz, jesteś uśmiechnięty, bo przecież razem ze złymi rzeczami przychodzą dobre. Brniesz dalej w to gówno, bo uważasz że to właściwe. A wiesz co najgorsze? Że pomimo tego jak pieprzona i bolesna jest miłość, chcę kochać.
ZARĄBISTY , CZYTAM NASTĘPNY :))
OdpowiedzUsuń